1 900 dzieci, z którymi nie ma co zrobić
Joanna zmieniła mu imię. Nie chciała, żeby nazywał się jak ojciec, który katował go od urodzenia. Nie będzie już Marcinem, tylko Piotrem.
Luty 2024 roku. Do szpitala w Głogowie trafia 11-tygodniowe dziecko. Podejrzenie: zachłyśnięcie się mlekiem. Lekarze odsyłają je do domu. Ale chłopiec nie przestaje płakać. Monika M., biologiczna matka, powie później dziennikarzom, że jej męża bardzo wkurzał ryk dzieci. Łapał je wtedy za szyję. Robiły się całe czerwone. Trząsł. Uderzał. Bił pięścią albo ręką.
Tamtego dnia uderzył Piotrusia w głowę z taką siłą, że złamał mu kości ciemieniowe. Zatrzymało się krążenie. Lekarze nie uwierzyli w tłumaczenie Marcina M., że syn zachłysnął się kaszką. Wezwali policję. Monikę i Marcina M. od razu zatrzymali.
Uraz czaszkowo-mózgowy, zmiany niedokrwienne, niedotlenienie mózgu, złamanie kości ciemieniowych, obrzęk mózgu.
Piotruś już nigdy nie odzyska przytomności. W kwietniu w ciężkim stanie trafia do Joanny, matki zastępczej. – Nikt mi nie powiedział, że dziecko umiera – zatrzymuje się, głos jej się łamie: – O Jezu, znowu nie mogę mówić. Dla mnie to nie jest zamknięta sprawa.
Umarł miesiąc później. Joanna nie mogła nawet go pochować. Nie jest też stroną w procesie. Państwo po raz kolejny pokazało jej środkowych palec. Od siedmiu lat prowadzi rodzinny dom dziecka, pod opieką ma 12 dzieci.
Dzieci, których nikt nie chce
Rodzina M. od wielu miesięcy była pod opieką pracowników socjalnych. Decyzją sądu Piotruś i jego straszy brat Filip mieli trafić do pieczy zastępczej. Tak samo było z Kamilem z Częstochowy. I jego bratem Fabianem.
Sądy zdecydowały, by dzieci odebrać, ale system nie zadziałał. Nie zdążył. Już ich nie ma.
Na początku roku na umieszczenie w pieczy zastępczej oczekiwało 1126 dzieci. W marcu – według danych Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej – prawie 1900 dzieci. Ich zdrowie, czasem nawet życie, w domach rodzinnych są zagrożone. Tak orzekły sądy rodzinne. Ale wyroków nie można wykonać. Bo dla tych dzieci nie ma miejsca.
Joanna w tym miesiącu już trzy razy odmówiła przyjęcia dziecka: – Ciągle mam ponad stan. Ustawa mówi, że w rodzinnym domu dziecka może być ośmioro dzieci. Miałam dziesiątkę i ostatnio wzięłam dwójkę chłopców: jeden ma trzy latka, drugi – sześć. Nie mogą być w stacjonarnym domu dziecka. A żadna rodzina ich nie chciała.
Psychiatra dziecięcy dr Przemysław Zakowicz: – Rodziny zastępcze czasem załatwiają postanowienie sądu o hospitalizacji dziecka, a w trakcie leczenia rozwiązują się. Wtedy rączki instytucji są czyste, a dziecko zostaje w szpitalu – mówi ostro.
– To zwykły prawny wytrych, którego instytucje używają, by wymusić hospitalizację.
– Co pan wtedy czuje jako lekarz? – dopytuję. – Jestem wkur***y – odpowiada bez namysłu.

Andrzej Falkiewicz jeździ w przyjaznym patrolu w Bytomiu: to dyżur pracownika MOPR i policjanta, zaczyna się po 17. Fot. Maciej Stanik
Andrzej Falkiewicz, interwent terenowy z Bytomia: – U nas wyszło kilkadziesiąt postanowień sądu o konieczności zabrania dziecka. Ale nie było dokąd, więc pozostawały w domach. Zwiększyliśmy na przyjaznym patrolu (dyżur pracownika MOPR-u i policjanta – red.) liczbę wejść do tych mieszkań.
