Pani z wózkiem blokująca przejazd. Albo przechadzający się powoli panowie z wodociągów. Samochody wymuszające pierwszeństwo. Droga urywająca się byle gdzie. Warszawskie ścieżki rowerowe to prawdziwa szkoła przetrwania. Czy tak musi być? Kochani rowerzyści, pokażcie mi swoje ścieżki. Co denerwuje Was najbardziej? Co jest fajne? I czego od Waszych miast mogłaby nauczyć się stolica?
Na rowerze pokonuję codziennie około 15-20 kilometrów – do pracy, z pracy, na zakupy, do znajomych. Kiedy mogę, używam ścieżek rowerowych. Zwykle jednak nie mogę, bo nie dość, że mamy ich w Warszawie niecałe 300 km (dane za 2011 rok), to jeszcze rowerzysta jest użytkownikiem, który na ścieżce ma najmniejsze prawa – jest daleko za rolkarzami, matkami z wózkami, pieszymi, parkującymi samochodami itd.
Zresztą, zobaczcie sami:
Dziś miałam trochę szczęścia, na rowerze jeździłam w okolicach obiadu, więc uniknęłam innych zmór – pani z psem (pies na trawniku po jednej stronie ścieżki, pani na chodniku po drugiej, między nimi długa i niewidoczna smycz) i pana z dzieckiem (pan idzie chodnikiem, dziecko na laufradzie kursuje między jedną a drugą granicą ścieżki). Nie było także żadnych rolkarzy i deskarzy (których jednak w duchu czasem usprawiedliwiam – bo niby gdzie mają jeździć?).
Nie obyło się jednak bez pieszych, którzy idąc spokojnym krokiem blokowali cały pas ścieżki. Tym razem w tej roli wystąpili dla mnie między innymi panowie z wodociągów.
To oczywiście nie koniec przygód, do kolekcji wielkich ścieżkowych problemów doszedł mi jeszcze samochód wymuszający pierwszeństwo. Zresztą w ogóle robiący coś dziwnego – najpierw wymusił, później zatrzymał się na środku skrzyżowania, a następnie zaczął cofać (zdjęcie zrobiłam już pod koniec manewru).
Jazda na rowerze - nawet jeśli się trzymam ścieżki rowerowej - zupełnie nie jest bezpieczna.
Być może mniej narzekałabym na takie sytuacje, gdyby przynajmniej infrastruktura była przygotowana bez zastrzeżeń. Tymczasem w Warszawie jazda na rowerze to prawdziwa szkoła szybkiego reagowania. Na przykład na takie sytuacje:
Jest też szkołą cierpliwości. O tym odcinku drogi pisałam już kiedyś w naTemat. Wielu komentujących nie wierzyło mi, że to możliwe, ale proszę, oto dowody: ciąg pieszo-rowerowy, na którym trzeba zsiadać z roweru średnio co... 20 s.:
Zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie można tam pociągnąć ścieżki bez absurdalnych znaków, które co 200 m obwieszczają jej koniec. Nie rozumiem też zresztą wielu innych rzeczy. Na przykład, dlaczego na najlepszym podjeździe w Warszawie, który czekał na remont przez długie lata (ul. Agrykola)...
Właśnie odbywa się wielka akcja zdzierania świeżego asfaltu.
I to wszystko w mieście, w którym stojaki z miejskimi rowerami Veturilo są puste nawet w środku dnia.
Wiele problemów - powiedzmy szczerze - tworzą sobie jednak także sami użytkownicy rowerów. Nagminnie jeżdżą bez lampek (co na ścieżce może doprowadzić do czołowego zderzenia, widziałam takie kilka razy), bez kasków, ze słuchawkami w uszach. Podczas mojej dzisiejszej trasy spotkałam też takich, którzy ochoczo rozmawiali przez telefon, licząc chyba, że jedna ręka naprawdę wystarczy.
A jak wyglądają ścieżki rowerowe w Waszych miastach? Macie te same problemy? A może jest zupełnie inaczej? Róbcie zdjęcia, piszcie i podsyłajcie na mój e-mail: anna.wittenberg@natemat.pl. Może Warszawa będzie mogła się czegoś nauczyć? A może wybierzemy najlepszą ścieżkę w Polsce? Taką, na której nie trzeba będzie przetrwać, a będzie się dało jechać.