Jego podróż do Afryki trwała 124 dni. Paweł Huk wyznaczył sobie cel: chciał dotrzeć stopem do serca czarnego kontynentu, mając zaledwie sto dolarów w kieszeni. I choć wcześniej pracował w amerykańskich firmach i na uniwersytecie w Cambridge, to właśnie w Afryce odnalazł sens swojego życia. – Chcę pomagać dzieciom, których życie jest tutaj warte mniej niż koza – mówi Paweł Huk.
Paweł Huk: Marzenie urodzinowe? [Śmiech] Dziś nad ranem obudziły mnie dzieciaki śpiewające happy birthday. I to jest chyba moje życzenie urodzinowe, aby te wszystkie dzieci, którymi teraz się opiekuję, zobaczyć kiedyś jako dorosłe osoby, które prowadzą normalne, szczęśliwe życie. To jest moje życzenie.
Mam wrażenie, że jesteś pełen obaw, czy to życzenie się spełni.
Nie, nie. Wierzę, że się spełni. Jestem optymistą. Ważne jest też to, że jestem osobą wierzącą.
Rozmawiamy przez Skype, gdzie teraz jesteś?
Jest godzina 10:21 i jestem w Kenii, a dokładnie w Prowincji Eastern. Miasto nazywa się Isiolo.
Jesteś w swoim domu?
Nie, aktualnie siedzę na dachu nowego hotelu, ponieważ tutaj jest internet. Poza tym odcięli nam prąd, więc teraz tylko tu mogę skorzystać z sieci i naładować laptopa.
Dlaczego odcięli wam prąd?
Wiesz co... Ostatnio nie jest za ciekawie jeśli chodzi o finanse. Miałem do wyboru zapłacenie rachunku, albo kupienie żywność dla dzieci. Czasem muszę podjąć decyzję: rachunki, szkoła, albo lekarz. Niestety teraz nazbierało się 18 tysięcy szylingów zaległości, więc jakieś 180 euro.
I taka kwota to problem?
Generalnie nie jest to dużo, ale w tym momencie nie mogłem tego zapłacić. Czasem jest tak, że przyjdzie do mnie schorowane dziecko i wtedy trzeba wydać ostatnie pieniądze. A w takiej sytuacji nie ma dla mnie żadnego dylematu. Ratowanie dziecka jest najważniejsze, nawet kosztem ostatnich pieniędzy.
Skąd bierzesz pieniądze?
Mam bardzo dużo znajomych, ale systematycznie wspiera mnie jakieś 10-15 osób. Poznałem mnóstwo ludzi gdy podróżowałem.
Czemu wyjechałeś z Polski?
Polskę opuściłem już dobre 15 lat temu. Wyjechałem do Stanów, aby zarobić. Miałem okazję podpisać kontrakt z amerykańską firmą i stwierdziłem, że za granicą są dla mnie większe możliwości. Przez ten czas prowadziłem hotele, restauracje. Pracowałem też dla Uniwersytetu w Cambridge.
Ale to już chyba po powrocie ze Stanów?
Tak, w USA pływałem przez 6 lat na statkach pasażerskich, a w 2004 roku przeniosłem się do Anglii. Byłem tam kierownikiem departamentu na uczelni, gdzie odpowiadałem za wszystkie konferencje i sympozja. W Cambridge złożyłem wypowiedzenie pod koniec stycznia 2011 roku.
Dlaczego zrezygnowałeś z pracy?
Pomyślałem, że życie to coś więcej, niż tylko to, co robię. Najważniejsze jest to, by robić coś, co daje satysfakcję. Nie mówię, że byłem nieszczęśliwy, bo byłem bardzo zadowolony ze swojej pracy. Miałem dobre stanowisko, ale nie chciałem robić tego do końca życia.
I wtedy pojechałeś do...?
