Zostały wprowadzone do polskich szkół tym samym rozporządzeniem. Ale religia od początku była faworyzowana. Dziś etyki uczy tysiąc nauczycieli w niecałych 5 proc. szkół w Polsce. Dlaczego? Rozmawiam z Andrzejem Wendrychowiczem założycielem i szefem portalu etykawszkole.pl.
W "Tygodniku Powszechnym" nazwał pan etykę anty-katechezą. Dlaczego?
Andrzej Wendrychowicz*: Powiedziałem tylko o tym, jak etyka jest powszechnie odbierana. Upatruję w tym powodu, dla którego jest tak rzadkim i mało uczęszczanym przedmiotem w szkole.
Skąd takie nastawienie?
Z jednej strony z praktyki. Proszę zwrócić uwagę, że rozporządzenie z 1992 roku, które wprowadza ją jako przedmiot do szkół pomija ją nawet w tytule, jest rozporządzeniem "w sprawie warunków i sposobu organizowania lekcji religii w szkołach publicznych". Dopiero w tekście jest powiedziane, że organizuje się lekcje i religii, i etyki. Etyka jest w nim opisana tak, jak gdyby była przedmiotem tylko dla tych, którzy nie pójdą na religię.
Jak rozumiem, jest inaczej.
Dostaliśmy kiedyś taki list od wzburzonego ojca. Jego syn, jeden z najlepszych uczniów w szkole, najpierw chodził na religię, a później zdecydował się na etykę. W odpowiedzi ksiądz katecheta miał grozić, że na to nie pozwoli i spowoduje, że uczeń wyleci ze szkoły. Nie twierdzę, że tak bywa często, ale jeśli zdarzyło się choć raz to i tak jest zupełnie karygodne.
Dla kogo jest etyka? Dzieci zdeklarowanych ateistów, którzy od początku nie posyłają ich na religię?
Tak jest postrzegana, ja jednak uważam, że powinna być dla wszystkich. Przynajmniej na początku. W składzie naszej redakcji jest nauczycielka etyki w jednej z warszawskich szkół podstawowych. W jej grupie jest sporo uczniów, którzy chodzą i na religię, i na etykę. Joanna przekonuje, że to są najcenniejsi uczestnicy zajęć: myślą, dyskutują, zadają pytania.
Taka sytuacja należy jednak do rzadkości, bo w tej chwili etyka to przedmiot, którego de facto nie ma. Rzecznik Praw Obywatelskich Irena Lipowicz napisała do premiera skargę na to, że Ministerstwo Edukacji Narodowej nic nie robi w tej kwestii. Wedle zawartych w piśmie informacji, zaledwie w 4,49 proc. szkół organizuje się te lekcje.
Na lekcje etyki w Polsce zwrócił uwagę Trybunał w Strasburgu. W 2010 nasz kraj przegrał tam sprawę wytoczoną przez rodziców, którzy nie mieli szans wysłać dziecka na etykę. Coś się zmieniło od tego czasu?
Niewiele. Jako redakcja portalu Etykawszkole.pl już rok temu, w drugą rocznicę wyroku w sprawie Grzelak przeciwko Polsce napisaliśmy własną skargę na niewykonywanie tego wyroku. Opisaliśmy w niej całą listę powodów, dla których etyka w Polsce jest tak rzadka.
Co na przykład?
A choćby taka sytuacja: przychodzi rodzic do dyrektora szkoły i składa deklarację, że chciałby, aby jego dziecko uczęszczało na lekcje etyki. Dyrektor odpowiada mu: "coś takiego? Pan jest pierwszy. Niestety dla jednego dziecka nie będziemy mogli zorganizować takich lekcji" i odkłada prośbę do szuflady, w której piętrzy się już kilka podobnych. Tylko każdy był tym pierwszym.
Nie chcę powiedzieć, że to praktyka powszechna, ale często spotykana. Zniechęceni rodzice po prostu odpuszczają, a dyrekcja ma problem z głowy.
Rodzice powinni przyjść całą grupą.
Tak, ale często po prostu nie wiedzą o swoim istnieniu. Rodzice, których dyrektor odesłał z kwitkiem piszą do nas z prośbą o radę. My im odpowiadamy, żeby spróbowali sami zorganizować grupę, wywiesili na szkolnej tablicy ogłoszenie, na którym podpiszą się z imienia i nazwiska. Wtedy prawdopodobnie dowiedzą się, że nie są sami. Ale, okazuje się, i to też wiemy z korespondencji, że często dyrektorzy nie zgadzają się na wywieszanie podobnych ogłoszeń.
