Mijający tydzień miał swoją dramaturgię. Świat stanął na głowie. Zaczęło się od zamachu w Bostonie, a potem mieliśmy trzęsienie ziemi w Iranie, wybuch w USA, trzęsienie ziemi w Chinach. Wszędzie mnóstwo ofiar i rannych. Ale nic nie przykuło takiej uwagi, jak poszukiwania rannego nastolatka, które wstrzymało wielkie miasto, zaangażowało prezydenta potężnego mocarstwa i wprowadziło histerię. Pomiędzy internetem a telewizorem możemy śledzić wszystko. Początek, rozwijającą się fabułę, zakończenie. Poznajemy nawet adres posesji gdzie ukrywa się złoczyńca, i w Google możemy obejrzeć sobie dzielnicę. Zresztą to nie jest nam potrzebne, bo mamy najnowsze zdjęcia gdzie widać nie tylko posesję, lecz również samą łódkę.
Reklama.
To wszystko na żywo, z mnóstwem informacji, często ze sobą sprzecznych, lecz to nie znosi ich wagi. Bo oglądamy to jak serial, i tak też to odbieramy. Strzelaninę którą śledzimy przez media, gdzie narracja reporterów zastępuje obrazy , przywołujemy poprzez oglądane filmy. Wizualizujemy sobie to tak, jak nas nauczyło Hollywood. Informacje, nawet kiedy są sprzeczne, wzbogacają tylko ten obraz. Śmierć policjanta, pościg, strzelanina, dramatyczne słowa, ginie starszy z braci, brawurowa ucieczka.
Napięcie. Wszystko na pewno dalekie od tego co się wydarzyło, ale mimo to bliskie. A bliskie dlatego, że Hollywood - pomimo Tarantino - krew pokazuje w sposób romantyczny, nigdy z całą brutalnością zdarzenia. Rana ma smak ketchupu, a ból jest papierowy. Może to lepiej, ostatecznie nie chodzi o to, aby ewokować bezwzględność. Z drugiej jednak strony łatwo wpadamy w tworzone koleiny określając rzeczywistość. Świat jest nam bliższy, bo tak się nam go nazywa, i taki poznajemy. Nawet jeżeli jedynie przez ekran.
Tylko że przy tym pozostaje coś na zewnątrz, czego już nie ogarniamy. Poszukiwany przestaje być dla nas człowiekiem, a jego istnienie redukujemy do czynów. I poza wyobrażeniem pozostaje twarz chłopaka, który dramatycznie szybko musiał dojrzeć do roli mężczyzny. Przerażony i opuszczony, uwięziony na łódce, z krwawiącą raną, która go zabija i fizjologicznymi potrzebami, których spełnić nie może. Zostawiony przez bogów losowi, który mu nie sprzyja. I cały ten dramat pozostaje już poza obszarem naszej wrażliwości, której oglądany właśnie serial miał być przecież potwierdzeniem.
Dlatego może ważne, aby podkreślić, że w tej oglądanej przez nas fabule wszyscy jesteśmy zależni od pewnych stereotypów, i łatwo poddajemy się manipulacjom. Mówię, że wizualizujemy sobie tą historię, na modłę znanych obrazów. Ale też trzeba dodać, że wyobrażamy sobie przekazywane ustnie sceny jakbyśmy oglądali film, bo same telewizje tak nam to pokazują. Ostatecznie ci ludzie przed i za kamerami, w reżyserce, wozach transmisyjnych powielają schematy, które dla nich mają taki sam charakter jak dla pozostałych widzów. Bo też tymi widzami są. Tworzą ten przemysł, również dlatego, że sami pozostają jego częścią. W środku, zarazem kreatywni i bierni. I potem oglądamy dramatyczne sceny z narracją, która przypomina lektora.
Ma to oczywiście konsekwencje, bo ślady zawsze zostają. Media nadały sprawie pewną rangę, wywołały emocje i akcja się wzmaga, konsekwentnie podnosząc poprzeczkę. Spójrzmy, ponieważ nastolatek uciekł – stanęło całe miasto. Dosłownie. Komunikacja miejska, taksówki, szkoły, uczelnie, imprezy sportowe, a władze poprosiły pracodawców o dzień wolny od pracy. Śmiechu warta akcja, która przybiera niewspółmierne rozmiary do całego zdarzenia. Jakby zapanował wirus, albo wybuchła wojna. Jedna osoba, i całe miasto wymiera. W strachu, przed telewizorem, gdzie profesjonaliści podsycają lęki.
