- Budując Pinboard nie musiałem podpisać żadnego dokumentu, wystąpić o żadne zezwolenie, ani czegokolwiek zarejestrować. Dbałem tylko o to, żeby wszystko pod koniec roku starannie zeznać fiskusowi - mówi nam Maciej Cegłowski, twórca serwisu Pinboard, jeden z prelegentów konferencji Infoshare. W wywiadzie opowiada o tym, jak się prowadzi internetowy biznes w USA oraz o tym, co w Polsce blokuje rynek start-upów.
Maciej Cegłowski z pochodzenia jest Polakiem, ale większość życia spędził w USA. Tam, wyłącznie własnymi siłami, stworzył znany serwis Pinboard. Nam opowiada o tym, że chciał zostać malarzem, ale losy pchnęły jego karierę na internetowe tory, jak prowadzi się biznes w USA i dlaczego tam jest łatwiej, niż w Polsce.
W wieku kilku lat wyprowadził się Pan do Stanów. Tam Pan mieszka i pracuje. Jaka była Pana droga do kariery? W Polsce wciąż wiele osób sądzi, że tam jest o wiele łatwiej osiągnąć sukces. Pracował Pan w dużych projektach internetowych czy raczej małych firmach?
Maciej Cegłowski: Chciałem być malarzem! Jeszcze jako uczeń w szkole średniej pasjonowałem się komputerami, ale w wieku lat szesnastu postanowiłem więcej się nimi nie bawić. Nie interesowała mnie perspektywa spędzenia długich lat przed ekranem.
Skończyłem studia malarskie w 1997 roku i przez pięć lat starałem się jakoś z tego żyć. Bezskutecznie. Po drodze nauczyłem się podstaw HTML (było to w 1999 roku) licząc na to, ze może uda mi się sprzedać kilka obrazów przez internet. Niespodziewanie znalazła mnie mała firma zajmująca się web design'em, która akurat szukała projektanta. Nauczyli mnie jak posługiwać się bazą danych, jak pisać proste skrypty, i tak powoli odkryłem w sobie dawne zdolności.
Potem przez kilka lat pracowałem w środowisku uniwersyteckim w stanie Vermont. Pomagałem bardzo zdolnemu starszemu koledze i starałem się od niego jak najwięcej nauczyć. Gdy już nie moglem dłużej wytrzymać życia na wsi, przeprowadziłem się do San Francisco, licząc na to, że znajdę sobie tam jakąś pracę w firmie Internetowej. Zacząłem pracować dla rożnych start-upów, powoli nabierając doświadczenia. Budowałem wyszukiwarki i silniki rekomendacji. Co parę lat robiłem przerwę, brałem się za pędzel, i próbowałem znowu zostać artystą.
Tworząc Pinboard miał więc Pan już spore doświadczenie w branży. Jak doszło do powstania tego serwisu?
W 2009 byłem ciężko zadłużony i trochę przygnębiony po kolejnej takiej nieudanej próbie. Właśnie w tym momencie serwis Delicious, z którego od wielu lat korzystałem, gruntownie zmienił szatę graficzną i przy tym stał się nieznośnie wolny. Przyszło mi do głowy, że może warto byłoby zbudować coś podobnego, ale bez tych wszystkich ozdób i frędzli, i że może udało by mi się trochę na tym zarobić. Wówczas bardzo mi zależało na tym, aby mieć jakieś stałe źródło dochodu po tylu latach miotania się po świecie.
I tak powstał Pinboard, w Polsce chyba mniej znany, niż za granicą. Może Pan w kilku słowach opowiedzieć, co to jest?
Pinboard to osobiste archiwum internetowe. Kiedy znajdujemy coś ciekawego w sieci, to nie zawsze potem potrafimy te stronę odnaleźć. Czasami znika z internetu, czasami zapominamy, co trzeba wpisać do wyszukiwarki, a czasami treść strony zmienia się tak zasadniczo, że już nie ma nic wspólnego z oryginałem.
