Ustawa o odnawialnych źródłach energii (OZE) mogłaby spowodować, że w Polsce powstanie około 35 tysięcy miejsc pracy. Za kilkanaście lat moglibyśmy kupować energię o wiele taniej niż teraz. Rząd blokuje jednak przyjęcie ustawy.
Rząd zapewnia, że chce walczyć z bezrobociem, ale na szansę stworzenia około 35-40 tysięcy miejsc pracy chyba nie zwraca uwagi. Nie interesuje go również, że do 2030 roku, jak wyliczył Ernst&Young, Polska mogłaby zyskać ponad 80 miliardów złotych do budżetu. Mogłaby, gdyby powstała i weszła w życie ustawa o Odnawialnych Źródłach Energii.
Tymczasem władze kraju pracują nad nią już od 2 lat i wciąż nie widać końca prac, chociaż treść ustawy jest w zasadzie gotowa. Dlaczego rząd zabija zieloną energię, która znacznie mogłaby przyczynić się m.in. do spadku cen energii dla obywateli?
Przykład z Niemiec
Niemcy już od kilku lat stawiają na energię odnawialną, głównie wiatrową. Wiedzą bowiem, że wiatr jako paliwo nic nie kosztuje - w przeciwieństwie np. do węgla czy paliw do elektrowni atomowych - i że inwestycje zwrócą im się z nawiązką. Nasi sąsiedzi z Zachodu wiedzą też, że za kilkanaście lat będą, dzięki wiatrakom, sprzedawać energię obywatelom o wiele taniej, niż dzisiaj.
Polska też mogłaby dokonać takiej sztuki. W naszym kraju jest co najmniej kilkunastu inwestorów, którzy chcą produkować zieloną energię za pomocą wiatraków na lądzie i na morzu. Mogliby stworzyć wspomniane wcześniej miejsca pracy, a do budżetu z podatków i rozmaitych opłat wpłynęłoby, do 2030 roku, ponad 80 miliardów złotych. No i najważniejsze: wiatraki na morzu i lądzie mogłyby produkować kilka razy tyle energii, ile potrzebuje obecnie Warszawa.
Ustawowa telenowela
Czemu więc to się nie dzieje? Powód jest prosty - brak ustawy o Odnawialnych Źródłach Energii. Jest ona potrzebna inwestorom do tego, by ustabilizować sytuację z tzw. zielonymi certyfikatami. Są to dopłaty, jakie od państwa otrzymują inwestorzy za produkowanie zielonej energii. Z powodu braku regulacji certyfikaty stały się bardzo popularne i dzisiaj opłaty są za niskie, by producentom np. energii wiatrowej opłacało się inwestować.
Nie chodzi tylko o to, że inwestorzy nie zarobią, bo i tak czas amortyzacji - czyli okres, po którym zaczną zwracać się koszty inwestycji i powstaną jakiekolwiek zyski - to 20 lat. Ale im, przy dzisiejszych warunkach bez niezbędnej ustawy, nie zwrócą się nawet włożone w interes pieniądze. Szczególnie te w wiatraki na morzu, gdzie inwestycje są o wiele droższe, niż na lądzie.
Brak ustawy = brak inwestycji
Co więcej, brak ustawy sprawia, że wielu inwestorów, nawet gdyby chciało, to nie mogłoby postawić wiatraków. Bo banki nie chcą, póki nie ma regulacji prawnych, udzielać na to kredytów. - Wielu mniejszych i zagranicznych inwestorów musiało się z tego powodu wycofać, chociaż planowali włożyć w Polskę miliardy złotych. Musieli wstrzymać swoje inwestycje, stracili przez to duże pieniądze - mówi nam przedstawiciel lobby wiatrowego.
Firmy są tym bardziej wściekłe, że wiele z nich, omamionych obietnicą powstania ustawy, zdążyło uzyskać bardzo kosztowne pozwolenia na farmy wiatrowe na morzu. - Za kilka takich pozwoleń zapłaciliśmy kilkaset milionów złotych, a ustawy dalej nie ma, wszystko stoi w miejscu. My zapłaciliśmy, a rząd dalej nic - oburza się przedstawiciel jednej z firm. Oficjalnie jednak biznesmeni nie chcą zbyt komentować tej sprawy, bo boją się, że może być potem jeszcze gorzej.
