Wojciech Mann, wieloletni prowadzący, podjął decyzję – odchodzi z "Szansy na sukces". I skomentował ją w swoim stylu: – Jako oficjalny powód, który można przyjąć albo nie, podałem to, że we śnie ukazał mi się Jan Paweł Woronicz i powiedział do mnie: "Już czas". I ja go posłuchałem. Okazuje się, że bez prowadzącego „Szansa na sukces” nie będzie dalej gościć na antenie. Na profilu programu na Facebooku ukazała się informacja o tym, że program zostaje zdjęty z anteny. Legenda jest jednak po to, by ją głosić. Jak wyglądał klucz do sukcesu programu, który sukces miał wpisany w nazwę?
Program emitowano przez 19 lat. Dłużej na ekranach telewizorów wyświetlano chyba tylko "Wielką grę". Ale przegrać z nią to nie wstyd, bo w tym przypadku na ringu spotkała się para dwójkowych fenomenów. Leciwa "Szansa na sukces" była jednym z niewielu programów dających nadzieję na to, że polskie scenariusze rozrywkowych produkcji mogą rywalizować z lawiną tandety na licencji.
Czym program zasłużył sobie na takie uznanie? Zapewne minimalizmem. "Szansa na
Taśma profesjonalna, czy z linią melodyczną?
Najsłynniejsze pytanie programu, na które 99% padających odpowiedzi zawsze brzmiało "Profesjonalna". Nawet jeśli uczestnicy z zawodowstwem mieli niewiele wspólnego.
sukces" pokazuje, że pomysły proste z założenia, są często najlepsze. I szczerością, którą Polacy kochają. A która biła zarówno od uczestników śpiewających jak i tych nieobdarowanych talentem. Także od prowadzącego Wojciecha Manna, który wyglądem showmana nie przypomina, ale serdecznością i dowcipem jest w stanie poruszyć miliony. Formuła miała uczciwe zasady. Kiedy w programie pojawił się niewidomy uczestnik, nie było mowy o "ustawce". Wojciech Mann miał za swoim przepierzeniem, gdzie skrywał się podczas występów, cały plik napisanych alfabetem Braille'a tekstów. Można więc emitować program bez przekrętów, kontrowersji i nie dać znudzić się widzowi.
Sympatyczny Bulbasek
Cały Wojciech Mann. Statyczny, ale zwinny w konwersacji. Wykonujący w zasadzie jeden ruch - podniesienie ręki do wstążeczki z numerem utworu. Za to sprawnie manewrujący ciętym dowcipem, który często był początkiem krótkiej, acz intensywnej rozmowy. Albo najlepszym lekiem na stres wykonawców. Umiał dogadać się z każdym, od uczniów, przez inżynierów i magistrów, po emerytów. A nawet z Rolandem, gwiazdą wszystkich polskich talent show, który określił na antenie Manna "przyjemnym bulbaskiem". Teraz będziemy mogli oglądać go tylko w reklamie banku.
Tanim kosztem
Tam naprawdę istotna była tylko muzyka. Bo nawet mało spostrzegawczy i odporny na blichtr odbiorca zauważy, że w studio luksusów nie było. Niewielki metraż, kilka osób z publiczności, którą zazwyczaj tworzyli uczestnicy i ich znajomi. Niereżyserowani przez nikogo, wątle klaszczący, spoglądający w górę z niskiego siedziska. Słynną kanapę w biało - niebieskie prążki wysiedział niejeden celebrycki pośladek. Ale nie różniła się ona niczym od wyposażenia w mieszkaniu szarego Kowalskiego. Co zabawniejsze, jeden mebel musiał wystarczyć. Kiedy któraś z gwiazd przyprowadziła większy zespół, litości nie było. A przewodniczący jury miał dylemat, kogo usadzić obok siebie na kanapie, a komu kazać okupować schodki.
Później przychodził czas na wybieranie wstążek z numerkami utworów, w których niejednokrotnie plątał się Wojciech Mann. Studio było modernizowane, ale jedno się nie zmieniło. Szafirowy ekran, na którym wyświetlany był tekst piosenki. Gigantyczne litery nad głowami artystów czasem jednak nie wystarczały. Do historii przeszedł jeden z uczestników, który nie nauczył się tekstu, a przed nagraniem zniszczył okulary. Tekst piosenki zmienił w autorski freestyle.
Z podestu na kanapę
Jeśli ktoś myśli, że prawdziwą siecią do łowienia polskich talentów wokalnych był polsatowski "Idol" jest w błędzie. Bo zanim do niego trafili, przeszli szkołę u Skrętkowskiej. Lista jest długa. A na niej między innymi Tomek Makowiecki. Finalista pierwszej edycji "Idola", wygrał odcinek z piosenkami zespołu "Wilki". Podobnie było z Szymonem Wydrą. Ci, którzy nie występowali w Polsacie, szybko wzięli sprawy w swoje ręce. I stali się idolami. Na aleję gwiazd dwójkowego show jako pierwsza wkroczyła Justyna Steczkowska. Debiutanckim występem w programie jurorów nie zachwyciła, ale czuła, że warto przyjść jeszcze raz. Z "Boskim Buenos" Manaamu stanęła na szczycie w finale odcinka, finale programu i finale konkursu "Debiutów" w Opolu. To wystarczyło.