Pinboard pozwala użytkownikom stworzyć obszerny zbiór zakładek, który zawsze jest pod ręką, nawet kiedy korzystamy z cudzego komputera. Za niewielką dopłatę zaś Pinboard zachowuje nawet kopię każdej strony na specjalnym serwerze. Sam pomysł nie jest ani nowy, ani tak bardzo ciekawy, ale starałem się go wykonać rzetelnie i starannie. Klientom obiecałem, że będą mogli z tej usługi korzystać przez wiele lat bez obaw, że się wszystko zmieni.
Pinboard budował Pan sam i do dzisiaj w swojej pracy promuje Pan samodzielne finansowanie małych, internetowych projektów. Nie lubi Pan korporacji?
Tak, osobiście nie przepadam za wielkimi firmami. Ale to sprawa gustu. Bardziej mi zależy na tym, aby twórczość, która jest jedną z podstawowych cech Internetu, nie ograniczała się tylko do rozwiązań technicznych, ale również była widoczna w naszym podejściu do biznesu. Jestem zdania, ze możliwych rozwiązań jest wiele, a w tej chwili korzystamy tylko z jednego. Bierzemy pieniądze od inwestora licząc na to, że odniesiemy szalony sukces. Kiedy sukces nas omija, staramy się sprzedać firmę jednym z gigantów.
Jest to miła zabawa, ale bardzo szkodzi naszym klientom. Co chwile są zmuszeni szukać świeżych rozwiązań, tracą do nas zaufanie, i odnoszą słuszne wrażenie, że nie bierzemy ich na serio.
Być może dlatego tak jest, że każdy chce być gigantem albo chociaż zbliżyć się do tego sukcesu?
Nie każdy marzy o tym, aby zostać Stevem Jobsem. Są tacy, których bardziej kusi perspektywa niezależności i ciekawej pracy. Jest o wiele łatwiej odnieść skromny sukces. Obecnie żyjemy w ciekawym momencie, kiedy koszty założenia firmy stały się już naprawdę śmieszne. Za parę lat każdy będzie miał w kieszeni telefon komórkowy z pięknym ekranem i niezłym połączeniem internetowym. Wiec po co ten cały cyrk z inwestorami, po co te miliony?
Chyba właśnie o to miliony się rozchodzi. Każdy chce je zarobić, każdy chce być gigantem.
Gigantów z siły rzeczy nie może być wielu. Ale dlaczego nie zostać maluchem? Dla maluchów na rynku jest sporo miejsca. Nie jest przecież tak trudno zarobić na życie (pod warunkiem, że jesteśmy w stanie samodzielnie zbudować witrynę lub appa), i nie jesteśmy zmuszeni tracić czasu na długich i nudnych biesiadach z inwestorami.
Jest o wiele łatwiej rozkręcić skromny interes, niż zbudować potężną firmę. Internet daje nam zupełnie nowe możliwości zarabiana na życie bez szefa, bez biura, bez nadzoru, bez granic. To mnie najbardziej podnieca.
I coraz więcej osób z tej możliwości korzysta, co najlepiej widać w USA. Powstaje tam mnóstwo małych projektów, ale i wywodzą się stamtąd największe tuzy branży. W Stanach łatwiej zrobić internetową karierę, niż w Polsce?
Nie sądzę, żeby w Stanach było łatwiej osiągnąć sukces niż w innych krajach. Rzeczywiście pomaga to, że Amerykanie cenią przedsiębiorczość, i że tutejsze struktury prawne ułatwiają życie małym firmom. Ale w prasie nie pisze się o ogromniej ilości nieudanych start-upów amerykańskich.
Wiele nieudanych start-upów - to znaczy, że jednak rynek się już nasycił i nie potrzebuje tylu projektów?
