Chcesz uratować dzieciństwo swojego dziecka? Zabierz je Babci, Niani, czy Przedszkolance i poślij je do szkoły. Płyną z tego same korzyści: dziecko nauczy się pisać i czytać, a także pozna nowych kolegów i koleżanki. Nauczy się interakcji z innymi. No i poza tym fajnie będzie wspominał dzieciństwo. Wygaduję bzdury? Dobrze wspominam swoje dzieciństwo, a według wielu nie powinienem. W końcu w wieku pięciu lat poszedłem do szkoły...
Na nowo rozgorzała debata na temat posyłania sześciolatków do szkół. Tym razem za sprawą Wielkiej Brytanii, która zamierza wprowadzić obowiązkowe zajęcia z informatyki dla pięciolatków. Każdy myśli sobie, jak to? Przecież to barbarzyństwo. Na szczęście polskie maluchy są chronione. Choć zły Donald Tusk próbuje zabrać młodym Polakom dzieciństwo, to na szczęście znaleźli się ich obrońcy. Ponad 950 tysięcy osób podpisało się pod akcją „Ratuj maluchy”.
Do tego co jakiś czas jakaś partia polityczna rozsyła apele, by nie posyłać dzieci do szkół. Już różne maile dostawałem na ten temat. Raz nawet odpisałem, ale nie otrzymałem odpowiedzi (to przedstawiciel tej partii, która mówi, że na wiele spraw nie uzyskała odpowiedzi).
A teraz zadam pytanie: A niby przed czym mamy ratować? Przed dostępem do wiedzy, kontaktów z rówieśnikami? Że niby nie posyłanie dzieci do szkół ratuje im dzieciństwo? Jakoś do mnie te argumenty nie docierają, zwłaszcza, że na własnej skórze poznałem, jak wyglądają dwa systemy edukacyjne. I ten gdzie dzieci idą wcześniej i ten gdzie idą później. Czyli polską i angielską szkołę.
Na własnej skórze testowałem "wczesne pójście do szkoły"
Nie miałem nawet pięciu ukończonych lat, kiedy po raz pierwszy udałem się na lekcje. Nie pamiętam, żebym jakoś narzekał, czy nie chciał chodzić do szkoły. Wszystkie zajęcia były prowadzone w formie zabawy, więc dosyć szybko nauczyłem się czytać i pisać. Zresztą było wiele innych fajnych aspektów chodzenia do szkoły.
Co tydzień mieliśmy apel. Czasami któraś z klas odgrywała krótkie przedstawienie, czasami była jakaś czytanka. Następnie dyrektor, bądź któryś z nauczycieli prowadził z nami rozmowę na temat przewodni danej czytanki lub przedstawienia. Jak się nad tym zastanowić, to teraz nie dziwi mnie czemu Anglicy mają tyle gwiazd w Hollywood, po prostu gra się tam od małego.
Przyznam, że wręcz uwielbiałem szkołę, a nienawidziłem wakacji. Straszne nudy. Lista moich wybryków stale się wydłużała. Nie to, że celowo coś broiłem, po prostu się nudziłem w towarzystwie Babci i różnych zajęć sobie szukałem. Kopałem tunel do Australii, oglądałem w kółko sceny batalistyczne z "Potopu", które potem z moim jamajskim przyjacielem Ricardo odgrywałem w ogrodzie. Zdecydowanie wolałem szkołę.
Przyjazd do Polski
Po przyjeździe tutaj wszystko obróciło się do góry nogami. Doszedł olbrzymi plecak wypełniony książkami i zeszytami. Oraz praca domowa. Na początku nie wiedziałem, co to jest, więc zebrałem trochę minusów. W Anglii wszystkie moje książki i zeszyty były przechowywane w szkole. To ona była od nauki. Dom był od zabawy. Po lekcjach albo koledzy mnie odwiedzali, albo ja kolegów. Poznaliśmy się w szkole. Nie sądzę, bym w piaskownicy nawiązał takie znajomości.
Inna sprawa, że dość szybko nauczyłem się tam czytać. Dzięki temu cały czas wolny wypełniałem na pochłanianiu informacji z encyklopedii, czy na przeżywaniu przygód Tomka Sawyera. W Polsce trochę gorzej z tym było, a to za sprawą szkolnych lektur. Były nie tyle nudne, co jeszcze za brak książki na lekcji groziła jedynka. Najlepiej było wypożyczyć te książki, choć nie zawsze były one dostępne w szkolnej bibliotece.
No i jeszcze podam przykłady mojego rodzeństwa – młodszego brata i starszej siostry. Ja byłem w trzeciej, a oni poszli odpowiednio do zerówki i piątej klasy. Andrzej już tyle nauczył się w Anglii, że zerówka go strasznie nudziła. Podobnie miał w pierwszej klasie. Z nudów zaczął broić, ale to już inny temat. Tymczasem Ola miała najgorzej. Nagle, zamiast ciekawych lekcji u Pani Taylor i Pani Sargeant, musiała zmagać się z opiniami surowych polskich nauczycieli. Teraz się z tego śmiejemy, ale ledwo co zdała wtedy historię (dziś jest absolwentką tego kierunku).
Polska szkoła jest do luftu
Jak się nad tym dłużej zastanawiam, to znajduję co raz więcej argumentów na to, że Polska szkoła jest do luftu. Dzieci szybciej tracą dzieciństwo. Oczekuje się od nich dorosłych zachowań typu wzięcie większej odpowiedzialności za siebie. Jak inaczej nazwać odrabianie pracy domowej? Wystarczyło nie spisać tego, co Pani napisała na tablicy, i rodzice nie wiedzieli, że została zadana. Jak się jej nie odrobiło, to trzeba było ponosić konsekwencje. Jak z dorosłym.
I tak liczę, i liczę. Choć dla wielu antysalonowców, którzy wnieśli na sztandary walki z rządem ochronę sześciolatków to może wydawać się absurdalne, ale nie posyłanie sześciolatków do szkół zabiera im dzieciństwo. Ba! Posłałbym do nich i pięciolatki. Mądrze zorganizowana szkoła to nie powód do traumy, ale do pożytecznego spędzania czasu.
Jeśli dobrze się zaplanuje system edukacji, to dzieci które wcześniej pójdą do szkoły w łagodniejszy sposób wchłoną wiedzę. Z całym szacunkiem dla Babć, Niań, czy przedszkolanek, ale to one marnują dzieciństwo. Zamiast zabaw i śpiewania w kółko o krasnoludkach dzieci mogłyby się czegoś nauczyć. W Anglii pięciolatki mają się zacząć uczyć informatyki. Dzięki temu ich pokolenie AD 2010 i młodsze może zdominować światową branżę informatyczną. Tymczasem z powodu obaw nadopiekuńczych rodziców o utraconym dzieciństwie my po raz kolejny będziemy gonili świat.