Do Turcji, gdzie zorganizowałem pewien wolontariat, w którym brało udział 60 osób z całego świata. Stamtąd na koło podbiegunowe – oczywiście autostopem. Nigdy wcześniej nie byłem w Norwegii, a słyszałem że jest tam pięknie. Jednym z etapów podróży po Skandynawii był 420-kilometrowy, które udało mi się przebyć na pokładzie statku pasażerskiego. Zgadnij jak się tam dostałem? Za darmo, "na stopa".
Skąd miałeś pieniądze na te podróże?
Ludziom wydaje się, że trzeba mieć dużo pieniędzy, aby zwiedzać świat. Słyszałem od wielu osób, że muszę być bardzo bogaty. Tak naprawdę jest alternatywny sposób na życie. Produkujemy więcej, niż możemy skonsumować. Bardzo cenie sobie bezpośredni kontakt z ludźmi, kulturą, a nie hotele all inclusive. Są inne możliwości.
Jakie?
Trzeba mieć otwarty umysł i być otwartym na ludzi. W Europie często wyrzuca się jedzenie z restauracji. To jakaś dziwna polityka firm, że nie dają jedzenia, którego nie sprzedadzą, tylko muszą je wyrzucać. Ja pojawiałem się w takich restauracjach i mogłem się świetnie wyżywić w zamian za kilka godzin pracy. A później jechałem dalej.
Z Norwegii trafiłeś bezpośrednio do Afryki?
Najpierw wróciłem do Cambridge i zacząłem się zastanawiać, co dalej. Przyszło mi do głowy, aby pojechać właśnie do Afryki. Wiedziałem, że na samym końcu muszę mieć cel, do którego chcę dojechać. Tak, aby mnie nic nie zatrzymało. Postanowiłem wtedy, że wyjadę do Afryki, a dokładniej do Kampali w Ugandzie i wezmę ze sobą tylko równowartość 100 dolarów. To był taki "challenge" dla mnie.
I wyruszyłeś.
Tak, pojechałem znaną mi trasą przez Turcję, później przez Izrael i Egipt. Dwa dni przed wyjazdem napisałem email-a do przyjaciela, którego poznałem w Ankarze. Opisałem mu swoje plany i że będę przejeżdżał przez Turcję, w związku z czym bardzo chciałbym się z nim spotkać. Odpisał mi, że właśnie został przeniesiony do Ugandy... To był dla mnie znak, że dobrze robię i muszę jechać.
Po dotarciu do Turcji zacząłem szukać możliwości transportu do Izraela. Napisałem do innego znajomego o swoim celu podróży do Afryki, jakim była zbiórka pieniędzy w Ugandzie. Spodobał się mu ten pomysł i pomimo że był na Krecie, przypłynął po mnie swoim jachtem. Chciał mi pomóc i podrzucić na Cypr, skąd będę mógł dalej łapać stopa do Izraela.
Czyli wszystko się układało po twojej myśli.
Nie do końca. Na Cyprze okazało się, że sezon na żeglowanie się skończył. Rozbiłem się na dziko na plaży. Dzień później znalazłem camping, na którym trochę pomagałem w zamian za nocleg. Cała idea podróży była taka, aby nie mieć kontaktu z pieniędzmi. Ludzie z campingu byli przesympatyczni, więc spędziłem tam cztery dni. W końcu wstałem coś mnie tknęło, że muszę iść na lotnisko. Nie miałem ani pieniędzy, ani biletu, ale coś dawało mi przeświadczenie, że dzisiaj lecę.
Na lotnisku dostałem kontakt do człowieka z cypryjskich linii lotniczych. Napisałem do niego kim jestem i dokąd zmierzam. Linie postanowiły mnie wesprzeć i podarowały mi bilet ze stuprocentową zniżką. Pamiętam też bilbord, który był na tym lotnisku. Była na nim reklama banku oraz napis "Sky is the limit". Wtedy przypomniałem sobie uczucie, które miałem schodząc ze statku pasażerskiego w Norwegii. Że jak mogę przepłynąć 420 kilometrów statkiem "na stopa", to na pewno polecę też samolotem bez pieniędzy na bilet. W ten sposób dostałem się do Izraela.
