To właściwie goście pomogli im stworzyć menu. Próbowali, testowali i w końcu zostały same hity. Hity roślinne. Joanna Szachowska otworzyła wegańską restaurację Veg Deli wspólnie z córką Dianą. Bały się, że kilkadziesiąt miejsc to za dużo. No, bo kto w końcu je same rośliny? Na otwarciu zabrakło jedzenia, a gości ciągle przybywa. Niesamowity klimat przedwojennej, warszawskiej kamienicy i smakowita kuchnia przyciąga nie tylko wegan i wegetarian. Joanna twierdzi, że to jedzenie ją leczy. Miała złośliwego raka piersi, dziś w badaniach nie widać już żadnej choroby.
Wegańska knajpka w starej kamienicy. Kto wpadł na ten pomysł?
Joanna Szachowska: Bardzo lubię tę opowieść, bo jest całkowicie naturalna i dosyć romantyczna. Od dziecka marzyłam o restauracji, jak zresztą wiele moich znajomych, ale zawsze uważałam, że jest to ogromny projekt. Jeden z najtrudniejszych do wykonania. Nie mając nigdy wcześniej knajpy i tak cały czas byłam związana z jedzeniem, bo przez wiele lat byłam stylistką jedzenia i robiłam stylizacje jedzeniowe do magazynów kulinarnych i książek. Oczywiście każdą potrawę, którą pięknie stylizowałam do zdjęcia, najpierw gotowałam. W swoim życiu naprawdę się nagotowałam (śmiech).
Ale nie były to tylko potrawy wegetariańskie i wegańskie?
Nie. Ale wegetarianką byłam, odkąd pamiętam. Za to weganizm był dla mnie wielkim znakiem zapytania.
Rodzina wegetariańska?
Nie. To był mój świadomy wybór. Ciekawe, że jednak od dziecka byłam bardzo wrażliwa na krzywdę zwierząt. Totalnie nie mogłam chodzić do sklepów mięsnych. Dopadała mnie jakaś histeria. Od krwi, mięsa, śmierci zwierząt chciałam być jak najdalej. Natomiast bardzo lubiłam sery. No a kuchnia wegańska serów nie uznaje. No i jak tu żyć bez serów? Los dał mi szybko odpowiedź, że można. Ciężko zachorowałam. Zainteresowałam się leczeniem żywnością i przeszłam na dietę roślinną. Trochę przez "niby przypadek". Choć jak widać wszystko to było "po coś". Pojechałam na warsztaty jogiczne, gdzie serwowano kuchnię wegańską. Zupełnie niedoprawioną. Mój organizm wspaniale jednak tę dietę przyjął. Czułam się lekka, miałam świetne trawienie. Jak wróciłam do domu, wyczyściłam lodówkę z nabiału. Czyli zero jogurcików kochanych, śmietaneczki, parmezanu. Zaczęłam czytać o weganizmie na amerykańskich i brytyjskich blogach. Okazało się, że z roślin można zrobić wszystko: sernik, zapiekanki, kiszę. Można się napić niby mleka, tylko zdrowszego.
Niby mleko?
Ja robię swoje mleko z migdałów i z orzechów nerkowca.
Kiedy zaczęłaś gotować dla innych?
Nie lubię niesmacznego jedzenia, lubię się potrawami delektować. Musi być smacznie, seksownie i interesująco na talerzu. Przez całe lato i wiosnę wystawiałam się na wszystkich możliwych imprezach "jedzeniowych". Byłam proszona, żeby zrobić katering, byłam polecana. W efekcie co tydzień byłam na jakiejś imprezie lifestylowej, gdzie karmiłam po 100, 200, 300 osób w ciągu dnia. Weganom jest trudno jeść na mieście, bo nie ma zbyt wiele takich miejsc, jak moja knajpa. Wszędzie jest jakiś ser, jakieś jajko, jakieś mleko. Moi znajomi zawsze chcieli spróbować tego, co przywoziłam. W bardzo krótkim czasie zebrałam grupę znajomych, a później i znajomych znajomych, którym gotowałam.