Cztery lata po wymarciu pszczół, podobny los czeka ludzi – tak mówi popularny cytat z św. Ambrożego. Nic dziwnego – te owady, jak to ujął ostatnio amerykański "Newsweek", są klejem naszego środowiska. Przyglądał się im także tamtejszy "Time". Trudno się dziwić, bo bez pszczół możemy przestać istnieć. USA mają z tym ogromny problem, my – trochę mniejszy, ale wciąż poważny. Tylko czy ktokolwiek się tym u nas przejmuje?
O tym, że trzeba ratować pszczoły mówi się już od kilku lat. Niestety, za szumnymi hasłami rzadko kiedy idą konkrety. Wiadomo bowiem, że bez pszczół nasze środowisko sobie nie poradzi, a my możemy się wtedy chylić tylko ku upadkowi. Pszczoły bowiem zapylają rośliny, a jeśli nie będą tego robić, nasze rolnictwo i środowisko będą zagrożone. Amerykański "The Time" i "Newsweek" w ostatnim czasie poświęciły temu tematowi swoje czołowe artykuły, bo tam sytuacja jest bardzo trudna. U nas lepsza, ale niewiele.
W Stanach tragicznie
W USA, według szacunków tamtejszego "Newsweeka", tylko w latach 2012-2013 pszczelarze stracili ok. 45 proc. swoich kolonii. W samym 2013 roku w Stanach wyginęła niemal 1/3 pszczelich rodzin. Problem w tak dużym stopniu dotyczy wszystkich krajów rozwiniętych, bo to tam chemia w rolnictwie rozprzestrzenia się najszybciej. I to ona – najprawdopodobniej – tak licznie zabija owady.
Opisywała to kilka tygodni temu "Polityka" – zatrute chemią owady nie są wpuszczane do uli (to system ochronny przed wnoszeniem do "domu pszczół" szkodliwych substancji) bądź po prostu umierają. Nie mają siły latać i zapylać. Po ostatniej długiej zimie w Polsce mogła umrzeć nawet co piąta pszczoła.
Jak się ratuje pszczoły?
W Stanach czy Francji problem jest na tyle ważki, że państwa te podejmują intensywne działania ratujące pszczoły. W USA dwóch senatorów – jak opisywał "N" – przedstawiło całą ustawę o ratowaniu pszczół. W czerwcu zaś Amerykanie stworzyli bank nasienia trutni, by zabezpieczyć się przed ewentualnym wymarciem pszczół. Dla odmiany Francuzi postawili na bardziej naturalne metody: wzdłuż dróg sadzą kwiaty, które mają służyć pszczołom za żerowiska, by zwiększać liczbę tych owadów.
Działania te – nawet jeśli mocno spóźnione – imponują. Tym bardziej, że i w Polsce zmagamy się z problemem ginących pszczół. Tyle tylko, że u nas mówi się o tym zdecydowanie cichszym głosem, a za hasłami często i tak nie idą żadne konkrety. Media donoszą o stratach, apelują o pomoc, po czym sprawa znika do kolejnej wiosny.
Nie znaczy to jednak, że nikt się u nas tym nie zajmuje. W Polsce jest nieco łatwiej walczyć ze śmiercią pszczół niż np. w USA. Nasi rolnicy nie działają na tak dużą skalę, jak ich amerykańscy koledzy po fachu, więc nie trują środowiska chemią w tak dużym stopniu. Jednak przewodniczący komisji ochrony środowiska Stanisław Żelichowski wyjaśnia, że nie tylko chemia jest tu problemem. – Nie do końca znamy powody ginięcia pszczół. Należy przeprowadzić dokładne badania na ten temat, by móc skutecznie walczyć – wskazuje poseł PSL.
Pszczelarze walczą
Również Janusz Kasztelewicz, prezes Stowarzyszenia Pszczelarzy Zawodowych, podkreśla: pestycydy to jedna z głównych przyczyn, ale nie jedyna. - Problem jest złożony. Pszczoły nie tylko umierają, ale też coraz trudniej się je hoduje – mówi w rozmowie z naTemat.
Jak wskazuje, u nas nie jest tak źle, jak w USA czy Francji. Pszczelarze wiedzą jednak, że sytuacja jest trudna i będzie coraz gorzej. – Mówi się o tym już od około 7 lat – przypomina nasz rozmówca. Dlatego hodowcy już działają na rzecz ochrony pszczół. W zeszłym roku zorganizowali marsz w obronie tych pożytecznych owadów. – Przyjechało 1500 pszczelarzy, byliśmy pod Sejmem, pod kancelarią premiera, mieliśmy spotkanie z ministrem Sawickim. To był mocny sygnał – wspomina Janusz Kasztelewicz.
