Już niedługo Chiny mają skończyć z pobieraniem organów od zabitych więźniów. Skazańcy byli do tej pory głównym źródłem narządów do przeszczepu w Państwie Środka.
Co roku około 1,5 mln mieszkańców Chin potrzebuje transplantacji. Przechodzi
go jednak jedynie około 10 tys. osób. Większość Chińczyków wierzy w reinkarnację i chce być chowana w nienaruszonym stanie. Trudno więc przekonać ich do przekazywania swoich organów.
Kontrowersje
Aby chociaż trochę "rozwiązać" ten problem, w latach 70. państwowi lekarze zaczęli pobierać narządy od więźniów, na których wykonano karę śmierci. Od 1984 roku prawnie wymagana jest do tego ich wcześniejsza zgoda. Chiny przeprowadzają więcej egzekucji niż inne kraje razem wzięte (według niektórych statystyk nawet do 7,5 tys.
rocznie), zatem straceńcy szybko stali się źródłem ponad 65 proc. przeszczepianych organów. Chińskie władze nie próbowały nawet temu zaprzeczeń, a obrońcy praw człowieka dostawali gorączki na samą myśl o tej praktyce. Mało kto bowiem wierzył, że więźniowie godzą się na oddanie nerek lub serca z własnej woli. Czasem pojawiały się nawet informacje, że niektórzy z nich przechodzą operacje jeszcze przed zgonem.
Teraz chińskie ministerstwo zdrowia zapowiedziało jednak, że w ciągu pięciu lat chce całkowicie zrezygnować z pobierania narządów od ludzi z wyrokami śmierci. W 16 regionach kraju rozpoczęto już zastępczy program zachęcania obywateli do donowania organów.
Wątroby od przestępcy?
Czy Pekin ugiął się pod międzynarodową presją? Nic z tym rzeczy. „Organy więźniów są często mocno wyniszczone przez grzyby i bakterie, więc pacjenci po takim przeszczepie mają znacznie niższe szanse na dłuższe życie niż w innych krajach”, cytowała wiceministra zdrowia agencja Xinhua.
Inny powodem takiej decyzji jest fakt, że od pewnego czasu Chiny starają się - oficjalnie - zmniejszyć liczbę państwowych egzekucji. Znalezienie inne źródła narządów jest więc koniecznością.