"Anora" to tegoroczna zwyciężczyni Złotej Palmy na festiwalu filmowym w Cannes i mocny kandydat do nominacji do przyszłorocznych Oscarów. W licznych recenzjach komediodramatu Seana Bakera przewijają się komentarze, że to "najlepszy film tego roku". Mnie jednak nie zachwycił.
Ocena redakcji:
3.5/5
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
O czym jest "Anora"? Kopciuszek kończy imprezę o północy
Pochodząca z RosjiAnora (która woli, kiedy ludzie zwracają się do niej bardziej po amerykańsku "Ani") zarabia na chleb jako tancerka erotyczna. Z pracy w podrzędnym klubie nie ma jednak kokosów. Mieszkająca z siostrą młoda kobieta żyje z dnia na dzień i nie widzi dla siebie perspektyw.
Wszystko zmienia się, kiedy pewnego razu w spelunie pojawia się Ivan. Młody Rosjanin wyglądający jakby ledwo starł mleko spod nosa, wykazuje coraz większe zainteresowanie Anorą, która odkrywa, że złapała Pana Boga za nogi – Ivan jest bowiem synem rosyjskiego oligarchy.
Ani zostaje "dziewczyną na wyłączność" chłopaka i już za to dostaje niemałe sumki. Kiedy wydaje jej się, że już lepiej być nie może, Ivan prosi ją o rękę. Para bierze ślub w Las Vegas, a ich sielanka trwa, dopóki o wszystkim nie dowiadują się jego rodzice, którzy wysyłają swoich zbirów, by nakłonili niesfornego młodziaka do unieważnienia małżeństwa. Bajka Kopciuszka zaczyna się kończyć.
Przyznam się na wstępie do bycia fanką reżysera filmu. Sean Baker absolutnie zachwycił mnie "Mandarynką" z 2015 roku i nakręconym dwa lata później "Florida Project". Po tych tytułach (jego wcześniejszych filmów nie widziałam – większość z nich, poza "Gwiazdeczką", jest praktycznie niedostępna w Polsce) z niecierpliwością czekałam na każdy projekt sygnowany nazwiskiem Amerykanina.
Jednak "Red Rocket" z 2021 roku niestety mnie rozczarowało. Mało pamiętam z tego seansu – w przeciwieństwie do wspomnianych wcześniej przeze mnie filmów Bakera – co niekoniecznie mówi coś o jakości samego filmu, ale sporo o moim stosunku emocjonalnym do niego. Mam też niejasne wspomnienie, że choć historia gwiazdora porno miała w sobie dużo absurdalnego humoru, to w porównaniu do "Mandarynki" i "Florida Project" była zdecydowanie bardziej nihilistyczna.
"Red Rocket" być może miało coś ciekawego do powiedzenia o mieszkańcach USA i amerykańskim śnie, choć nie jestem pewna, czy rzeczywiście dodało od siebie coś nowego, biorąc pod uwagę powstałą w ostatnim czasie liczbę filmów poruszających ten temat. Co do "Anory"... mam jeszcze więcej wątpliwości.
Film "Anora" Seana Bakera miejscami przypomina soft porno, ale Mikey Madison jest znakomita
Pod kątem samej realizacji trudno się przyczepić do czegokolwiek. Wciąż uważam, że Baker to jeden z bardziej utalentowanych współczesnych reżyserów. Jego twórczości nie wypełnia żadna wata, każda scena wydaje się przemyślana (warto w tym miejscu dodać, że Baker sam montuje swoje filmy) nie tylko pod kątem tego, jak wygląda – a większość wygląda genialnie – ale też, w jaki sposób służy narracji oraz opowiadanej historii.
Podobnie też jak bracia Safdie, nowojorczyk narzuca często swoim filmom frenetyczne tempo, przez które ciężko oderwać się od ekranu. Druga połowa "Anory" przypomina nieco pod tym kątem genialne "Nieoszlifowane diamenty", w których Adam Sandler przypomniał widzom, że jest dobrym aktorem. "Akcyjna" część filmu Bakera zresztą w moich oczach ją uratowała.
Nie chodzi jednak o to, że potrzebuję lecącej na złamanie karku akcji, by się nie nudzić. Podczas seansu pierwszej połowy filmu czułam się jednak jak po odpaleniu niesławnego "Idola" wyprodukowanego przez Sama Levinsona ("Euforia") i The Weeknda.