Do walki o pszczoły włączył się też polski Greenpeace, który sporządził na ten temat specjalny raport. W kwietniu tego roku organizacja apelowała do ministra rolnictwa, by intensywniej zajął się sprawą owadów. Dodatkowo trwa też akcja "Ratujmy pszczoły". Niestety te działania mają głównie zwiększać świadomość społeczeństwa, ale nie posiadają mocy sprawczej – tutaj wszystko leży głównie w rękach ministerstwa rolnictwa.
Posłowie ramię w ramię z bartnikami
Co więc robią władze, by ratować pszczoły? Wiceprzewodniczący komisji rolnictwa Jan Ardanowski z PiS twierdzi, że od ministerstwa rolnictwa, które powinno zajmować się problemem, płyną sygnały uspokajające. Niestety, takie uspokajanie ma niewiele wspólnego z rzeczywistością.
– Ten temat już kilkakrotnie pojawiał się na komisji, w zasadzie pojawia się co roku. Chociażby przy okazji tematyki ochrony roślin, bo przecież to pośrednio dotyczy pszczół – mówi nam Ardanowski, które zapewnia, że starają się pomóc pszczelarzom, jak mogą. – Pozostajemy z nimi w stałym kontakcie, jeśli trzeba, możemy zwoływać nadzwyczajne posiedzenia. Na bieżąco monitorujemy sytuację – wyjaśnia poseł. I podaje przykład: – Na skutek mojej poprawki, z początku odrzuconej przez ministerstwo rolnictwa, do komisji ds. środków ochrony roślin wprowadzono przedstawiciela środowisk pszczelarskich – wskazuje Ardanowski.
To istotne, bo komisja ta, działająca przy ministrze, zajmuje się właśnie chemią, której rolnicy mogą używać. Do tej pory pszczelarze nie mieli w niej swojego reprezentanta. Teraz zaś obserwatorzy-pszczelarze mogą na czas powstrzymywać wprowadzanie do obiegu środków, które szkodzą pszczołom.
Niestety, resort rolnictwa nie zawsze przejmuje się losem pszczół. Tak było, gdy pszczelarze domagali się zrobienia czegoś z neonikotynoidami – jednymi z najbardziej szkodliwych dla pszczół środków chemicznych. – Ministerstwo bagatelizowało neonikotynoidy, zatrudnieni tam eksperci twierdzili, że nie są one aż tak szkodliwe. A tymczasem Komisja Europejska ich zakazała – wskazuje Jan Ardanowski.
Koncerny niszczą pszczoły
Poseł dodaje, że niestety, ale rząd – nie tylko polski, ale też europejskie – ulega silnej presji koncernów chemicznych. Wraz z wejściem do komisji ds. środków ochrony roślin przedstawiciela pszczelarzy ten lobbing na pewno będzie mniej skuteczny, ale i tak politycy są pod tym względem pod dużą presją biznesu.
Były minister rolnictwa Marek Sawicki twierdzi jednak, że "jemu się nie zdarzyło, by ktoś lobbował w kwestii ochrony roślin". Dodaje też, że na szkodliwe działanie neonikotynoidów nie ma "jednoznacznych dowodów", dlatego ministerstwo miało wątpliwości co do ich zakazania. Jak widać, Komisja Europejska albo dostała odpowiednie dowody, albo bardziej jej zależało na pszczołach niż rolnikach.
Sawicki podkreśla także, że racje pszczelarzy, rolników i konsumentów trzeba wyważyć. – Bo na wiosnę pszczelarze zawsze mówią, że 30-50 proc. pszczół zginęło, a potem na koniec sezonu, jak widzimy statystyki, okazuje się, że wzrosła liczba rodzin i produkcja miodu – przekonuje były minister.
Ile jest pszczół?!
I faktycznie – według raportu Instytutu Ogrodnictwa, na podstawie danych z Inspekcji Weterynaryjnej, liczba rodzin pszczelich wzrosła w 2012 w stosunku do 2011 roku o 2,66 procent. Raport podkreśla jednak, że nie wszyscy pszczelarze przestrzegają obowiązku informowania o tym, ile dokładnie mają rodzin, więc dane te mogą być – jak mówił poseł Ardanowski – nieprecyzyjne. Dodatkowo, nie wszyscy hodowcy mają taki obowiązek – więc tym bardziej realna liczba pasiek w kraju nie jest możliwa do określenia.