Ile czasu tam byłeś?
W Tel Awiwie byłem jakieś pięć dni. Udałem się do przejścia granicznego w Tabie. Niestety zostałem stamtąd zawrócony. Nie wiedziałem, że przy wyjeździe z Izraela drogą lądową musisz opłacić podatek "exit tax", czyli podatek wyjazdowy. To było chyba z 15 dolarów, których ja jednak nie miałem. Wróciłem więc do Izraela i zrobiłem tam mały wolontariat. Skrzyknąłem paru wolontariuszy, którzy pomagali ze mną Palestyńczykom eksmitowanym za niepłacenie czynszów.
Co dalej?
Dalej był Synaj, przejechałem cały Egipt, a później Sudan. Miałem też taką nieciekawą sytuację, bo musiałem prosić naszego ambasadora w Kairze o szybkie wyrobienie paszportu. W momencie, gdy ubiegasz się o wizę do Sudanu i masz pieczątkę z Izraela, to nie masz szans dostać wizy. Na szczęście udało mi się wyrobić nowy. Po Sudanie przejechałem Etiopię i trafiłem do Kenii.
W Sudanie poznałem kogoś, kto chciał mi kupić bilet lotniczy, bym dłużej nie ryzykował i trafił bezpośrednio do Kampali. Powiedziałem jednak, że jak nie muszę, to nie chcę lecieć samolotem. Skoro zacząłem jechać stopem, to w ten sposób chcę dokończyć podróż, bo jestem już bardzo blisko Ugandy. Odrzuciłem ofertę.
Czyli świadomie naraziłeś się na kolejne nieprzyjemności.
Niby tak, ale dzięki temu trafiłem do miasta, w którym jestem w tej chwili. Zaczepił mnie wówczas jakiś mężczyzna i zaczął wypytywać kim jestem. Powiedziałem mu o swoich planach, pomocy dzieciom w Ugandzie. Odparł, że tu na miejscu (w Kenii) jest pewna kobieta, która zajmuje się dziećmi z ulicy i zapytał, czy chciałbym ją poznać. Tak trafiłem do ośrodka.
Zatrzymałem się tu wówczas na jeden dzień. Ale historie tych dzieci dotknęły mnie bardzo mocno. Ośmio i dziewięciolatki przeszły tak wiele, straciły rodziców. Pracowały, aby ratować matkę i wykupić lekarstwa, ale i tak nie udało się ich uratować. Dzieci zostały same. Wiedziałem, że to miejsce, w które muszę wrócić i pomóc.
Ale wyjechałeś.
Tak, dojechałem do Ugandy, która była moim celem. Jednak od Sudanu czułem, że coś jest ze mną nie tak. Byłem przemęczony, miałem bóle stawów itd. Wiedziałem, że jestem chory, a przy tym w dziesięć dni przejechałem 3,5 tys. kilometrów. Chciałem już tylko dojechać, a potem wrócić samolotem do Anglii i zrobić badania. W Ugandzie spędziłem tydzień i obserwowałem tamtejsze projekty.
Na co zachorowałeś?
Prosto po powrocie trafiłem do szpitala. Okazało się, że byłem już w najgorszej fazie żółtaczki. Dostałem lekarstwa dożylne, na które miałem uczulenie. Praktycznie umierałem w szpitalu, ale wyratowali mnie. Później pojechałem do Azji, ale już nie autostopem tylko z pieniędzmi, by odwiedzić znajomych. Po powrocie spędziłem tydzień w rodzinnym domu.
Od kiedy jesteś w Kenii?
Od ubiegłego roku, dokładnie od 9 sierpnia. To taki sierociniec, wspierający dzieci z ulicy. Gdy przyjechałem tu za pierwszym razem, zaproponowałem że wrócę, aby pomóc. Na tydzień przed moim powrotem do Kenii okazało się, że kobieta prowadząca ośrodek musi opuścić to miejsce, a ja miałem ją zastąpić. Miałem dylemat, czy sobie poradzę. Przecież nigdy nie prowadziłem sierocińca... Wracałem do Kenii jako ktoś do pomocy, a nie jako osoba która będzie tym wszystkim zarządzać.