Kasi Cerekwickiej zwycięstwo w "Szansie" przyniosło wykonanie piosenki "Wyszłam za mąż, zaraz wracam" z repertuaru Ewy Bem. Po przygodzie z programem Cerekwicka zaczęła otrzymywać pierwsze zawodowe propozycje. Solowy krążek z 1999 roku nie odniósł wielkiego sukcesu, ale album … ugruntował jej pozycję na polskim rynku muzycznym. Ania Wyszkoni już od trzech lat występowała z zespołem "Łzy", kiedy została zauważona przez Elżbietę Skrętkowską i zaproszona do udziału w "Szansie na sukces". Utalentowana wokalistka zdeklasowała konkurencję i piosenką "Długość dźwięku samotności" zespołu Myslovitz wyśpiewała sobie zwycięstwo.
Idolka nastolatek Ewa Farna wygrała "Szansę na sukces" właśnie jako nastolatka. Zachwyciła publiczność swoją interpretacją utworu "Za młodzi, za starzy" Ryszarda Rynkowskiego i już w 2006 roku nagrała debiutancką płytę. Jak widać nazwa programu nie jest przekłamana.
Był także szansą na sukces dla polskich zespołów, które z programu robiły sobie darmowy casting. Rekord należy do Varius Manx. Z uczestniczek programu wyłonił aż dwie wokalistki. Pierwszą była Kasia Stankiewicz. Aktualna wokalistka zespołu "Varius Manx" też zaczynała w "Szansie". Anna Józefina Lubieniecka wystąpiła w programie Elżbiety Skrętkowskiej dwa razy. W 2005 roku zaśpiewała piosenkę "Wilków": "Eli lama Sabachtani", a w lutym 2010 roku zastąpiła Monikę Kuszyńską. Dominika Gawęda zawdzięcza "Szansie" angaż do zespołu "Blue Cafe". Gawęda pojawiła się na antenie TVP w noworocznym odcinku w 2006 roku. Spodobała się członkom grupy na tyle, że jednomyślnie postanowili uczynić z niej gwiazdę zespołu. 27-letnia dziś piosenkarka zastąpiła tym samym Tatianę Okupnik. Ania Świątczak zaśpiewała "Pamiętasz, była jesień" Sławy Przybylskiej. Spodobała się też w Opolu, gdzie zdobyła nagrodę publiczności w konkursie Debiuty. Ładnych parę lat później, bo w 2003 roku, wpadła w oko i w ucho Michałowi Wiśniewskiemu. Ze skromnej dziewczyny o wyglądzie pensjonarki zmieniła się w sceniczne zwierzę.
Wielka zagadka
Pojawiała się w zasadzie tylko na końcu każdego odcinka, by zapowiedzieć gwiazdę następnej części. Anna Wintour polskiej rozrywki. Z niezmienną fryzurą i przyciemnianymi okularami na nosie. Pokazuje, że można robić swoje i stać się legendą za życia. W końcu w 2007 roku wystąpiła w "M jak Miłość" i zagrała samą siebie. Elżbieta Skrętkowska. Twórczyni sukcesu szansy, której występy na scenie wcale nie są obce. W końcu z zawodu jest aktorką. Grała na deskach teatrów w Lublinie, Szczecinie, Opolu i Warszawie. Później zajęła się autorską szansą. Z sukcesem.
Kto jest winny śmierci programu?
Winę można zrzucać na Wojciecha Manna. Program nigdy nie zdobyłby takiej popularności, gdyby nie prowadzący. Prawda jest jednak taka, że na polskim rynku muzycznym od lat nic się nie dzieje. Elżbieta Skrętkowska nie miała już kogo zapraszać na swoją kanapę. Bo jeden legendarny program aż takiej ilości gwiazd nie stworzy. A żadne nowe, warte uwagi talenty się nie pojawiały. Ile razy można więc zapraszać Marylę Rodowicz, Bajm i Lady Pank? Nic dziwnego, że oglądalność zaczęła spadać.
TVP 2 postanowiło, że bez Wojciecha Manna nie będzie kontynuować emisji "Szansy na sukces" Według mnie to dobra decyzja. Bez legendarnego prowadzącego, program prawdopodobnie nie utrzymałby popularności. Jednak pojawiają się też negatywne głosy. Można zadowolić się X - Factorem, czy Must be the music. Ale to nie polskie i bardzo niedobre. Już stworzono grupę przeciwników na facebooku. Jakie są wasze opinie?