Zdaniem posła Ardanowskiego, niewiedza na temat liczby pasiek jest jednym z głównych problemów, które należy w sprawie pszczół rozwiązać. – Dzisiaj może być ich o wiele mniej niż nawet kilka lat temu – obawia się poseł. Jak zaznacza, wystosowano już w tej sprawie prośby do rządu i premiera – o to, by odpowiednie organy sprawdziły, ile jest pasiek w Polsce. – Niestety, ta prośba wciąż pozostała bez odpowiedzi – dodaje Ardanowski.
W Polsce lepiej, niż na Zachodzie
Dr hab. Grażyna Topolska z Wydziału Medycyny Weterynaryjnej SGGW, która zajmuje się zagadnieniem chorób pszczół już od 35 lat, mówi, że problem w Polsce jest istotny, choć nasze straty to i tak połowa tego, co w niektórych innych krajach Europy. Dr Topolska działa też w międzynarodowej naukowej sieci COLOSS, która monitoruje straty w rodzinach pszczelich po zimie. Jak mówi, w niektórych krajach Europy straty dochodzą nawet do 30 proc. rodzin pszczelich. U nas ostatniej zimy zginęło średnio około 18,11 proc., choć w niektórych województwach było to nawet dwa razy więcej.
– Co innego jednak straty podczas zimy, a co innego straty w ciągu sezonu. Tu można tylko szacować – podkreśla nasza rozmówczyni. Specjalistka przyznaje, że faktycznie po sezonie liczba rodzin pszczelich rośnie, ale głównie dzięki ciężkiej pracy pszczelarzy. To oni starają się odbudowywać pasieki, choć czasem nie są w stanie przywrócić pierwotnej liczby rodzin pszczelich.
Rząd też pomaga pszczołom
Dr Topolska podkreśla, że nie chce oceniać działań Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi w zakresie ochrony tych owadów. – Mogę jednak powiedzieć, że Departament Bezpieczeństwa Żywności i Weterynarii przykłada coraz większą wagę do tego, by zwalczać choroby trawiące pszczoły – zaznacza.
Jak wskazuje, resort sfinansował też półtoraroczne badania realizowane przez Państwowy Instytut Weterynarii w Puławach, dotyczące stanu zdrowia pasiek w województwie lubelskim. 70 proc. badań sfinansowała UE, 30 proc. ministerstwo, ale i tak – jak podkreśla dr Topolska – były to "bardzo duże kwoty", chociaż badanie dotyczyło tylko jednego województwa.
Jak informuje nas Ministerstwo Rolnictwa, resort ten podejmuje sporo działań mających chronić pszczoły. Realizuje ono Krajowy Program Wsparcia Pszczelarstwa. W jego ramach, między innymi, refundowane są koszty leczenia pszczół. W ostatnich latach z programu korzystało, co roku, ok. 80 związków pszczelarskich. - Za ich pośrednictwem wsparciem objęto pszczelarzy posiadających łącznie prawie milion rodzin pszczelich - około 90% wszystkich rodzin pszczelich w Polsce - informuje nas MR.
Komisja Europejska - największy sojusznik pszczół
Rządu nie można więc demonizować i twierdzić, że nic z tym nie robi. Ba – nawet Ministerstwo Środowiska, choć teoretycznie nie musi się tym zajmować, pomaga w walce o pszczoły. Jak zostaliśmy poinformowani, Lasy Państwowe (podpadające pod MŚ), realizują program "odtwarzania bartnictwa w wielu miejscach kraju". W czerwcu chociażby LP chwaliły się, że w Augustowie pszczoły – na skutek działań leśniczych – pojawiły się pszczoły. Dodatkowo, stawianie pasiek w lasach należących do Skarbu Państwa jest bezpłatne.
Jednak do tej pory największym sukcesem w walce o pszczoły była decyzja Komisji Europejskiej. Ta – jak wskazuje prezes SPZ Janusz Kasztelewicz – zdecydowała się wstrzymać sprzedaż trzech najgroźniejszych środków chemicznych (w tym wspomnianych wcześniej neonikotynoidów). – To duże osiągnięcie, bo widać, że już nie tylko my o tym mówimy, ale troszczy się o to również Unia Europejska – zaznacza nasz rozmówca. Polska też głosowała za zakazem – co jasno pokazuje, że o problemie wiemy, rozumiemy go i umiemy zważyć.
Oczywiście, zawsze można zrobić – i wymagać – więcej. Ale i tak powinniśmy się cieszyć, że w przeciwieństwie do Amerykanów czy Francuzów, u nas nie zapowiada się jeszcze pszczołogeddonu. Na pewno szybciej rozsypie się budżet, niż zabraknie nam w Polsce pszczół.