W naszym serwisie jest zawieszony pięknie przygotowany, treściwy plakacik. Co jakiś czas dowiadujemy się, że ludzie nie dostają na jego umieszczenie zgody. Mimo że na tej samej tablicy zwykle wiszą komercyjne ogłoszenia – o dodatkowych zajęciach plastycznych, karate.
I co wtedy?
Radzimy, żeby rodzic poszedł na zebrania z rodzicami innych klas. Problem w Polsce polega na tym, że musi się znaleźć ktoś strasznie namolny, ktoś kto nie odpuści i za punkt honoru postawi sobie, żeby ta etyka była w szkole. To chyba nie tak powinno wyglądać?
A jak?
Pod koniec roku szkolnego, albo najpóźniej na początku nowego, ktoś po prostu powinien od rodziców zbierać deklaracje dotyczące tego, czy chcą, by dziecko miało możliwość nauki religii bądź etyki. Bardzo rzadko coś takiego jest praktykowane. Zwykle religia jest wpisywana w plan z automatu, a etyki w ogóle nie ma. Chyba, że się znajdzie ten namolny rodzic, o którym już mówiłem.
A nawet wtedy dyrekcja szkoły mówi: dobrze, etyka może być. Ale w piątek na ósmej godzinie.
Czyli o piętnastej, kiedy wszyscy marzą już o powrocie do domu.
Czytałem niedawno oświadczenie biskupa Pieronka, który oburzał się, że wpisywanie religii na pierwszej lub ostatniej godzinie to dyskryminacja. Serio? Jak więc traktować zupełny brak etyki? Religia jest często wpisywana w środek planu, idealnie byłoby, gdyby etyka była dostępna w tym samym czasie.
O podobnych kwiatkach moglibyśmy rozmawiać godzinami. Gdybym był złośliwy, zapytałbym, czy polska szkoła nie potrzebuje ludzi samodzielnie myślących? Trudno mi zrozumieć te problemy, które tworzone są wokół lekcji etyki.
Może to kwestia trybu wprowadzania tych lekcji? Krytykował go ostatnio sam Tadeusz Mazowiecki, który był wtedy premierem.
Czytałem kiedyś wywiad z prof. Samsonowiczem, który był wtedy ministrem edukacji narodowej. Mówił w nim, że nadal jest zadowolony z wprowadzenia religii do szkół w tamtym czasie. Jednocześnie przyznał, że jest bardzo zawiedziony, jak nauczanie religii dziś wygląda. Raz na jakiś czas tą sprawą zajmują się zresztą pani koledzy dziennikarze. Z artykułów wynika, że dzieciaki jedzą tam śniadanie, szykują się do innych przedmiotów. Proszę pamiętać, że to są dwie godziny w tygodniu, które muszą znaleźć się w planie lekcji – to jest wpisane w tym rozporządzeniu, o którym cały czas mówimy. Tymczasem to samo rozporządzenie precyzuje, że liczbę godzin etyki określa sam dyrektor.
Jak to wygląda w praktyce? Jeśli etyka już jest, to w wymiarze jednej godziny w tygodniu dla całej szkoły. To generuje jeszcze inny problem: jaki nauczyciel podejmie się prowadzenia takich lekcji? Specjalista z jednej godziny w tygodniu nie wyżyje.
Więc kim są nauczyciele etyki?
W idealnej sytuacji to powinni być ludzie, którzy skończyli studia filozoficzne i kurs pedagogiczny. Teraz jednak najczęściej są to po prostu poloniści, którzy skończyli studia podyplomowe. Kiedy wprowadzano religię i etykę mnóstwo uniwersytetów zorganizowało takie kursy. Dziś nie ma ich już tak wiele, bo okazało się, że ci nauczyciele są po prostu niepotrzebni. W szkołach uczy około 35 tys. nauczycieli religii. Wie pani, ilu jest etyków?
Połowa?
Około tysiąca.
