Grzegorz Piątek był animatorem kultury, odpowiadał między innymi za przygotowania Warszawy do walki o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, przekonując urzędników do nieszablonowych rozwiązań. Niebawem sam zostanie urzędnikiem - właśnie wygrał konkurs na stanowisko naczelnika wydziału estetyki w Warszawie. Co zamierza zmienić w mieście? Wyjaśnia w rozmowie z Anną Wittenberg.
Dziś okazało się, że wygrał pan konkurs na stanowisko naczelnika wydziału estetyki w warszawskim ratuszu. Co będzie dla pana największym wyzwaniem?
W największym skrócie – opanowanie rozdrobnienia kompetencji, odpowiedzialności. Mówiąc szczerze ten wydział sam nie może zbyt wiele nakazać, wyegzekwować, bardzo dużo zależy od współdziałania z innymi biurami: wydziałem konserwacji zabytków, zieleni, miejskimi przedsiębiorstwami i instytucjami. Razem możemy dużo. Do tej pory do komunikacji między tymi wydziałami przykładano zbyt małą wagę, bardzo dużo da się w mieście zrobić tylko przez jej poprawę.
Co na przykład?
Nie można obiecać nic z dnia na dzień, największa praca polega na tworzeniu systemów i rozwiązań, które dadzą długotrwałe efekty. Moim konikiem jest informacja wizualna w transporcie publicznym. Proszę zwrócić uwagę, że pociągi, metro, tramwaje – wszystkie należą albo są nadzorowane przez miasto, a nie ma jednego spójnego systemu oznaczeń, które prowadziłyby pasażera przez całą sieć. Nawet w samym metrze będą obowiązywały dwa różne systemy na obu liniach.
Moim zdaniem brak spójności w tym zakresie to więcej niż estetyczny obciach, to uciążliwość. Wprowadzenie jednolitych oznakowań przyniesie podobne efekty co istniejący od kilkunastu lat Miejski System Informacji – jak bardzo funkcjonalne i świetnie prowadzące przez przestrzeń miejską są warszawskie granatowe drogowskazy i tabliczki adresowe, widać dopiero, kiedy wyjedzie się do innego miasta.
Jeśli chodzi o bardziej punktowe zmiany, to po otwarciu II linii metra będzie szansa na nowo urządzić wiele przestrzeni ponad linią, takie jak ulica Świętokrzyska czy plac Wileński. Chciałbym dopilnować, żeby ta szansa została wykorzystana. Myślę też, że czas zabrać się za plac Defilad. Od 20 lat czekamy na docelowe zagospodarowanie, ale zanim wjadą tam koparki, minie kolejnych kilka lat. Czy chcemy przez ten czas patrzeć na tę prowizorkę, potykać się o szlabany i kolczatki? Lepiej chyba ucywilizować tę przestrzeń.
Moim nadrzędnym celem jest to, żeby myśleć o estetyce przestrzeni szeroko: nie tylko o stronie wizualnej, ale też pod kątem jakości, użyteczności. Estetyka nie kończy się na dylemacie, czy latarnia ma być pastorałem, czy bardziej nowoczesnym projektem. Rozciąga się też na to, jak mocno świeci, jakim światłem, co oświetla? Czy sprzyja bezpieczeństwu?
Jeśli w Warszawie myśli się o czymś, co wpływa negatywnie na estetykę, zwykle chodzi o wielkoformatowe reklamy. Tym też się pan zajmie?
Też. Ale w tej kwestii nie można uczciwie i odpowiedzialnie obiecać nagłej poprawy, tu miasto musi współdziałać z innymi instytucjami. Problem leży w braku regulacji, ustawodawstwa na poziomie krajowym. Dopóki nie ma sprawnych przepisów na poziomie państwa, to miasto może wziąć odpowiedzialność tylko za to, co jest jego własnością. Tam gdzie ta własność się kończy, niewiele można nakazać i stąd wynikają problemy z wielkimi płachtami na budynkach. Póki co trzeba się więc włączyć w prace ustawodawcze i zadbać o to, by chroniła interesy mieszkańców miast. I oczywiście zbadać czy wszystkie dostępne teraz możliwośći są wykorzystywane.
W tej chwili za egzekucję decyzji odpowiada powiatowy inspektorat nadzoru budowlanego, który jest krótko mówiąc zatkany. Reklama jest czymś efemerycznym, więc zanim opinia czy skarga przejdą przez ten urząd, często już znika. Z dmuchanego Shreka uchodzi powietrze i sprawy nie ma.
Do tej pory współpracował pan raczej z fundacjami i instytucjami niezależnymi od miasta. Jak poradzi sobie pan z urzędniczymi procedurami?
Mam trochę doświadczenia w pracy z miastem, w wydziale estetyki pracowałem osiem lat temu na niższych stanowiskach. To było bardzo pouczające doświadczenie. Z ratuszem miałem też styczność przy okazji przygotowań do walki o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury.
Poza tym mam wrażenie, że ratusz zaczyna się zmieniać. To pewnie skutek możliwego referendum i presji społecznej wywieranej na ratusz. Urząd poczuł, że trzeba zmierzyć się z pewnymi nabrzmiałymi problemami, że inwestycje to nie wszystko. Mam nadzieję, że zmiany w sferze estetyki będzie można przeprowadzać łatwiej niż jeszcze rok, czy dwa lata temu.
Jeśli jest wola polityczna, to papiery zaczynają krążyć po biurkach szybciej, szybciej da się pewne spotkania umawiać, rozwiązywać problemy. Mam nadzieję, że estetyka miasta stanie się jedną z takich priorytetowych kwestii.
Jaka ma być Warszawa za kilkanaście lat?
Myślę, że powinna być spójna. Nie mam złudzeń co do tego, czy uda się to osiągnąć z architekturą, ale na pewno dzięki spójnemu detalowi urbanistycznemu czy informacji wizualnej.
Po drugie: Warszawa powinna być dostępna: fizycznie trzeba dbać o to, żeby wszyscy mogli korzystać z tej przestrzeni. Rozszerzyć dyskusje o odcieniu kamienia, czy wzorze latarni i np. na to, czy osoby w różnym wieku, o różnych potrzebach mogą tak samo sprawnie korzystać z miasta.
Chciałbym też postawić na nowoczesną estetykę. Warszawa jest miastem głównie zbudowanym w XX i XXI wieku i nie musi sobie dopisywać rodowodu, udowadniać, że jest starsza niż w rzeczywistości.
Jak zamierza pan poradzić sobie z finansowaniem tych marzeń?
Kiedy w latach 20. byliśmy bardzo biednym krajem, w wytycznych do inwestycji publicznych zapisywano, żeby unikać w kamienicach fasad tynkowanych, wykańczać je trwałym materiałem – cegłą lub kamieniami. Dzięki temu te domy przetrwały wojnę, stoją do dziś. Będę przekonywał, że czasem trzeba ponieść wyższe wydatki, które pozwolą przetrwać inwestycji dłuższy czas. Dobrym przykładem jest słynna kostka bauma, która była tania, ale po 10 latach większość chodników z niej wykonana jest robiona od nowa. Czasem lepiej nie znaczy drożej – te same pieniądze można wydać mądrzej lub głupiej.
To, o czym pani mówię nie jest oczywiście jeszcze moim obowiązującym programem, jedynie zbiorem pierwszych myśli. O wyborze na naczelnika dowiedziałem się trzy godziny temu. Kiedy dowiem się jakie mam możliwości, przedstawię kilka realistycznych celów, które mogę przyjąć z całą odpowiedzialnością.