Rynek zawsze wydaje się przesycony. Jest to takie złudzenie optyczne. Nawet w latach 90-tych (tuż przed rozkwitem WWW) mówiono, że stare, dobre czasy już minęły. A tak naprawdę rozkręcenie interesu i zbudowanie czegoś fajnego nigdy nie było tak łatwe, jak teraz. Mamy dojrzałe i bezpłatne programy open source, mamy cudowne gadżety. Za pięć lat będziemy wspominali, jaki to był złoty okres….
Mimo wszystko, z tego co Pan mówi wydaje się, że jednak w USA trochę łatwiej jest zrobić karierę, niż w Polsce...
W dużym stopniu chodzi tu o swobodę psychiczną. Nie trzeba się tutaj obawiać porażki. Jak pomysł na firmę się nie uda, to zawsze można iść do pracy u kogoś innego, i potem zacząć od nowa. Jest przyjęte za oczywiste, że nawet najzdolniejszy przedsiębiorca będzie miał takie czarne plamy na życiorysie.
A jak ocenia Pan rynek start-upów w Polsce? Jak wypadamy w porównaniu z USA czy innymi krajami Europy?
Start-upy polskie, jak i amerykańskie, spędzają za dużo czasu w pogońce za inwestorami. Zamiast polować na inwestora powinni polować na klienta, uczyć się zarabiać, i skupić się na rynku polskim. Nie musimy się wstydzić, że nie ma na razie polskiego Facebooka czy Amazona. Do tego potrzebne są odpowiednie warunki, a te warunki stworzymy ułatwiając życie małym firmom i zachęcając ludzi do tworzenia własnych start-upów.
Co, w takim razie, trzeba u nas zmienić, żeby start-upowcom wiodło się lepiej?
Oczywiście, warto byłoby mieć polski odpowiednik Doliny Krzemowej. W USA jest to ogromne i bardzo płodne skupisko inwestorów, inżynierów, dużych i małych firm, uniwersytetów i dziennikarzy. Powstało ono trochę niechcący w latach 50-tych i od tej pory się rozwija. Nikt nie wie, jak coś takiego zbudować od zera. Nawet w Nowym Jorku i Chicago nie potrafią tego zrobić.
Polska ma potencjał do tego, by gonić Dolinę Krzemową?
Myślę, że tu trzeba tylko czasu i cierpliwości. Polscy informatycy są świetni, mamy doskonałe uniwersytety. W Stanach bardzo chętnie zatrudnia się informatyków z Europy Wschodniej i Środkowej, bo uważani są za wyjątkowo dobrze wykształconych.
Gorzej jest ze strukturami prawnymi i z biurokracją. Budując Pinboard nie musiałem podpisać żadnego dokumentu, wystąpić o żadne zezwolenie, ani czegokolwiek zarejestrować. Dbałem tylko o to, żeby wszystko pod koniec roku starannie zeznać fiskusowi. Odnoszę wrażenie, że w Polsce nie byłoby tak łatwo zacząć działalność gospodarczą.
Z innych czynników, na przykład polski rynek wewnętrzny jest ciągle stosunkowo słaby. Ludzie nie przywykli do tego, że wszystko można kupić wygodnie i bezpiecznie przez Internet. Nie wszyscy mają dostęp do komputera. No i trwa dalej przesąd, że przedsiębiorca to cwaniak, świnia, że uczciwy człowiek nie potrafiłby w ten sposób zarabiać na życie.
infoShare jest bezpłatną konferencją IT & NewMedia, która co roku odbywa się w Gdańsku.
Stawiamy na ludzi posiadających wysokie kompetencje i praktyczne doświadczenie. Z roku na rok coraz więcej prelegentów naszej konferencji pochodzi spoza Polski.
Tematy poruszane podczas infoShare:
IT (technologie, mobile, bezpieczeństwo, innowacje i trendy), nowe media (on-line & social media, marketing), rynek startupów (founding oraz funding, success stories), zarządzanie projektami / zespołami CZYTAJ WIĘCEJ