Jesteśmy jednym z europejskich liderów pod względem liczby obywateli z maturą w kieszeni. Za nami takie tuzy jak Francja, Niemcy czy Wielka Brytania. Czy powinniśmy pękać z dumy? Niekoniecznie, bo w tym przypadku ilość nie idzie zawsze w parze z jakością.
Dane unijnej agencji statystycznej pokazują, że w 2010 roku w Polsce ponad 88 proc. dorosłych obywateli mogło pochwalić się dyplomem maturalnym. Jeśli chodzi o liczbę osób ze średnim wykształceniem, jesteśmy w pierwszej "piątce" Unii Europejskiej. Zazdroszczą nam między innymi Brytyjczycy, którzy w dzisiejszym Guardianie piszą, że trzeba im gonić szlachetne wzorce "byłych państw komunistycznych, Polski i Bułgarii". Pytanie, czy jest czego zazdrościć skoro za rzeszą byłych maturzystów nie idą ani wyniki naukowe, ani szybszy rozwój gospodarczy, a jedynie bezrobocie.
System systemowi nierówny
Dlaczego prawie jedna czwarta Brytyjczyków nie ma matury, a u nas tylko nieco ponad 10 proc. obywateli? Problem tkwi przede wszystkim w różnicy między polskim, a brytyjskim systemem edukacji.
Młodzi Polacy mają trzy drogi dojścia do matury: licea profilowane (stworzone w ramach reformy szkolnictwa w 1999 roku, a obecnie masowo likwidowane), licea ogólnokształcące i technika. Właściwie każda forma szkoły średniej z wyjątkiem popularnych "zawodówek" prowadzi więc do egzaminu dojrzałości. W Wielkiej Brytanii i w większości krajów europejskich sprawa wygląda o tyle inaczej, że tam tzw. średniego szczebla edukacji nie wieńczy egzamin maturalny.
Na Wyspach uczeń rozpoczyna naukę w ogólnokształcącej szkole średniej w wieku 11 lat, a kończy w wieku 16 lat. Potem jeśli chce (a statystyki pokazują, że często nie chce) kontynuuje edukację jeszcze przez dwa lata i dopiero wtedy może podejść do egzaminu dojrzałośći (A-level). Stąd właśnie w statystykach Eurostatu tak wysoka pozycja Polski, a tak niska Wielkiej Brytanii.
Eurostat: 5 państw z najwyższym wskaźnikiem osób, które ukończyły szkołę średnią
Litwa - 92 proc. Czechy - 91,9 proc. Słowacja - 91 proc. Estonia - 89,2 proc. Polska - 88,7 proc.
[dane na 2010 rok]
- Inne państwa zachłysnęły się kształceniem ogólnym. Nam udało się zachować różnorodność dojścia do matury - mówi Krystyna Łybacka (SLD), była minister edukacji. Łybacka opowiada anegdotę, że podczas rozmowy z hiszpańską minister edukacji usłyszała z jej ust: "nie róbcie naszego błędu", bo na Półwyspie Iberyjskim podobno pożałowali rozwiązania wspomnianego wyżej przy okazji Wielkiej Brytanii. Zwraca też uwagę, że do 88 proc. osób ze średnim wykształceniem należy dodać 21 proc. absolwentów wyższych uczelni, co w skali Europy także jest jednym z lepszych wyników. Według Łybackiej te dwa wskaźniki "są dla nas pozytywne", ale nie można powiedzieć, że możemy być z nich dumni. Czyli jednak nie możemy skakać z radości patrząc, jak statystyka stawia nas przed możnymi Europy.
Matura to bzdura?
- Wskaźniki ilościowe dają powód do radości, ale nijak nie mają się do wskaźników jakościowych - mówi Łybacka. Z tymi "wskaźnikami" chodzi po prostu o to, że mimo wielu absolwentów szkół średnich i wyższych, poziom edukacji wciąż pozostawia wiele do życzenia, a masowa produkcja abiturientów (absolwentów szkół średnich) i magistrów stymuluje wzrost bezrobocia wśród młodych ludzi. Wskaźnik bezrobocia młodych wskazuje dziś ponad 26 proc.
Co ciekawe, bezrobocie w grupie wiekowej 18-24 bije rekordy w krajach, które podobne rekordy notują właśnie w kategorii "liczba osób ze średnim wykształceniem". Na Słowacji ponad 90 proc. obywateli może się pochwalić zdaną maturą, a w 2011 roku aż 60 proc. młodych pozostawało tam bez pracy!
- Sama matura jak i dyplom ukończenia wyższej uczelni nie dają nam kompletnie nic. Przytoczony przez Eurostat wskaźnik nie jest więc dla nas żadnym sukcesem - potwierdza w rozmowie z naszym serwisem Piotr Rogowiecki, ekspert rynku pracy Pracodawców RP. Rogowiecki nie ma wątpliwości: - 88 proc. osób z maturą nie stanowi dla gospodarki żadnej wartości dodanej.
Taką "wartością dodaną" i czymś w rodzaju gwarancji zatrudnienia w czasach kryzysu okazują się być technika i szkoły zawodowe. - Na rynku pracy w cenie są mechanicy czy spawacze - mówi Rogowiecki. A uczniom liceum, którzy łudzą się perspektywą świetlanej przyszłości z dyplomem maturalnym w ręku, radzi: - Jeśli ktos chce skończyć przygodę z edukacją na tym etapie, niech idzie lepiej na ślusarza. I niech nie ogląda się na statystyki, które ładnie wyglądają tylko na papierze.