Władza wzięła więc pieniądze, ale nie daje nic od siebie, chociaż inwestorzy potrzebują stałego wsparcia od państwa na co najmniej 15 lat. Państwo obiecało wsparcie właśnie w postaci ustawy o OZE, która sprawiłaby, że inwestowanie i produkowanie zielonej energii stałoby się opłacalne zarówno dla inwestorów jak i państwa - bo za 20 lat, dzięki odnawialnym źródłom, energia stałaby się o wiele tańsza dla obywateli. Ale o ustawie wciąż ani widu, ani słychu.
Ustawa widmo. Jest, ale jej nie ma
To o tyle zadziwiające, że jak udało nam się dowiedzieć, treść ustawy jest już praktycznie gotowa, trzeba by ją tylko ująć w odpowiednią formę prawną. Dlaczego więc wciąż ona nie powstała? Ekspert z ministerstwa gospodarki mówi wprost: - Szczerze mówiąc to nie wiem, dlaczego tej ustawy jeszcze nie ma, bo wszyscy na tym tracą.
Brak ustawy zadziwiaj tym bardziej, że Polska do 2020 roku, za sprawą unijnego prawa, jest zobowiązana do tego, by 20 proc. naszej energii było produkowane właśnie za pomocą źródeł odnawialnych. Inwestorzy mają jednak swoje teorie na temat tego, czemu rząd tak opieszale podchodzi do ustawy. - Być może czekają, aż wykruszą się wszyscy prywatni, mniejsi i zagraniczni inwestorzy, tak jak my. I wtedy państwowe spółki będą mogły zostać potentatem na tym rynku - zastanawia się prezes jednej z firm, która już wycofała się ze swoich inwestycji.
Kto zarobi na zielonym
Niektórzy moi rozmówcy wskazują też, że być może rząd po prostu nie rozumie i nie zwraca uwagi na to, jak ważna jest ta ustawa. Ale inni twierdzą, że być może wszystko rozbija się o pieniądze i lobbing. Dzisiaj bowiem można produkować zieloną energię w sposób bardzo tani, szybki i prosty: modyfikując elektrownie węglowe tak, by tworzyć w nich proces współspalania z biomasą. Takie zmiany nie są kosztowne i pozwalają firmom od współspalania w łatwy sposób zarabiać na zielonych certyfikatach.
Szefowie firm od farm wiatrowych, z którymi rozmawiam, przyznają, że być może po prostu lobby węglowe jest bardzo silne i zależy mu na jak najdłuższym utrzymywaniu współspalania. Bo dziś do tego dopłacać za dużo nie trzeba (a na pewno mniej, a jednocześnie wypełniany jest cel 20 proc. energii odnawialnej na 2020 rok.
- Jeśli faktycznie politycy liczą pieniądze i wolą taniej dopłacać do współspalania, to myślą krótkowzrocznie - podkreśla jednak prezes firmy, która już wycofała się z rynku. Jak wyjaśnia, infrastruktura elektrowni węglowych, które modyfikuje się do współspalania, jest po prostu przestarzała. I owszem, do 2020 osiągnięty zostanie unijny pułap zielonej energii, ale już w 2030 te elektrownie zaczną się sypać. Nie powstaną w nich też nowe miejsca pracy ani nie zwiększą się diametralnie wpływy do budżetu.
Nikt nic nie wie
O tym, że współspalanie jest znacznie mniej ekologiczne, niż wiatraki, nie warto nawet wspominać, bo jak mówi mi ekspert z ministerstwa, wątek ekologiczny jest tutaj najmniej istotny, bo najmniej medialny. Jak sam jednk przyznaje, nie rozumie polityki rządu w tej sprawie, bo inwestycje w wiatraki na lądzie i morzu opłaciłyby się wszystkim, z obywatelami na czele - dzięki temu energia mogłaby stać się o wiele tańsza.
Nasi politycy są więc najwyraźniej krótkowzroczni i martwią się głównie tym, co będzie w najbliższych wyborach i jak tu dzisiaj nie wydawać za dużo. Przyszłość zdaje się ich nie interesować. Nic zresztą dziwnego - kto bowiem z obecnych polityków będzie wciąż u władzy za 20 lat? Lepiej powydawać na wina, cygara i nocne kluby.