Czasami to my decydujemy o zmianie miejsca pracy, czasami robi to za nas ktoś inny. Niemniej, zazwyczaj nie jest to najprzyjemniejsza rzecz na świecie. Zarówno dla zwalnianego, jak i zwalniającego. Jednak czasami kogoś po prostu trzeba z pracy wyrzucić. Sposoby i metody są różne, tak samo jak różne są historie zwolnionych z pracy.
Pamiętam, jak w pewnej firmie przeprowadzano zwolnienia grupowe. Nie było dnia, w którym któryś z pracowników nie otrzymywał wypowiedzenia. Zdarzało się nawet, że decyzje były podejmowane ponad głowami szefów poszczególnych działów. Na szczęście w moim dziale panowała nietypowa solidarność. Starsi, lepiej zarabiający koledzy w pewnym momencie zaproponowali obniżkę swoich pensji. Robili tak tylko po to, żeby inni nie stracili swojej pracy. Co prawda po jakimś czasie i tak trzeba było kogoś zwolnić, jednak ludzie byli na to przygotowani i zdążyli sobie przygotować plan B.
Tyle tytułem wstępu do tematyki zwolnień. Poniżej przedstawię kilka innych zupełnie historii ze zwalnianiem z pracy w tle.
Źle wysłany transport
Tomek pracował w firmie logistycznej, gdzie nie miał arcytrudnych zadań. Niemniej, ciągle popełniał rażące błędy. Najgorszy był ten, kiedy pewnego razu wysłał transport do Gdyni, choć ten miał trafić do... Karpacza. Bagatela pół tysiąca kilometrów. Nikogo nie zaskoczyłoby, gdyby z dnia na dzień stracił pracę. W końcu jego nieodpowiedzialność przynosiła firmie straty. Jednak pracodawcy mieli do niego słabość. Mimo że nie był najlepszym pracownikiem, lubili go jako człowieka.
Zastanawiali się, jak mogą mu pomóc, by ewentualnie z czasem znalazł inną pracę. A oprócz tego szukali we własnej firmie stanowiska, na którym mógłby mimo wszystko pracować. Choć ostatecznie nie udało się mu znaleźć pracy "na miejscu", obie strony pożegnały się w dosyć przyjaznych stosunkach rozumiejąc, że biznes to biznes i nie panują tu żadne uczucia.
Zamknięte drzwi
Świat korporacyjny bywa dosyć brutalny, o czym opowiada mi mój imiennik Antoni. Wspomina historię sprzed ponad dziesięciu lat, kiedy to był menedżerem w dużej zagranicznej firmie. Akurat trwała tam walka o władzę pomiędzy dwoma konkurencyjnymi działami. Wygrani chcieli się rozliczyć z przegranymi. Najpierw "poleciała" kobieta, która walczyła o stanowisko partnera. Szefowie zrobili to w mało elegancki sposób. Wezwali ją do swojego gabinetu, a w tym czasie ktoś inny... zamknął jej pokój na klucz.
Antoni usłyszał od przyjaciela, że planują z nim zrobić dokładnie to samo. Dlatego zdążył uprzedzić fakty. Zadzwonił do swojego przełożonego i powiedział mu, że wie co jest grane. Szefowie nie wiedzieli, jak zareagować bo dotychczas pracowali według określonego schematu. Antoni to wykorzystał i przeszedł do ofensywy. Wynegocjował dosyć wysoką odprawę i dłuższy okres wypowiedzenia. Dzięki temu szybko znalazł nowe miejsce pracy, a szefowie musieli znaleźć nowy sposób na zwalnianie pracowników.
Żona przyjaciela prezesa
Znajomy zatrudnił żonę przyjaciela. Akurat poszukiwał osoby o podobnych do niej kwalifikacjach, a że akurat nie miała pracy, wszyscy byli zadowoleni. Do czasu, bo pomysł okazał się zupełnie nietrafiony. Kobieta dosyć szybko obrosła w piórka i czasami zachowywała się w firmie, jakby była druga po Bogu. Kiedy zlecono jej przygotowanie nowego układu biura, bez pozwolenia "z góry" przyznała sobie własny gabinet, mimo że nie miała żadnego kierowniczego stanowiska.
Niestety nie przewidziała tego, że dla prezesa ważniejsza od znajomej jest firma. Wytłumaczył jej, że nie może tolerować takiego zachowania, bo pracownicy źle się z tym czują – myślą, że jest faworyzowana. Dał jej czas na spakowanie swoich rzeczy i na jakiś czas urwał się kontakt z przyjacielem. Po latach znowu się przyjaźnią, ale pracodawca wyciągnął wnioski z tamtego epizodu i przyjął zasadę, wedle której nie zatrudnia znajomych.
Problemy pracownika stacji telewizyjnej
Kuba pracował dla serwisu internetowego pewnej dużej stacji telewizyjnej. – Umowa śmieciowa, wszystkie dni pracujące. 80 złotych za dyżur. Wszystkie urlopy bezpłatne. Wychodziło na to, że zarabiałem 1600 złotych na rękę – opowiada. Szefowie cały czas zwodzili go, że dostanie podwyżkę. Kazali mu być cierpliwym i nie szukać nowej pracy, bo wkrótce ta sytuacja się zmieni. Uwierzył. Tymczasem pod koniec roku powiedzieli mu, że jest kryzys i muszą go zwolnić.
– Po dyżurze szef redaktorów powiedział mi, że mam zwijać manatki, bo nie ma kasy na tylu dziennikarzy. Oprócz tego dodał, że wydawcy mówili, że się ze mną trudno współpracuje. Zapytałem się, co to znaczy trudna współpraca, ale nie odpowiedzieli na moje pytanie – słyszymy. Między innymi dlatego Kuba procesuje się ze swoim byłym pracodawcą o zapłacenie zaległego wynagrodzenia. Do tego nie otrzymał pieniędzy za umówione stawki reporterskie, co było głównym powodem skierowania sprawy do sądu.
Przypadek stażystki Zosi
Zosia pracowała w pewnej firmie. Zatrudnili ją na trzymiesięczny okres próbny. Wiadomo, że w tym czasie pieniądze bywają niższe. Jednak mimo to harowała dzień i noc. Robiła wszystko w nadziei, że zatrudnią ją na stałe za lepszą stawkę. Miała ku temu powodu, bo szefowie chwalili ją za pracowitość i zachęcali do jeszcze cięższej pracy. Do czasu zakończenia okresu próbnego. Wtedy to powiedzieli jej, że jednak nie jest im w firmie potrzebna. Mimo to dalej rekrutowali osoby na jej stanowisko. W taki sposób owa firma do dziś napędza sobie zyski. Zamiast zatrudnić normalnych etatowych pracowników, przyjmują ludzi na "okres próbny", który po trzech miesiącach nie zostaje przedłużony.