„My jesteśmy tu, kochamy was, głosimy prawdę. Bo pokorni są, zgadnijcie kto... dominikanie” – śpiewali, podskakując w rytm przeboju Weekend nowicjusze ze Służewia podczas tegorocznego Jarmarku Dominikańskiego. Dlaczego o działaniach, które mają ocieplać wizerunek Kościoła katolickiego, można powiedzieć co najwyżej „nietypowe”, ale nie udane?
W zwrotkach zaprezentowanego coveru piosenki „Ona tańczy dla mnie” napięcie narasta: „Parafianie patrzą często w oczy me i nie ukrywam – sprawia to przyjemność”. A to nie koniec atrakcji! W dominikańskim repertuarze znalazły się również takie hity jak: „Gangnam style” czy „Waka Waka”. Co ciekawe, układ choreograficzny do szlagieru Shakiry do perfekcji opanowała także inna roztańczona wspólnota katolicka w Polsce: franciszkanie. Pytanie tylko – po co to wszystko i dlaczego w takiej formie? Jeśli podobne działania mają ocieplać wizerunek kościoła, to dlaczego ich charakter musi być festyniarski? I czy rzeczywiście musi?
„Tańczący dominikanie biją kiczem po oczach i mogą zniechęcać do Kościoła, bo takie akcje wydają się desperackie. Niewiadomo, czy mają być wyrazem tego, że księża są fajni, korzystają z Internetu, mają dystans do siebie, czy raczej świadczą o tym, że idą po najmniejszej linii oporu, próbując trafić do mas” – mówi Łucja, niepraktykująca katoliczka. No właśnie, czy nie jest tak, że tańczący dominikanie w niezamierzony sposób definiują adresatów głoszonej przez siebie „Prawdy” ? „Bzdura” – twierdzi Karina, praktykująca katoliczka, z wykształcenia teolog, która choć dostrzega negatywne aspekty takich działań, ocenia je jako pozytywne. „Piosenkę zespołu Weekend znają chyba wszyscy w Polsce; prawie wszyscy usłyszeli ją choć w raz w zeszłorocznego Sylwestra, więc dominikanie wykorzystali popularność utworu. Nie celowali w określoną grupę, którą można by zdefiniować jako zaścianek intelektualny i estetyczny”. Trudno nie przyznać racji: sukces hitu „Ona tańczy dla mnie” to wpadka wizerunkowa wszystkich Polaków; nie zmienia to jednak faktu, że inne akcje podejmowane przez Kościół w celu zbliżenia do ludzi, wciąż nie wychodzą poza określenie „nietypowe”. Media nagłaśniają w zasadzie wszystkie tego typu działania (dość wspomnieć konfesjonał ustawiony przed centrum handlowym, o którym mówiły chyba wszystkie media w Polsce), ale czy kiedyś będą to „produkty” rzeczywiście warte promocji?
Pobij księdza
O tym, że - wobec licznych „afer” i narastających dziś problemów Kościoła - istnieje potrzeba wykreowania takiego produktu, który trafi do ludzi, nie musimy chyba nikogo przekonywać. Świadomość tego mają z pewnością klerycy z białostockiego seminarium, którzy zorganizowali „nietypową” (a jakże) akcję. W kilkudziesięciu miejscach w Białymstoku, głównie na uczelniach pojawiły się arkusze, na których można było wypisać zarzuty i pretensje wobec Kościoła – klerycy z Archidiecezjalnego Wyższego Seminarium Duchowego odnieśli się do nich podczas otwartej debaty "Kościół w ringu" (miała miejsce w pierwszej połowie maja). U podstaw inicjatywy leżało przekonanie, że lepiej, by każdy zainteresowany mógł otwarcie, w publicznej dyskusji, „uderzyć” w instytucję, zamiast „zadawać jej ciosy” z ukrycia, na przykład na forach internetowych. „Ten pomysł wydaje mi się sensowniejszy, ponieważ odnosi się do rzeczywistego i żywego problemu. Akcja jest skierowana w stronę ludzi, którzy z Kościołem mają kłopot, nie będąc śmieszno-żałosną próbą dotarcia do tych, którzy w społeczności kościelnej już i tak są” – komentuje cytowana już Łucja.
Święcić sieć
Trzeba przyznać, że tych którzy szukają, którzy mają kłopot, jest rzeczywiście sporo. Fraza „Chrystus” w wyszukiwarce Google pojawiła się w zeszłym roku prawie 4,5 miliona razy (w 1999 roku było to 14 tysięcy wyszukań). Tych danych nie można lekceważyć. Potencjał ewangelizacyjny sieci dostrzegał Benedykt XVI, który zachęcał kapłanów do aktywności w Internecie: udzielania się na portalach społecznościowych, pisania blogów itd. Także w Polsce księża dziś prowadzą blogi i vlogi, parafie mają swoje strony internetowe, profile na Facebooku i Twitterze. FaceBóg, BoskaTV, Stacja7 (serwis internetowy Szymona Hołowni) – to bardziej interesujące lokalne próby nadążenia polskich społeczności katolickich za rzeczywistością. Czy jednak można powiedzieć, że te inicjatywy nie ustępują w niczym świeckim? „Śledzę jeden fanpage katolicki, ale niestety wieje z niego nudą. Prawie nic się na nim nie dzieje, a jeżeli już, to pojawiają się informacje o rekolekcjach czy spotkaniach modlitewnych. W ten sposób raczej nie uda się dotrzeć do osoby, która nie jest zanurzona w życiu religijnym. A myślę, że taka strona mogłaby odnieść sukces, gdyby była prowadzona tak, jak są prowadzone dziś profesjonalne fanpage'e” – zwraca uwagę Karol, jak sam o sobie mówi, ekskatolik. I dodaje „Podobają mi się za to inicjatywy takie jak parafialne spotted, które pokazują, że katolicy nie są urwani z księżyca”. Swoje strony, na których można nawiązać kontakt z nieznanymi osobami spotkanymi w danym miejscu, ma już wiele parafii w Polsce, m.in. św. Jadwigi Królowej w Białystoku czy św. Józefa w Toruniu.
Całą sytuację przytomnie komentuje wspominana już Karina: „Oczywiście, Kościół ma nadążać za światem, ale nie może tego czynić za wszelka cenę. Nie będzie też nigdy stosował strategii marketingowych, bo one często mają na celu manipulację, a Kościół nigdy w ten sposób nie powinien funkcjonować. Orędzie jest tak uniwersalne, że trudno nie przyznać racji księżom, którzy zamiast promować się w Internecie, wolą spożytkować ten czas na rzeczywiste działania – czy to ewangelizacyjne, czy charytatywne” . Uwaga ta jest rzeczowa i na miejscu, jednak każdy kij ma dwa końce – czy bez odpowiedniej komunikacji z parafianami, bez przemyślanych strategii promocyjnych za kilka lat w Polsce będą jeszcze ludzie, których będzie można ewangelizować? „Być może polski Kościół nie czuje się zagrożony, wciąż bardzo dużo osób deklaruje się jako katolicy, więc choć księża zaczynają myśleć o popularyzacji swojej „marki” w sieci, nie czują jeszcze takiej konieczności, traktują podobne działania po macoszemu” – sugeruje Łucja i niewykluczone, że dotyka sedna. Czy jednak nie jest lepiej zapobiegać niż leczyć?
Czytaj także: