Nie będzie to historia rodem z filmu „Moneyball”. Ani słowa o zaciskaniu pasa, ani jednego zdania o ogrywaniu mocarzy przez tych biednych i z pozoru słabych. Wręcz zupełne tego przeciwieństwo - o kilku facetach, którzy na rzucaniu, łapaniu i odbijaniu drewnianym kijem małej, okrągłej piłeczki zarabiają więcej niż żywe ikony światowego futbolu. Potentaci amerykańskiej ligi MLB – New York Yankees. Do niedawna... A może i nadal najdroższa, najlepiej opłacana drużyna nie tylko w dziejach baseballu, ale w całym świecie sportu.
Nie Real czy Barcelona, nie możni amerykańskiej ligi NBA, ale właśnie „Jankesi” z Nowego Jorku mogli szczycić się mianem najbardziej kasowego zespołu globu. Ich lidera - Alexa Rodrigueza, grającego na pozycji trzeciego bazowego, do dziś wiąże kontrakt wyższy niż te, które podpisywali Messi w Katalonii, Ronaldo w Madrycie, pławiący się w rosyjskim luksusie Samuel Eto’o czy Torres w Chelsea. Zarabia więcej niż Guardiola i Mourinho razem wzięci. Żeby wyszła nam z tej składanki jego roczna pensja, należałoby dorzucić jeszcze dwunastomiesięczne uposażenie Manciniego.
Konkrety? Proszę bardzo. W Stanach nie trudno do nich dotrzeć.
Rodriguez od jedenastu sezonów kasuje przynajmniej 20 milionów dolarów rocznie i wygląda na to, że jeszcze przez chwilę jego konto będzie pęcznieć w podobnym tempie. W 2007 roku podpisał z „Jankesami” nową – DZIESIĘCIOLETNIĄ! – umowę, po wypełnieniu której wzbogaci się o sumę 275 milionów. Mówimy o najwyższym kontrakcie w dziejach ligi MLB, do którego negocjacji specjalnie zatrudniono dyrektorów Goldman Sachs - jednego z największych banków inwestycyjnych na świecie. W umowie widnieją, rzecz jasna, również dodatkowe zapisy, gwarantujące zawodnikowi zyski z tytułu praw marketingowych. Prócz tego intratny kontrakt z Pepsi i specjalny bonus – kolejne sześć milionów dolarów, jeśli dogoni Willie'ego Maysa w liczbie home-runów (czwarte miejsce w tabeli wszechczasów). Słowem, morze pieniędzy…
Nie mam pojęcia, za co Amerykanie kochają baseball. Za to, że mecz trwa trzy godziny i ma w sobie tyle przerw, że w ich czasie można by smażyć steki na grillu? Za ten nieustanny "targ" na trybunach? Wędrówki ludów z popcornem, hot-dogami i colą? A może to po prostu tradycja. A może... Może Europejczyk i tak nie jest w stanie tego w pełni zrozumieć.
Wiem za to, kogo w Nowym Jorku należy uznać za twórcę tego zamieszania. George'a Steinbrennera - nieżyjącego już miliardera, niegdyś regularnie goszczącego na liście najbogatszych „Forbesa”. Amerykańskiego Jesusa Gila (byłego prezesa Atletico Madryt znanego z zamiłowania do zwalniania trenerów). Człowieka, który potrafił wyrzucić menedżera na bruk ot tak i nigdy nie można było wykluczyć, że kiedyś przebaczy mu wszystkie zwady i zatrudni ponownie.
To właśnie Steinbrenner jako pierwszy w historii stworzył w MLB markę wycenianą na ponad miliard dolarów. Oferował niebotyczne kontrakty, które co sezon pochłaniają 200 mln $. Przy okazji stworzył multimedialne zaplecze w postaci własnej telewizji „YES Network”, która na bieżąco zapewnia klubowi opiekę wizerunkową.
Efekt?
Nie będziemy wymieniać sportowego – wszak wyjątkowo miało być dziś tylko o pieniądzach. A więc: dziewiętnastu baseballistów New York Yankees zarabia dziś przynajmniej milion dolarów za sezon. Tylko dziesiątka najbogatszych w klubie w ciągu roku transferuje na swoje konta 115 milionów, a wśród nich wisienka na torcie – opisywany już wyżej Rodriguez, który w tym roku "przytuli" 32 mln $.
Kiedyś, aby udźwignąć ciążącą presję, uciekał w niedozwolone wspomagacze. - Byłem młody, naiwny i głupi. Chciałem potwierdzić, że jestem wart tych pieniędzy i przyklejanej mi łatki: być może jednego z najlepszych graczy w historii dyscypliny. Jednak od kiedy gram dla Yankees jestem już w stu procentach czysty – przekonywał na łamach "Sports Ilustrated". Dziś angażuje się w przeróżne akcje charytatywne. Wszyscy wiedzą, że ma z czego dzielić. Stać go na to, by pewnego dnia przekazać cztery miliony dolarów na budowę stadionu uniwersyteckiego w Miami.
Amerykanie przywykli do potęgi „Jankesów”, tym bardziej więc poruszyła ich niedawna nowina... Deklaracja syna zmarłego właściciela, w której zapowiedział powolne obniżanie poziomu kosztów utrzymania drużyny. Czyżby finansowe eldorado miało się gdzieś nagle rozpłynąć? Gdzie tam. Do tego daleka droga. Dobrodziej zespołu w swoim biznesplanie przewidział ograniczenie rocznych wydatków na kadrę z 200 milionów dolarów do sumy... 187 w przyszłości.