Andrzej Falkiewicz
Jak złapiemy rodziców pijanych, naćpanych, wtedy zabieramy dzieci. Omijamy kolejkę. Bo w chwili mojego pobytu w tym domu jest zagrożenie życia dziecka. I ja po wyjściu nie wiem, co mogłoby się z tym dzieckiem zdarzyć. Może za parę godzin by go nie było?
Zatkany system
System się korkuje, kuleje, zapycha, jest dziurawy – słyszymy z różnych stron. Kto cierpi? Zawsze dzieci. Od kiedy? Od lat.
Paulina Nowosielska, rzeczniczka prasowa Rzeczniczki Praw Dziecka, mówi wprost: –Piecza zastępcza jest dziś w kryzysie.
I wylicza problemy, które wymagają natychmiastowych działań: brak kandydatów do rodzinnej pieczy zastępczej, zbyt mało miejsc w pieczy specjalistycznej, brak rozwiązań dla dzieci z doświadczeniem uchodźczym, które przebywają w Polsce bez opiekunów prawnych, niedofinansowanie rodzin zastępczych przez samorządy, brak uzawodowienia, specjalizacji i stabilnego finansowania pieczy rodzinnej.
– To, gdzie jesteśmy teraz, jest pewną kumulacją zaniedbań wieloletnich – uważa mecenas Grzegorz Wrona, przewodniczący zespołu do spraw analizy zdarzeń, na skutek których małoletni poniósł śmierć lub doznał ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, który działa przy Ministerstwie Sprawiedliwości.
Mecenas Grzegorz Wrona
Problem narasta. Wystarczy spojrzeć na dane z GUS-u, które dzielą cztery lata:
w 2020 roku w pieczy zastępczej przebywało 71,5 tys. dzieci, w 2024 roku już 77,3 tys.
w 2020 roku w pieczy zastępczej przebywało 71,5 tys. dzieci, w 2024 roku już 77,3 tys.
Rodzin zastępczych w tym czasie przybyło, ale nieznacznie: w 2020 roku było ich 36 137, w 2024 roku – 36 500.
Kontrola NIK-u w 2023 roku pokazała, że "największym problemem w rozwoju rodzinnych form pieczy zastępczej był i jest brak kandydatów do pełnienia tej funkcji". A wynika to z niedostatecznego wsparcia państwa dla rodzin zastępczych.
Teraz trwają pracę nad reformą pieczy zastępczej. Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej powołało nawet specjalny Zespół ds. Reformy, który analizuje proponowane zmiany i zbiera uwagi z całego kraju.
Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej
Zgłoszono około 700 poprawek dotyczących, m.in. zwiększenia wsparcia dla rodzin zastępczych, uproszczenia procedur sądowych oraz poprawy współpracy między instytucjami.

Fot. Maciej Stanik
Nie wszędzie problem ma tak ogromne rozmiary. Piecza zastępcza w Polsce działa na poziomie samorządowym. Są powiaty, które radzą sobie świetnie, i takie, które mają sporo niewykonanych postanowień. Wszystko zależy od ludzi i sposobu organizacji.
Tylko że nikt tego nie weryfikuje. O tym opowiada mi dr Anna Krawczak, specjalistka ds. standardów ochrony dzieci Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę.
– Wystarczyłoby dokładnie przyjrzeć się planom rozwoju pieczy zastępczej. One pokazują co się działa, a co kuleje. Można by ocenić i zweryfikować działanie systemu – podkreśla dr Krawczak.
Ale nikt tego nie robi. A zaniedbania rosną latami.
Nikt nie pyta dziecka
Czasami rodzina jest objęta nadzorem kilku instytucji: MOPS, GOPS, kurator sądowy, sądy. Tak było w sprawie skatowanego ośmioletniego Kamila, którą opisaliśmy w reportażu "Dom zły przy Kosynierskiej". Dwa miasta: Częstochowa i Olkusz, kilkanaście osób, które wiedziały, że w domu państwa B. źle się dzieje. Były nawet ruchy, które miały te dzieci ochronić: Niebieska Karta na wniosek OPS w Olkuszu, pięć zawiadomień wysłanych do sądu rodzinnego. Powód: zaniedbywane dzieci.