Wszystko spadło na twoją głowę...
Zdałem sobie sprawę z tego, że jeśli nie ja, to kto będzie pomagał tym dzieciakom? Przyjechałem... No i jestem.
W sierpniu minie rok. Nie byłeś przerażony tym, co zobaczyłeś?
Gdybym z dnia na dzień zostawił życie takie, jakie wiodłem w Anglii, to byłbym przerażony. Warunki i miejsce, brak wygód które miałem wcześniej, solidnie by mi doskwierały. Ale moja podróż do Afryki trwała 124 dni. Praktycznie od Izraela co noc spałem w namiocie. Na pustyni, przy drodze itd. To mnie zahartowało do warunków spartańskich.
Przyzwyczaiłeś się?
Do tego, że zamiast prysznica jest wiaderko z wodą, nie ma toalety w domu - tak. Ale nigdy nie przyzwyczaiłem się i na pewno się nie przyzwyczaję do widoku dzieci, które są na ulicy, zaniedbane, żebrzą... Czasem w nocy wybieram się do miasta, aby zobaczyć, czy pojawiły się jakieś nowe. I widzę wtedy pięcio, sześcioletnie maluchy skulone w kłębek, które śpią na werandach.
Zabierasz je z ulicy?
Tak, najpierw do ośrodka, a później do specjalnej instytucji "Children Officer". Nie mam za wiele możliwości, bo u mnie śpią już po dwie - trzy osoby na łóżku, a łóżka są piętrowe. Jestem trochę ograniczony, bo jestem tu sam. Zupełnie sam.
Ile masz dzieci pod swoją opieką?
Trzydzieści trzy.
Gdzie mieszkasz?
Teraz mieszkam w takich slumsach. Staram się tym dzieciom wpoić zasady, które pomogą im w życiu. Chcę ich czegoś nauczyć. Ale jak tylko wyjdzie się poza naszą bramę, to jest średniowiecze. Jest to tak zacofane miejsce, że nie da się tego opisać. Najgorsze jest to, że dla nas Europejczyków jest to nie do pojęcia. Tu życie dziecka jest warte mniej niż koza. Bo koza czy owca przynajmniej ma jakąś wartość. Możesz ją sprzedać na rynku i dostać za nią z 5 tysięcy szylingów. Czasem sobie myślę, że tylko dzięki Bogu te dzieci dalej żyją.
A jaki jest twój kontakt z miejscowymi?
Jestem tu jedynym białym. Wiedzą, że mogą na mnie liczyć, że w razie czego zapłacę za lekarstwa itd. Największym problemem ludzi z którymi się borykam, jest właśnie mentalność ludzi. To miejsce przez lata było zapomniane, a mieszkańcy byli na marginesie. Tu nawet nie ma wielkich instytucji charytatywnych. Do niedawna były za to walki plemienne. Ci ludzie zostali nauczeni przez lata, że biały człowiek przyjdzie i pomoże. Codziennie jak idę ulicą to wołają "daj mi pieniądze".
Czego najbardziej się boisz?
Ja nie boję się niczego, choć nie jest tu bezpiecznie. Wierzę, że jak Bóg mnie chronił tak długo, to będzie mnie chronił dalej. Nie chorowałem na malarię, nie śpię pod moskitierą.
Jak długo chcesz tu zostać?
Nie myślałem o tym. Chciałbym pomagać jak najdłużej. Poczyniłem już kroki, żeby objąć pomocą większą ilość dzieci. Gdyby nie one, nie byłoby mnie tu w ciągu pięciu minut. Nie wiem, czy wytrzymałbym tu tak długo, gdybym nie wierzył w Boga.
Film nagrany w sierocińcu Pawła Huka
Chciałbyś wesprzeć sierociniec prowadzony przez Pawła Huka? Możesz to zrobić TU: mailitatutotu.com