Z jednej strony zapach świeżo palonej kawy, z drugiej opary "jabola". Wygodne i eleganckie poduszki, na przeciwko zaś śpiwory z "zawartością". Rozmowy o rozpoczynającym się dniu w pracy, a obok awantura ze strażą miejską. Tak właśnie od dwóch lat wygląda rzeczywistość w Małpim Biznesie na PKP Powiśle, gdzie każdego dnia unoszą się "opary absurdu" w najlepszym wydaniu.
Każdy dworzec w swym zamyśle ma to, aby ułatwić człowiekowi możliwość podróżowania. Stacja PKP powiśle zaś oferuje jeszcze więcej. To miejsce, w którym każdego dnia spotyka się kilka światów. Modne i smaczne życie, przypadkowi podróżujący kupujący bilety, oraz "lokalsi", których historia mogłaby posłużyć do napisania niejednego, dobrego scenariusza.
– Gdy wychodzę z domu o 5.30 rano, to oni tam są – mówi 25-letnia Anna z Warszawy, która mieszka tuż obok dworca na Powiślu. Oni, czyli bezdomni, którzy upodobali sobie właśnie to kameralne miejsce. Przychodzą tu od lat. Ci sami. Dla wielu z nich to nie tylko swego rodzaju "dom", ale po prostu sposób na przetrwanie. Czy aura rodem z noclegowni to odpowiednie miejsce, aby otwierać lokal dla "dobrej klienteli"?
Jak bezdomny z hipsterem
– To jest tak naprawdę duży problem – mówi mi Kamil Wilczyński, współzałożyciel Małpiego Biznesu. – To jest podpatrywanie bezdomność z punktu widzenia człowieka, a jednocześnie przedsiębiorcy – mówi. Kamil przyznaje, że miejsce które wybrał na urządzenie kawiarni, to prawdziwe zderzenie co najmniej dwóch światów. Z jednej strony modna i zachwycająca architektura znanego już w całej Polsce dworca, z drugiej niewątpliwie kłopotliwi "współlokatorzy", którzy z pewnością nie wszystkim klientom są w stanie przypaść do gustu.
Niektórzy ich nie zauważają. Inni kupują kanapkę z kawą i uciekają, aby uniknąć "nieodpowiedniego" towarzystwa. Jeszcze kolejni zaś dostrzegą zalety miejsca, do którego udało im się trafić. – Niektórzy patrzą na nich i kupują jedzenie, bo mają potrzebę aby ich nakarmić. Nie ma wielkiego oburzenia, że oni tu są. Czasem da się dostrzec spore zdziwienie – mówi mi Kamil.
Nie każdy bezdomny jest jednak bezbronnym, potrzebującym pomocy człowiekiem. – Przychodzą tu różne charakterki, a niektórzy z nich to niezłe ziółka. Wzbudzają jednak przede wszystkim litość, pomimo że potrafią zaleźć za skórę – twierdzi Kamil. Klienci mają jednak do nich ogromny dystans i wiele zrozumienia. – Mi nie przeszkadzają – mówi Anna, bywalczyni kawiarni. – Owszem, śmierdzą i piją wino, jak to bezdomni. Ale to są tacy dworcowi bezdomni – mówi z uśmiechem i pełna dystansu dziewczyna.
Kawa z winem
Założenie knajpy w takim miejscu to bez wątpienia ryzyko i narażanie się na nieustanne nieprzyjemności. – Dworzec PKP Powiśle to miejsce, gdzie dochodzi do zderzenia naprawdę różnych ludzi. Trafiłem tu zupełnie przez przypadek, ale choćby ze względu na architekturę wiedziałem, że to właśnie to miejsce – mówi Kamil.
Każdy, kto odwiedzi Małpi Biznes może spodziewać się, że kawa nigdzie nie będzie smakowała tak, jak tu. Czasem jednak urok miejsca przegrywa ze zwykłym smrodem, który właściciele zwalczają za pomocą sprawdzony sposobów, jak kadzidełka czy olejki.
– Zapach jest największym problemem, zwłaszcza zimą. Wielu z tych bezdomnych to "panowie z wąsem", którzy nie są niebezpieczni. Zdarzają się przypadki takich ludzi, których obecność tutaj stwarza nieprzyjemne sytuację. Potrafią bowiem być agresywni. Głównie dlatego, że zaczynają swój dzień od przysłowiowego jabola. My tutaj sobie pijemy kawę i rozmawiamy, a oni wyciągają zza pazuchy butlę i naprawdę potrafią ją wychylić i tak zacząć dzień, jak my kawą – mówi Kamil.
Annę, która ma knajpę pod domem i często w niej bywa dziwi kontrast, który tam spotyka. – Ludzie siedzą i pija kawę za dziesięć złotych, a pewnie ci bezdomni popijający wino potrafią przeżyć za tyle przez trzy dni – mówi.
Rzadko jednak zdarza się, aby specyfika miejsca komukolwiek dawała się we znaki. Przeciwnie. – Nie zauważają ich od razu, często dopiero po chwili się orientują. To świadczy o tym, że klienci przechodzą nad tym do porządku dziennego, szczególnie, że to jest dworzec – mówi właściciel kawiarni, który przez dwa lata przygląda się relacjom swoim klientów z bywalcami dworca.
Symbioza
Dwa lata to wystarczający czas, aby związek dojrzał. I choć zdarzają się w nim zgrzyty, warto dostrzegać drobiazgi, które cementują więź i poczucie "swojskości". Właściciele i bywalcy lokalu potrafią pomóc sobie na wzajem, a czasem nawet ratować z opresji.
– Wielu z nich jest porządnymi ludźmi, którzy mają swoje zasady. Ostatnio, gdy kończyłem późno pracę, zostawiłem nawet klucze w drzwiach. Jeden z bezdomnych oddał go naszemu sąsiadowi z kiosku, aby nikt się nie włamał do lokalu. Jest symbioza – mówi z uśmiechem Kamil. A skoro symbioza, to znaczy że pomoc działa w dwie strony.
– Była jedna śmieszna, choć tak naprawdę straszna sytuacja. Przychodzi do nas codziennie pewien prawnik, je kanapkę i pije espresso. Doszło do awantury ze strażą miejską, czy też z ochroną. Doszło do rękoczynów, ktoś kogoś ciągnął, była przepychanka i wyciąganie bezdomnego na siłę z dworca. Nasz klient stanął w obronie tego człowieka i przypomniał, że nie powinien go stąd wyrzucać –wspomina założyciel Małpiego Biznesu.
Krew i rozbite głowy
Gdy Kamil i jego przyjaciel chodzili do liceum, nawet nie mogli się spodziewać, w jak specyficznym miejscu otworzą lokal. Nazwa wydaje się zresztą równie egzotyczna, co sama kawiarnia. Skąd się wzięła?
– Byliśmy na wycieczce w Berlinie, gdzie szukaliśmy inspiracji, rozglądaliśmy się. W jakiejś galerii opowiadaliśmy pewnej pani, że myślimy o knajpie. Byliśmy w strojach "wakacyjnych", trochę umorusani, na rowerkach. Popatrzyła na nas od góry do dołu i powiedziała monkey business i tak zostało – wspomina Kamil.