Przed Sądem Rejonowym w Olkuszu toczyło się postępowanie o umieszczenie dzieci w rodzinie zastępczej. 14 marca 2023 roku tamtejszy sąd wydał postanowienie o ograniczeniu władzy rodzicielskiej Magdalenie B. i Dawidowi B. Ale już wtedy rodzina B. znów mieszkała przy Kosynierskiej. 3 kwietnia sąd w Olkuszu stwierdził niewłaściwość miejscową. Przekazał sprawę Sądowi Rejonowemu w Częstochowie. Tego dnia skatowany Kamil trafi do szpitala.

W Częstochowie przy ulicy Kosynierskiej mieszkał Kamil. Fot. Stefan Ronisz
Mieszkańcy kamienicy przy Kosynierskiej – ci, którzy niczego nie widzieli i niczego nie słyszeli – doskonale wiedzą, kto zaglądał do mieszkania na parterze.
Sąsiadka w blond włosach roszczeniowym tonem mówiła nam: – 30 marca była u nich pani asystent. Mówię jej: "Dziecko było poparzone, nie było w szkole".
Ale kiedy ośmiolatek leżał skatowany pod piecem, pracownicy socjalni nie weszli do mieszkania.
Dr Anna Krawczak z Fundacji Dajemy Dzieciom: – My nie mamy ochrony dzieci. Interwencje odbywają się w "na ślepo", nawet jeśli się uruchomi procedurę, to brakuje ciągłości i wglądu w to, co dalej dzieje się z dzieckiem.
dr Anna Krawczak
Można zlecić kuratorowi sądowemu wywiad środowiskowy, wysłać pracownika socjalnego z ośrodka pomocy społecznej, czasem rodzina ma nawet asystenta. Ale żadna z tych osób nie ma obowiązku porozmawiać z dzieckiem, sprawdzić, co się z nim dzieje, pójść do szkoły w jego sprawie.
Barbara przez dwie dekady pracowała w MOPS-ie na Warmii i Mazurach. Odeszła, bo nie mogła znieść poczucia, że ma związane ręce. Ile razy dzieci wracały do przemocowego domu, bo sędzia uznał, że tak będzie najlepiej?
Albo inna historia: rodzeństwo było w pieczy zastępczej, a sąd oddał je matce biologicznej. One potem uciekały z domu, były poszukiwane. System znów zawiódł.
– Mam wrażenie, że sędziowie powinni od czasu do czasu przechodzić szkolenia – nie tylko z psychologii, ale z najprostszych zasad rozumienia emocji dziecka. Bo chyba takich szkoleń nie mają – w jej głosie słychać gorycz.
Damian Pacześniak z Fundacji "DOBROdzieje się" dodaje: – W przypadkach przemocy decyzje są stosunkowo jednoznaczne, reaguje się natychmiast, czasem zabiera się dziecko w środku nocy. Problem pojawia się, gdy mamy do czynienia z zaniedbaniem.
Wtedy pracownik systemu opieki społecznej staje przed trudnym wyborem: zgłosić sprawę do sądu i wnioskować o interwencję, umieszczenie dziecka w pieczy zastępczej, czy może jeszcze raz spróbować pracować z rodzicem? Może mimo wszystko dziecku będzie lepiej w rodzinie niż w przepełnionej placówce.
Najczęściej decyzja pada po kilkunastu wizytach, czy po kilkumiesięcznej obserwacji rodziny i dziecka.
Damian Pacześniak
Gdy sytuacja przekracza próg krytyczny, pracownicy systemu zgłaszają sprawę do sądu. Często wspierają się opinią kuratora, który osobiście sprawdza warunki i sporządza raport. Ostatecznie to sędzia bierze na siebie ciężar decyzji w takich trudnych sprawach.
