
Wojciech Mann, wieloletni prowadzący, podjął decyzję – odchodzi z "Szansy na sukces". I skomentował ją w swoim stylu: – Jako oficjalny powód, który można przyjąć albo nie, podałem to, że we śnie ukazał mi się Jan Paweł Woronicz i powiedział do mnie: "Już czas". I ja go posłuchałem. Okazuje się, że bez prowadzącego „Szansa na sukces” nie będzie dalej gościć na antenie. Na profilu programu na Facebooku ukazała się informacja o tym, że program zostaje zdjęty z anteny. Legenda jest jednak po to, by ją głosić. Jak wyglądał klucz do sukcesu programu, który sukces miał wpisany w nazwę?
Najsłynniejsze pytanie programu, na które 99% padających odpowiedzi zawsze brzmiało "Profesjonalna". Nawet jeśli uczestnicy z zawodowstwem mieli niewiele wspólnego.
Cały Wojciech Mann. Statyczny, ale zwinny w konwersacji. Wykonujący w zasadzie jeden ruch - podniesienie ręki do wstążeczki z numerem utworu. Za to sprawnie manewrujący ciętym dowcipem, który często był początkiem krótkiej, acz intensywnej rozmowy. Albo najlepszym lekiem na stres wykonawców. Umiał dogadać się z każdym, od uczniów, przez inżynierów i magistrów, po emerytów. A nawet z Rolandem, gwiazdą wszystkich polskich talent show, który określił na antenie Manna "przyjemnym bulbaskiem". Teraz będziemy mogli oglądać go tylko w reklamie banku.
Tam naprawdę istotna była tylko muzyka. Bo nawet mało spostrzegawczy i odporny na blichtr odbiorca zauważy, że w studio luksusów nie było. Niewielki metraż, kilka osób z publiczności, którą zazwyczaj tworzyli uczestnicy i ich znajomi. Niereżyserowani przez nikogo, wątle klaszczący, spoglądający w górę z niskiego siedziska. Słynną kanapę w biało - niebieskie prążki wysiedział niejeden celebrycki pośladek. Ale nie różniła się ona niczym od wyposażenia w mieszkaniu szarego Kowalskiego. Co zabawniejsze, jeden mebel musiał wystarczyć. Kiedy któraś z gwiazd przyprowadziła większy zespół, litości nie było. A przewodniczący jury miał dylemat, kogo usadzić obok siebie na kanapie, a komu kazać okupować schodki.
Jeśli ktoś myśli, że prawdziwą siecią do łowienia polskich talentów wokalnych był polsatowski "Idol" jest w błędzie. Bo zanim do niego trafili, przeszli szkołę u Skrętkowskiej. Lista jest długa. A na niej między innymi Tomek Makowiecki. Finalista pierwszej edycji "Idola", wygrał odcinek z piosenkami zespołu "Wilki". Podobnie było z Szymonem Wydrą. Ci, którzy nie występowali w Polsacie, szybko wzięli sprawy w swoje ręce. I stali się idolami. Na aleję gwiazd dwójkowego show jako pierwsza wkroczyła Justyna Steczkowska. Debiutanckim występem w programie jurorów nie zachwyciła, ale czuła, że warto przyjść jeszcze raz. Z "Boskim Buenos" Manaamu stanęła na szczycie w finale odcinka, finale programu i finale konkursu "Debiutów" w Opolu. To wystarczyło.
Idolka nastolatek Ewa Farna wygrała "Szansę na sukces" właśnie jako nastolatka. Zachwyciła publiczność swoją interpretacją utworu "Za młodzi, za starzy" Ryszarda Rynkowskiego i już w 2006 roku nagrała debiutancką płytę. Jak widać nazwa programu nie jest przekłamana.
Był także szansą na sukces dla polskich zespołów, które z programu robiły sobie darmowy casting. Rekord należy do Varius Manx. Z uczestniczek programu wyłonił aż dwie wokalistki. Pierwszą była Kasia Stankiewicz. Aktualna wokalistka zespołu "Varius Manx" też zaczynała w "Szansie". Anna Józefina Lubieniecka wystąpiła w programie Elżbiety Skrętkowskiej dwa razy. W 2005 roku zaśpiewała piosenkę "Wilków": "Eli lama Sabachtani", a w lutym 2010 roku zastąpiła Monikę Kuszyńską. Dominika Gawęda zawdzięcza "Szansie" angaż do zespołu "Blue Cafe". Gawęda pojawiła się na antenie TVP w noworocznym odcinku w 2006 roku. Spodobała się członkom grupy na tyle, że jednomyślnie postanowili uczynić z niej gwiazdę zespołu. 27-letnia dziś piosenkarka zastąpiła tym samym Tatianę Okupnik. Ania Świątczak zaśpiewała "Pamiętasz, była jesień" Sławy Przybylskiej. Spodobała się też w Opolu, gdzie zdobyła nagrodę publiczności w konkursie Debiuty. Ładnych parę lat później, bo w 2003 roku, wpadła w oko i w ucho Michałowi Wiśniewskiemu. Ze skromnej dziewczyny o wyglądzie pensjonarki zmieniła się w sceniczne zwierzę.
Pojawiała się w zasadzie tylko na końcu każdego odcinka, by zapowiedzieć gwiazdę następnej części. Anna Wintour polskiej rozrywki. Z niezmienną fryzurą i przyciemnianymi okularami na nosie. Pokazuje, że można robić swoje i stać się legendą za życia. W końcu w 2007 roku wystąpiła w "M jak Miłość" i zagrała samą siebie. Elżbieta Skrętkowska. Twórczyni sukcesu szansy, której występy na scenie wcale nie są obce. W końcu z zawodu jest aktorką. Grała na deskach teatrów w Lublinie, Szczecinie, Opolu i Warszawie. Później zajęła się autorską szansą. Z sukcesem.
Winę można zrzucać na Wojciecha Manna. Program nigdy nie zdobyłby takiej popularności, gdyby nie prowadzący. Prawda jest jednak taka, że na polskim rynku muzycznym od lat nic się nie dzieje. Elżbieta Skrętkowska nie miała już kogo zapraszać na swoją kanapę. Bo jeden legendarny program aż takiej ilości gwiazd nie stworzy. A żadne nowe, warte uwagi talenty się nie pojawiały. Ile razy można więc zapraszać Marylę Rodowicz, Bajm i Lady Pank? Nic dziwnego, że oglądalność zaczęła spadać.