Serwis randkowy, który reklamował się wizerunkiem zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego został uznany przez komentatorów za szczyt żenady. I choć oburzenie było słuszne, tylko zadziałało na korzyść firmy. Tak wielki szum w internecie musiał być dla niej bezcenny. Bo na trudnym, randkowym rynku, nic nie liczy się tak, jak rozpoznawalność.
Kiedy w Warszawie pojawiły się billboardy z wizerunkiem zmarłego w katastrofie smoleńskiej prezydenta Lecha Kaczyńskiego, internet natychmiast zareagował oburzeniem. Zaczęło się od komentarzy na Twitterze, a skończyło na artykułach we wszystkich poważnych serwisach informacyjnych. Najpierw publikowały one wiadomości o samym oburzającym plakacie, a później, równie obszernie, omawiały przeprosiny, jakie wystosowała firma.
"Będzie zabawne"
Kontrowersyjne billboardy to sprawka norweskiej firmy, która właśnie wprowadza na randkowy rynek nowy serwis. Zamysłem było umieszczenie na plakacie Jarosława Kaczyńskiego, ale podczas przygotowywania reklamy zaszła pomyłka i na billboardzie znalazł się jego zmarły w katastrofie smoleńskiej brat. Przedstawiciele w rozmowie z serwisem gazeta.pl przeprosili za błąd i obiecali, że plakaty poprawią – znajdzie się na nich właściwy z braci.
"Uważamy, że wykorzystanie Jarosława Kaczyńskiego i jego kotki będzie zabawne i wielu osobom się spodoba" – powiedziała Dominika Peczyńska, przedstawicielka firmy na Polskę.
Mniej zabawne wydało się to jednak osobom komentującym sprawę. Dominika Wielowieyska, dziennikarka "GW" napisała na Twitterze, że jej zdaniem to chamstwo. Członkowie Prawa i Sprawiedliwości zapowiedzieli natomiast proces.
Choć wydawałoby się, że dla firmy to oznacza niemałe kłopoty, w istocie jest wręcz przeciwnie. Przyznają to zresztą sami jej szefowie. Rozgłos, który uzyskano za sprawą kontrowersji okazał się bowiem bezcenny. Randkowy rynek jest już mocno przyciasny (według danych Forbes, ponad 90 firm), więc wstrzelić się w niego może ktoś, kto albo wyda ogromne pieniądze na promocję, albo będzie miał na nią sprytny pomysł.
Usuwają konta
Randkowy rynek w Polsce według ostatniego Megapanelu to 3 mln 120 tys. realnych użytkowników, którzy nie tylko mają konta w serwisach, ale też regularnie je odwiedzają. Liczba użytkowników jest jednak bardzo zmienna. O ile w 2012, spadła o prawie milion, w 2013 znów ich przybyło. Dlaczego? Jak twierdzi Ewa Sapieja z sympatia.pl (drugi największy portal randkowy w Polsce), to kwestia ich… skuteczności.
– Osoby, które poznały się w Sympatii i weszły w etap spotkań w realu, usuwają swoje konta i koncentrują się na rozwijaniu znajomości. Większe zainteresowanie serwisami randkowymi, a tym samym wzrost liczby użytkowników, często jest zauważalny w okresie walentynkowym, wakacyjnym lub świątecznym, kiedy to w związku z atmosferą lub większą ilością wolnego czasu, single szukają intensywniej – mówi w rozmowie z naTemat.
Wątpliwości co do tego ma Magdalena (nazwisko do wiadomości redakcji), która w serwisach randkowych szuka partnera już od kilku miesięcy. – Znalezienie w nich kogoś po czterdziestce, dobrze wykształconego, z dużego miasta graniczy z cudem – mówi.
Nic jednak dziwnego – jak podawał kiedyś serwis wirtualnemedia.pl, większość użytkowników portali randkowych to co prawda mężczyźni, ale między 25. a 34. rokiem życia, z wykształceniem średnim, z miejscowości poniżej 20 tys. mieszkańców.
Nisza
O tym, że na serwisy randkowe jest miejsce przekonują dane: w USA co czwarty, a w Europie co trzeci związek został zainicjowany w Internecie. Jak przekonuje Ewa Sapieja z sympatia.pl, w Polsce ta statystyka nie jest jeszcze tak imponująca, ale sytuacja powoli zaczyna się zmieniać. – Aż 71% użytkowników Sympatii zadeklarowało, że przynajmniej raz umówiło się na spotkanie z osobą poznaną przez serwis, a ponad połowa z nich zna też pary, których związek rozpoczął się w internecie – mówi i dodaje, że w poszukiwaniu drugiej połowy przez internet pomaga profilowanie.
Dla tych, którzy mają konkretne oczekiwania, powstają nawet specjalne, profilowane serwisy. Największą i najbardziej opłacalną jak do tej pory niszę, znalazł Maciej Koper, założyciel serwisu przeznaczeni.pl. Jest on skierowany do praktykujących katolików. Choć roczny abonament wynosi w serwisie 99 zł, Koper ma 330 tys. realnych użytkowników. Podaje, że nas jego portalu poznało się 6 tys. par, a w ich związkach urodziło się 2 tys. dzieci.
Biznes poszedł Koprowi tak dobrze, że zainwestował nawet w anglojęzyczną wersję – love4catholic.com i stał się w swoim segmencie europejskim liderem.
Na wykorzystanie zgoła innej niszy liczą autorzy kontrowersyjnych plakatów z Jarosławem Kaczyńskim. Firma postanowiła skierować swoją ofertę do tych, którzy zamierzają zdradzić swojego partnera. Norweska firma przetestowała pomysł nie tylko w swoim kraju, ale także w 20 innych. Jak sama chwali się w oświadczeniu przesłanym do redakcji gazeta.pl, ma w nich już 3 miliony użytkowników.