Ominąć procedury
Rafał, jeszcze wtedy pracownik MOPS-u, dostaje postanowienie o zabezpieczeniu dwójki dzieci. Nie może tego zrobić: brakuje miejsca. Robi więc, co może: odwiedza tę rodzinę regularnie. W zeszycie skrupulatnie notuje wszystkie grzechy: jest zimno, dzieci są zaniedbane, źle się dzieje.
To ciągle za mało. W końcu dostaje instrukcję: "Proszę ich złapać pijanych. Wtedy będziemy musieli te dzieci zabrać".
To nie jest proste, zwłaszcza, kiedy pracuje się do 15. A swoją wizytę trzeba wcześniej zapowiedzieć. I dać opiekunom czas na przygotowanie: zapełnienie lodówki, wyniesienie butelek.
System nie działa, pracownicy na pierwszej linii frontu tworzą więc własne zasady. Andrzej Falkiewicz, interwent terenowy z przyjaznego patrolu w Bytomiu, pracę zaczyna po 17. – Wtedy też zaczyna się picie i bicie – mówi Falkiewicz.
Bierze z zaskoczenia. Widzi, co naprawdę dzieje się za drzwiami. Na ścianach wielkie telewizory, grzyby, rozgniecione robaki. Porozrzucane ciuchy, resztki jedzenia, odchody psów, pieluchy. Świnki morskie w klatkach, pytony w terrariach. Puste lodówki. Dzieci nie mają skrawka miejsca, czasem nawet łóżka.
Andrzej Falkiewicz
– Są takie interwencje, że nie wahasz się nawet przez pięć minut. Zabierasz dziecko, bo wiesz, że gra toczy się o życie. Życie tego dziecka – Andrzej waży słowa.
Ostatnio miał kilkadziesiąt postanowień sądu o zabezpieczenie dzieci. Ale problem ten sam: nie ma dokąd.
Znalazł sposób: – Jak sytuacja jest na ostrzu noża – bardzo źle się dzieje – to na przyjaznych patrolach zwiększamy liczbę wejść. Częściej przychodzimy, żeby ich złapać. Jak rodzice są pijani, naćpani, dzieci głodne, płaczące, to musimy je zabrać. Umieszczamy je interwencyjnie. Omijamy kolejkę – mówi.
Mecenas Grzegorz Wrona nie kryje irytacji: – Jest takie pismo, sugerujące pracownikom socjalnym, żeby stosowali 12a – zabranie interwencyjne. Bo to jedyna szansa, żeby szybko umieścić gdzieś dzieci. Inaczej czekasz rok.
I dodaje: – Wszyscy powtarzają: pracownik socjalny musi mieć zwiększoną pozycję w systemie, musi być wyspecjalizowany w pracy z dziećmi i dostępny 24 godziny na dobę.
– Dlaczego tak nie jest? – pytam naiwnie.
– Kasa, kasa, kasa. Jesteśmy dwudziestą gospodarką świata, i nie stać nas, żeby te dzieci uratować?
Mało, bez wytchnienia
4 200 zł na rękę za całodobową opiekę nad 12 dzieci. Tyle dostaje Joanna.
– Na utrzymanie jednego dziecka: 1 504 zł i 800 +. Z tego: 260 zł bilet miesięczny, 300 zł terapia. Ile zostaje na życie? Ubrania? Jedzenie? Prąd? Wodę? I inne opłaty? – pyta. Gorzko rzuca, że pracuje charytatywnie. A ze swojej pensji dorzuca na wydatki dzieci.
Nie ma wytchnienia, nie ma urlopu. Ostatnio byli z mężem na kilkudniowym wypoczynku pierwszy raz od siedmiu lat. Odkładali to w czasie, bo wtedy dzieci musiały trafić do obcych ludzi.
Kiedy rzucała pracę na etacie, żeby przyjąć pod swój dom dzieci, usłyszała: "są cudowne, pragną rodziny".
– Prawda była inna: dwulatek jadł fekalia, sześciolatek załatwiał się gdzie chciał. Dzieci bez diagnoz, orzeczeń, podstawowych szczepień. Mnie nikt nie powiedział, czego doświadczyły, jak bardzo są straumatyzowane – mówi Joanna.