W tej chwili pani minister Szumilas mówi o zwolnieniu 7 tys. nauczycieli, zapewnia, że pośle ich na jakieś kursy przekwalifikowujące. To ja proponuję: niech pani ich pośle na kursy z etyki. Niech pani przestanie być przeciwna tym lekcjom, a oni znajdą robotę. W tym jest odrobina sofistyki oczywiście, ale z drugiej strony…
Gdyby każda klasa miała etykę wymiennie z religią, to nie byłaby sofistyka.
Mówię o tym czasem studentom filozofii. Przekonuję ich, żeby walczyli o etykę, bo to są ich potencjalne miejsca pracy.
Ale w temacie etyki jest jeszcze jeden wątek, także natury prawnej. Dzisiejsza praktyka z nią związana jest sprzeczna z naszą konstytucją.
Dlaczego?
Chodzi o świadectwo szkolne. Jest w nim rubryka z miejscem na stopień z religii lub etyki. Jeśli uczeń nie chodzi na jedno, ani na drugie ma w tym miejscu puste miejsce lub kreskę. A to jest już pogwałcenie zasady, że wyznanie jest informacją czułą.
Jeśli w rekrutacji na studia przedstawiam świadectwo maturalne, komisja doskonale orientuje się w moim światopoglądzie.
Dokładnie tak. Zresztą kwestia światopoglądu jest rzeczą, w którą często ingerują same szkoły. Przykład z listu, który dostaliśmy do redakcji portalu: pani wychowawczyni zapytała dzieci, dlaczego "tak bardzo uparły się na tę etykę". Argumentowała, że nie będą mogły mieć bierzmowania i ślubu kościelnego, apelowała, żeby zaczekać przynajmniej do tej pierwszej uroczystości.
Taka młoda dama, której się mówi: słuchaj, nie będziesz mogła wziąć ślubu kościelnego, nie będziesz miała pięknego, białego welonu może zacząć się zastanawiać.
Ale to nie jest fałszywy argument.
Tak, ale o tym, czy ktoś chodzi na etykę, czy na religię decydują do pewnego wieku rodzice. Jeśli nauczyciel zaczyna w ten sposób przekonywać kilkuletnie dziecko, czy to nie jest indoktrynacja? Czy szkoła ma prawo przekonywać do jakiegokolwiek światopoglądu? Nie.
To gdzie jest wyjście z tej sytuacji?
Władze oświatowe powinny rzetelnie podejść do tematu, powinny upominać dyrektorów, żeby nie zniechęcali rodziców do lekcji etyki, ale jeśli mają takie prośby, po prostu je organizowali.
Niestety dziś jest tak, że kiedy rodzice piszą na dyrektorów skargi do samorządów, czy ministerstwa, nie są w stosunku do niego wyciągane żadne konsekwencje. Dyrektorzy mogą więc wyciągać wniosek, że robią słusznie, tak, jak oczekują ich przełożeni. Gdyby się okazało, że za takie postępowanie został ukarany, byłaby to przestroga dla innych.
A miejsc, w których dyrektorzy mogą kombinować jest wiele. Na przykład przy tym, jak liczna musi być grupa, by zorganizowane zostały lekcje etyki.
Rozporządzenie mówi o siedmiu osobach.
Niektórzy interpretują, że to musi być siedem osób w jednej klasie. Inni, mówią, że siedem osób musi się znaleźć w jednym roczniku. Ale jeśli ktoś naprawdę się wczytał w to rozporządzenie, musi przyznać, że chodzi o siedmioro uczniów w całej szkole. Wierzy pani to, że w szkole, w której jest kilkuset uczniów nie znajdzie się taka grupa?
Najnowsze dane mówią o 87,58 proc. katolików. Czyli chętnych na etykę może być nawet 12 osób na 100.
Wystarczy podejść do tego z życzliwością – zapytać wszystkich rodziców o to, czy życzą sobie lekcji etyki. Niestety, podsumowując te wszystkie działania, wychodzi na to, że etyka jest po prostu niechciana.
Myśli pan, że tę sytuację da się zmienić?
W tej chwili przypomina o tym Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Może jej działania doprowadzą to tego, by Trybunał ostro upomniał polski rząd za niewykonywanie wyroku. Przestałem wierzyć, że sytuacja może się zmienić w innych okolicznościach, negatywna postawa względem etyki jest w Polsce po prostu stanem powszechnym.
Mam szczerą nadzieję, że ktoś nas ochrzani.
*Andrzej Wendrychowicz jest założycielem i koordynatorem projektu etykawszkole.pl