Piwo, musztarda czy mięso sprzedają się najlepiej wtedy, kiedy pogoda jest ładna, a w całym kraju rozpalane są grille. Warunki pogodowe mamy dziś spełnione. Na zewnątrz kilkanaście stopni, w słońcu na pewno jeszcze więcej. To oznacza jedno. Czas wrzucić coś na ruszt!
Nie wszyscy są fanami ogrodowych krasnali, większości nie zachwycają plastikowe krzesła i stoły. Ale polskie ogrody łączy jeden wspólny gadżet – barbecue. Dziwne, że ten patent nie należy do żadnego rodaka. Bo grill w Polsce jest jak pogański amulet, w który po prostu się wierzy. Ważną pozycję społeczną grillowania potwierdzają na przykład przeprowadzone na zlecenie jednego z koncernów naftowych badania pokazujące najważniejsze, zdaniem Polaków, osiągnięcia ostatniego dwudziestolecia. Wygrały zagraniczne wakacje i grill.
Kto jest więc twórcą ulubionego ogrodowego sprzętu? Wystarczy obejrzeć dowolną amerykańską komedię klasy B, by przekonać się, komu zawdzięczamy grillowanie we współczesnym rozumieniu. Biesiadowanie przy ruszcie upowszechniło się po II wojnie światowej, kiedy amerykańska klasa średnia zaczęła masowo wyjeżdżać poza miasto, aby spędzać tam czas wolny od pracy. Półkolisty projekt grilla należy do George'a Stephena, spawacza w firmie Weber Brothers Metal Works. Niezadowolony z płaskich, nieosłoniętych od wiatru grilli, wpadł na pomysł, aby ruszt umieścić w stalowej półkuli z przykrywką oraz dospawać do niego trzy stalowe nogi.
Najgorzej, gdy jest sprzęt, ale nie ma ogrodu. O grillowaniu na balkonie, jako zjawisku socjologicznym, zapewne popełniono już niejedną pracę naukową. Ofiarami dymu o zapachu wędzonki padły tysiące suszonych na balkonie ubrań i sąsiedzkich nosów. Bo, poza grillującymi, nikt nie lubi woni pieczystego dochodzącej z siódmego piętra wieżowca. Na egoistycznych balkonowych biesiadników nie ma haka. Ich kucharski zapał może ostudzić jedynie zakaz wpisany w regulamin spółdzielni mieszkaniowej. Można wezwać też policję lub straż miejską. Traktują one grillujących jak osoby zakłócające porządek. Tego rodzaju interwencje kończą się najczęściej pouczeniem i nakazem zgaszenia rusztu. Osobom narażonym na znoszenie niedogodności związanych sąsiedzkim grillowaniem na balkonie z pomocą przychodzą też przepisy kodeksu cywilnego. Mowa o art. 144. Przepis ten ma bronić nas przed immisjami, czyli negatywnymi działaniami z nieruchomości sąsiednich.
Jeśli jednak sąsiad nie zna paragrafów, a swoje uzasadnienie opiera na argumentach do kija, podsycanych soczystymi przekleństwami, trzeba spróbować go udobruchać. Czasem zwykłe „Cześć sąsiad! Wpadasz na kiełbaskę?” może rozwiązać problem.
Kiedy już odkurzymy zapomniany przez zimę sprzęt i obłaskawimy sąsiadów, możemy zabrać się za kucharzenie.
Polacy są zaradni, a grill jest na tyle sprytnym wynalazkiem, że idealnie pasuje do naszej mentalności. Oto trzy subiektywnie wydedukowane przeze mnie powody grillowej sławy.
Jest łatwo. Potraw z grilla praktycznie nie da się zepsuć. Dlatego cieszy się ogromną popularnością u studentów. W miasteczku studenckim AGH w Krakowie sezon grillowy już się rozpoczął. I, jak zwykle, będzie najdłuższy. Bo przyszli inżynierowie kucharzą na powietrzu do pierwszego śniegu. Niezmiennie. Od lat.
Jest szybko. Przygotowanie kurczaka po hindusku zajmuje ok. 20 minut. Tyle samo piecze się szaszłyk. A nawet, jeśli zdecydujemy się na bardziej wyrafinowane danie, np. łososia z jabłkiem i brzoskwinią, który leży na ruszcie przez godzinę, nie musimy się stresować. Dania z grilla przygotowują się same, nie trzeba monitorować ich bez przerwy, a czas oczekiwania umilić niezobowiązującym piwkiem i rozmową z towarzyszami biesiady.
Jest tanio. Grillowa opcja podstawowa to kiełbasa. Najsprytniejsi nie muszą inwestować nawet w plastikowe talerzyki i sztućce. Wystarczą dwie kromki chleba i kiełbasiana kanapka na gorąco gotowa. Ale są też opcje bardziej wyszukane. Bo tak naprawdę na grillu można przyrządzić wszystko. Nawet pizzę, jeśli ma się do tego specjalne kamienie. Tym bardziej, że kuszą nas dietetycy. Lepiej grillować niż smażyć, bo z mięsa wytapia się tłuszcz. A grillować można przecież nie tylko karkówkę, żeberka czy steki. Pyszna jest ryba z rusztu czy warzywa.
Grill rozpala nie tylko kucharską wyobraźnię, ale i handel. Wystarczy spojrzeć na supermarkety. Żaden sklep nie przepuści wiosennej okazji na łatwe wzbogacenie się. Bo Polacy kupują grille na potęgę. A jego ceny mają ogromny zasięg. Najtańszy grill weekendowy, zbudowany z marnej blachy i kołyszący się na cienkich nóżkach, można dostać za 12 złotych. Za gazowy, którego największą zaletą jest, to że nie dymi i można go rozpalić na wietrze, trzeba zapłacić nawet 1200 złotych. Pośrednią propozycją w sklepach są zawsze czyste grille elektryczne, które kosztują ok. 150 złotych.
Sam grill to nie wszystko. W sklepach jest ogromny wybór akcesoriów, które ułatwiają bezpieczne i szybkie przygotowanie potraw, ale dają też możliwość kulinarnych eksperymentów. A wśród nich: ruszt z przegródkami na żeberka lub porcje kurczaka, stojak do grillowania całego kurczaka, koszyk do hamburgerów, przegrody do rozdzielenia specjałów przygotowywanych na ruszcie.
Moda na grilla sprawia, że w ciągu kilku wiosenno-letnich miesięcy sprzedawane są cztery z dziesięciu wyprodukowanych butelek piwa. Średnio o kilkadziesiąt procent rośnie wówczas sprzedaż mięs. Producenci przyborów do grilla notują w tym okresie nawet stuprocentowe wzrosty. Wiosenne grillowanie ma wpływ również na sprzedaż ketchupów, sosów majonezowych i dressingów. Polacy kupują średnio 50 tysięcy ton ketchupu.