Sama zaczęła odkrywać, co je spotkało: wozi na terapię, rozmawia. Dzień po dniu poznaje ich dramatyczną przeszłość.
Joanna
Z tych listów dowiedziała się, że kilkunastoletnia Basia, która mówi jej "mamo", była wykorzystywana seksualnie od czwartego roku życia. Podwójna sierota, rodzina przemocowa. Rysowała, jak jest przywiązana do łóżka. Krew na rękach i w kroczu. Joanna powiadomiła prokuraturę.
Odwiedziły kilkanaście gabinetów lekarskich, żeby przebadać dziewczynkę. Ale kolejny absurd: Joanna nie jest jej biologiczną matką, dlatego musi mieć postanowienie sądu na badanie ginekologiczne. – To jest właśnie piecza. Są luki w prawie, które wiążą nam ręce – mówi.
Basia próbowała się zabić. Była na obserwacji w szpitalu. – Ona ma głęboką depresję, chorobę psychiczną. Zagraża sobie i innym. Boję się, że popełni samobójstwo. Każdy psychiatra mówił mi, że może zrobić to w każdej chwili. I ja jestem z nią sama. A co dalej? Jak poradzi sobie w życiu, jak skończy 18 lat? – pyta.
Opowiada o kolejnym problemie pieczy: – Rodzina po pewnym czasie już wie, że nie nadaje się do opieki nad dziećmi. Proszą: zabierzcie je. Ale słyszą, że nie ma miejsca. Trzeba czekać. A to trwa. Dlatego rodziny robią tak: idą na urlopowanie, oddają dzieci na 30 dni i składają wypowiedzenie. Wtedy dzieci są zabezpieczone u innych, oni mają czyste ręce. I to jest kolejna trauma dla tych dzieci.
Oddawane z domu do domu. Przekazywane jak przedmiot. Joanna pamięta, jak psycholog z Warszawy zabrała z jej domu siedmiolatka. Wrócił po dwóch tygodniach. Znaleźli mu drugą rodzinę proadopcyjną. Trzy tygodnie temu Joanna go odebrała. Stosowali przemoc. Wrócił trzeci raz. Powiedział jej: "Mamo, ty już mi nie szukaj domu. Bo ty jesteś najlepszą mamą na świecie".
Joanna
Damian Pacześniak też zwraca uwagę na brak społecznego uznania dla roli rodzica zastępczego: – Wciąż pokutują stereotypy, że chodzi tylko o pieniądze albo że przyjmowanie dzieci jest czymś dziwnym. Utrzymanie dziecka w placówce kosztuje miesięcznie nas wszystkich od 6 do 12 tys. zł, podczas gdy w rodzinie zastępczej jest to średnio dwukrotnie lub trzykrotnie mniej. Dlatego jeśli już rozmawiamy o pieniądzach, to jest w interesie nas wszystkich.
Może zostać sprawcą
Dr Przemysław Zakowicz takich historii ma dziesiątki, a może setki. Zebrane z różnych części Polski.
Pamięta pacjenta, który w szpitalu spędził rok. Przez taki czas można się przywiązać, choć na chwilę poczuć jakby się miało dom.
Czasem opiekunowie celowo wywołują atak agresji u dziecka, żeby wymusić jego przyjęcie do szpitala. Jeśli zostanie odesłane i dojdzie do kolejnego incydentu, nawet sprowokowanego, odpowiedzialność spada na lekarza: "Nie przyjął pan, a teraz dziecko uderzyło kolegę".

Dr Przemysław Zakowicz, p.o. zastępcy dyrektora ds. medycznych w Centrum Leczenia Dzieci i Młodzieży w Zaborze oraz konsultant wojewódzki w dziedzinie psychiatrii dzieci i młodzieży. Fot. Maciej Stanik
Od małego pacjenta, który nie potrzebował leczenia psychiatrycznego usłyszał: Oglądam świat zza krat, chociaż nie jestem niczemu winien.