To wynik tego jak bardzo działa dziś na wyobraźnie rzeczownik „terroryzm”. Kiedyś wywoływał niepokój i niesmak, dziś niesie czyste przerażenie, które w swoim strachu dojrzewa. Kwitnie i zapuszcza korzenie. A przez to uzależnia. Wyraz wystarcza, aby podniecić media i pobudzić polityków do szaleństw. A więc mamy dwa wybuchy, akt terrorystyczny z ofiarami, nieznani sprawcy. Karuzela się kręci.
W chwili gdy dochodzi do spięcia, gubernator paraliżuje całe miasto, aby nastolatek nie uciekł. Bo politycznie nie może sobie na to pozwolić. Wsparty słowem-kluczem, którym dowolnie szafuje, może swobodnie konstruować przestrzeń i wpływać na wyobrażenia. Tworzy więc zagrożenie, i sam stawia się pośród tych, którzy poświęcają się dla ocalenia. Mnożą się argumenty etyczne i rozprzestrzenia troska. Trudno z tym walczyć, bo też nie da się odmówić uzasadnieniom pewnych racji. Zagrożenie istnieje, a człowiek życie ma tylko jedno, i ono jest najważniejsze. Tak właśnie tworzy się rzeczywistość, w której można potem podejmować najbardziej skrajne decyzje. A środki są usprawiedliwione. I Boston zamienia się w Oran z Dżumy Alberta Camusa.
Tak wygląda pierwsza z przyczyn zatrzymania miasta. Gdy w demokracji medialnej, eskalacja pojęcia określa rzeczywistość, i politycy muszą podnosić poprzeczkę, aby nie zostać posądzonymi o marazm. W pewnym sensie są też w tym uwiezieni, a wolność wyboru pozostaje iluzją. Zresztą – nie oni jedni. Wszyscy zostaliśmy sterroryzowani pojęciem terroryzm, aż sami uprawomocniamy decyzje odcięcia miasta z powodu spektakularnej ucieczki dziewiętnastoletniego chłopaka z odbezpieczoną bronią.
Jest jeszcze druga przyczyna, określająca pierwszą. Sposób postępowania, strach, podsycane napięcie, warowne środki ostrożności mówią też o tym, jak dziś patrzymy na śmierć, i co ona dla nas znaczy. Żyjąc w higienicznym świecie, zorganizowanym i przewidywalnym, sterylnie selekcjonujemy zło, wkładając je szczypcami do plastikowego worka. Tak jest go niewiele, że precyzyjnie je wydzielamy.
To zrozumiałe. Żyjemy w szczęśliwych czasach, jakich jeszcze nie było. Traf chciał, że fabularny film akcji wydarzył się w rocznicę powstania w getcie warszawskim, gdzie polscy Żydzi stawili zbrojny opór aby godnie umrzeć. Bo śmierć wydawała się nieunikniona, życie nie miało takiej ceny jak dzisiaj, i twarde złudzenie nieśmiertelności dawno odeszło w przeszłość. Można porównać te światy, aby poprzez ostre kontury dostrzec odmienne skrajności. Tam zatrzymanie miasta, z powodu jednego człowieka, nie byłoby fanaberią, ale rzeczą niezrozumiałą. Po prostu. Teraz jednak, gdy miejsca po hekatombie odbudowano, nadając im nowe kształty, śmierć traktujemy inaczej, i życie jest mocniej utwierdzone. Z drugiej strony oznacza to też, jakim otoczyliśmy się murem. Lecz to już inna opowieść.
Ostatecznie, jak widzieliśmy, przestępcę schwytano. Mimo że konsekwentnie wciąż nazywano go podejrzanym nikt nie miał wątpliwości. Zaczęło się od zamachu terrorystycznego, gdzie zło się rozlało, a potem poprzez poszukiwania i ogromną obławę mogliśmy siedząc w wygodnym fotelu śledzić interaktywny serial kryminalny. Było tam wszystko, łącznie z napięciem i niepewnością. Reality show. Oto co stanowi dla nas rozrywkę.
Na koniec nie mogło zabraknąć happy endu, z morałem: dobro zawsze pokona zło. Prezydent potężnego kraju, którego sprawy odsunął z powodu chłopaka, mógł wreszcie triumfalnie ogłosić zwycięstwo. Mieszkańcy zabarykadowanego miasta wyszli na ulice, i skacząc radośnie cieszyli się jak ich dziadkowie po zakończeniu wojny światowej. A przynajmniej przypominało to sceny z hollywoodzkich filmów mówiących o tamtym okresie. Ale jeszcze trochę potrwa, nim zgasną reflektory i media pozwolą zejść ze sceny aktorom. Kulminację mamy już za sobą, ale seriale mają to do siebie, że jeśli wyszła pierwsza seria, i miała oglądalność, trzeba wypuścić sequel. Albo poszukać podobnego motywu. Bo w gruncie rzeczy byliśmy zadowoleni z całej tej historii i chętnie obejrzymy powtórkę.