Może więc nieco skłamałam wcześniej, pisząc, że u Bakera nie ma zbędnych ujęć. "Anora" ze spokojem obyłaby się bowiem bez scen nastawionych jedynie na pokazanie ciała Mikey Madison pod różnymi kątami.Ze względu na profesję bohaterki jej seksualność nie mogła oczywiście zostać pominięta, jednak nie usprawiedliwia to operowania kamerą nastawionego na eksploatację wdzięków aktorki.
Zresztą jedną z sekwencji otwierających film jest pół tuzina nagich kobiecych biustów. Baker nigdy nie należał do reżyserów pruderyjnych i chwała mu za to, jednak ujęciami soft porno pozycjonuje się mniej w roli buntownika, a bardziej zbereźnego wujka z wesela.
Sama Madison gra jednak rewelacyjnie. Aktorka znana z epizodu w "Pewnego razu… w Hollywood" Quentina Tarantino i ważnej roli w "Krzyku" nie daje się sprowadzić do roli ładnej buzi i zgrabnych czterech liter. W "Anorze" tworzy złożony portret młodej kobiety, która tylko pozornie ma proste oczekiwania wobec życia. "Pod powierzchnią" skrywa znacznie więcej.
Dalsza część artykułu poniżej.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Anora", czyli gdyby Pretty Woman wydarzyło się naprawdę
Tak jak wspomniałam wcześniej, druga część filmu okazuje się znacznie ciekawsza. W bajkach rycerz na lśniącym koniu ratuje niewiastę przed smokiem – w prawdziwym życiu sam potrafi być jego ogonem.
Baker opowiada niejako "Pretty Woman" na nowo, pokazując, jak film mógłby się skończyć, gdyby ściągnąć z niego hollywoodzki lukier. Tematy związane z pracą seksualną i klasowymi hierarchiami społecznymi zresztą od zawsze były reżyserowi bliskie i właściwie mierzy się z nimi w każdym swoim filmie. O ile jednak jeszcze parę lat temu jego spojrzenie wydawało się świeże i intrygujące, teraz nowojorczyk zdaje się powtarzać w swoich diagnozach i refleksjach.
Całym sercem jestem za destygmatyzacją pracy seksualnej, jednak normalizacja zawodu, w którym jak w żadnym innym kobiety są narażone na przemoc seksualną i wszelkie nadużycia, jest dla mnie przesadą i jedną z największych aberracji myśli feministycznej, tudzież szerzej liberalnej.
Baker zawsze balansował gdzieś na tej krawędzi, co pomimo fascynacji jego kinem, stanowiło dla mnie problem w jego twórczości. W "Anorze" nie wspiera co prawda romantycznych mrzonek rodem z "Pretty Woman" z Richardem Gere’em i Julią Roberts, jednakproblemu upatruje bardziej w konflikcie klasowym.
Reżyser nie pochyla się nad tematem uprzedmiotowienia kobiet poprzez ich seksualność oraz nad tym, że niestety wciąż czasami finansowo lepiej wychodzą one na sprzedaży swoich ciał niż umiejętności. Przestrzeni na takie rozważania zdecydowanie mi w tym filmie zabrakło.
"Anora" jest jednym z tych filmów, które naprawdę trudno mi ocenić. Z jednej strony pod pewnymi kątami doceniam sposób, w jaki został zrobiony i momentami naprawdę dobrze się na nim bawiłam.
Do (mimo wszystkich licznych) zalet filmu Bakera należy dodać rewelacyjne poczucie humoru oraz wyczucie, kiedy po niego sięgnąć. Chociaż momentami był to śmiech przez łzy, bo pewne doświadczenia Anory są dla kobiet uniwersalne oraz zwyczajnie nieprzyjemne i w rzeczywistości mało śmieszne.
Z drugiej jednak strony nie mogłam pozbyć się wrażenia, że to nagrodzone przecież Złotą Palmą dzieło pasuje idealnie do mema o mężczyznach, którym zdaje się, że wpadli na przełomową myśl dotyczącą sytuacji kobiet w dzisiejszym świecie, gdy tymczasem jest to oczywisty element naszego doświadczenia, które odkryłyśmy na własnej skórze na etapie podstawówki.
Faceci może odkryli Amerykę dzięki "Anorze", ale po co kobietom takie filmy?
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.