Niewydolny system sprawia, że cierpi dziecko: – Miesiącami szuka się dla niego miejsca. Kolejną traumą jest dla niego, że bez potrzeby przebywa w szpitalu. To zaburza jego osobowość. I rzeczywiście może być tak, że po tych miesiącach siedzenia w szpitalu psychiatrycznym sam niedługo dostanie choroby psychicznej – podsumowuje gorzko.
Białe szpitalne ściany dla dziecka, które nie potrzebuje leczenia psychiatrycznego, są zbędne, wręcz szkodliwe. Ale bez możliwości odizolowania go przemoc trwa. W rodzinnym domu.
Marta Wojtas
Mały człowiek w pakiecie z przemocą dostaje całą paletę cierpienia: depresję, zaburzenia lękowe, PTSD, czyli zespół stresu pourazowego, wysokie poczucie winy, niską samoocenę i inne trudności emocjonalne, strach przed odrzuceniem. Często one zostaną z nim już do dorosłości
Przemoc niszczy życie. Marta Wojtas mówi o tym wprost.
Jeśli mały człowiek nie otrzyma wsparcia na czas, w przyszłości może sam stać się sprawcą. I nie dlatego że chce, tylko dlatego że wykształciły się w nim głębokie wzorce przemocowe. Jeśli nie przepracuje na psychoterapii swojego dzieciństwa, może potem np. bić swoje dzieci.
– Wszystkie jego sfery życia mogą być zaburzone. Konsekwencje stosowania przemocy w dzieciństwie widzimy potem w gabinetach specjalistycznych – podkreśla psycholożka.
Nikogo nie obchodzą
Joanna stawia się na każdej rozprawie. I denerwuje, kiedy prokuratura umarza śledztwo w sprawie niedopełnienia obowiązków przez: pracowników socjalnych, kuratorów. Mimo że rodzina była pod opieką wszystkich tych instytucji.
Przemocy doświadczał też starszy brat Piotrusia, Filip. Marcin G. kilkanaście lat temu zabił własną matkę. Sąd uznał, że był wtedy niepoczytalny.
– Policja była w ich domu wielokrotnie. Sąsiad zeznał, że matka chłopców chodziła pijana. Po 22:00 razem z dziećmi zbierała puszki. Powiadomił funkcjonariuszy. Policjanci tłumaczyli, że pojechali następnego dnia i dzieci były czyste – opowiada Joanna.
Dodaje: – Bardzo mocno się modliłam. Myślałam, że będzie taki precedens – przy tak ogromnych zaniedbaniach ze strony instytucji. Myślałam, że jakiś odważny prokurator postawi komuś zarzuty… Chyba musi się znaleźć ktoś, kto jako pierwszy w Polsce to zrobi – uważa Joanna.
Pytam Ministerstwo Sprawiedliwości, ilu pracowników skazano z artykułu 231, czyli za niedopełnienie obowiązków. 2024 rok: 326 osądzonych, 148 skazanych. Prawie połowa unika kary. Nie wiemy, ilu z nich dotyczyło spraw dzieci.
Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej
Pytam mec. Wronę, przewodniczącego zespołu do spraw analizy zdarzeń, na skutek których małoletni poniósł śmierć lub doznał ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, jakie ma refleksje po trzech opublikowanych już raportach: – Nikogo nie interesują sprawy tych dzieci. Trudno jest mi się przebić. Mamy poczucie, że dzieci nie są tematem ważnym w państwie polskim. Szokuje mnie to, że nikogo to nie obchodzi. Od 17 miesięcy.
Joanna, matka zastępcza: – Jest mi tak ciężko, że my jako społeczeństwo zawodzimy wszystkie te małe dzieci, które zginęły.
Dalej to robimy. Dalej nikogo w Polsce nie interesuje, ile dzieci rocznie ginie z rąk dorosłych opiekunów.
* Wciąż czekamy na odpowiedź Ministerstwa Sprawiedliwości.
Autorzy artykułu:
Podobają Ci się nasze artykuły?
Możesz zostawić napiwek.
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Sprawdź, jak to działaKwota napiwku

