Jak przystało na Święto Pracy, szef Sojuszu Lewicy Demokratycznej specjalnie się nie napracował. Przemówienie, które wygłosił podczas pierwszomajowego pochodu, wspomagane było pomocą suflera. – Miałem dobry tekst, nie zdążyłem go opanować – tłumaczy się Leszek Miller.
Tegoroczny występ szefa SLD Leszka Millera z pewnością zapadnie w pamięci wielu obserwatorów. Okazuje się bowiem, że do wygłoszenia utartych od lat haseł na Święto Pracy potrzebował pomocy działacza.
Młody człowiek stojący tuż za szefem podrzucał hasła, które miały wprowadzić Millera na odpowiednie tory. "Polska obchodzi święto pracy bez pracy", "praca ważniejsza niż zasiłki", czy "Obywatel ważniejszy niż władza" okazały się być niezwykle pomocne. Niestety, "podpowiadanie" nie umknęło uwadze reporterów.
Sam Leszek Miller zabrał głos w sprawie na Twitterze. "Miałem dobry tekst, nie zdążyłem go opanować, więc poprosiłem kolegę o pomoc. Też żałuję, że nie mam przezroczystego promptera" – napisał.
Czytającym z kartki suflerem okazał się być 31-letni członek Rady Krajowej partii – Krzysztof Klimczak. I choć radził sobie dzielnie, można mieć wątpliwości co do jego profesjonalnego, a więc dyskretnego podpowiadania. Zarówno jemu, jak i szefowi SLD nie szczędzono dziś złośliwości na Twitterze.
Wśród komentujących był także Donald Tusk, który napisał:
Internauci przypomnieli też film z 1 maja 2012 roku, który sugeruje, że także przed rokiem Leszkowi Millerowi musiano pomagać w czasie przemówienia.