Katarzyna Barwińska chciała urządzić własne mieszkanie, a w poszukiwaniu odpowiednich mebli straciła mnóstwo czasu, paliwa i nerwów. Z własnej potrzeby i miłości do dobrego designu stworzyła więc autorski sklep. Dziś klienci to do niej przychodzą w poszukiwaniu inspirujących wzorów. Z właścicielką Le Pukka Concept Store rozmawiam o pasji, długich rozmowach z klientami i tym, jak wnętrza wpływają na nasze życie.
Bardzo lubię minimalizm, rzeczy, które są proste, wysublimowane, ale z dodatkiem charakteru. Jeśli chodzi konkretnie o wystrój mieszkania, dla mnie jest ważne, żeby miał w sobie coś, na co zwrócimy uwagę i zapamiętamy. Wystarczy jeden szczegół, bo tak, jak czasem buty robią cały ubiór, tak samo fotel może robić cały wystrój. Albo sofa, która jest bardzo prosta, ale jednocześnie ma fajne obszycie.
Takie przedmioty chciałabym mieć w sklepie.
Poszukiwanie dobrego dizajnu pchnęło panią do własnego biznesu?
Może to banalnie zabrzmi, ale pchnęła mnie potrzeba urządzenia własnego mieszkania (śmiech).
Już wcześniej myślałam o tym żeby założyć własną firmę, ale na początku interesowałam się bardziej ciuchami. Kiedy jednak zaczęłam chodzić po sklepach, okazało się, że w jednym sklepie podoba mi się to, w drugim sklepie podoba mi się tamto, w innym coś innego. Musiałam jeździć, bo nie było jednego miejsca, w którym mogłabym znaleźć rzeczy potrzebne, by urządzić mieszkanie.
I postanowiła pani takie miejsce stworzyć?
Dokładnie tak. Niektórzy urządzają się całkowicie w Ikei, to dla nich wygodne, bo w jednym miejscu mają wszystko. Nie mówię, że Ikea jest zła, ale nie jest dla mnie. Pomyślałam, że skoro ja miałam problem z mieszkaniem, to pewnie jest wiele podobnych osób. Tak narodził się pomysł concept store.
Ile trwały przygotowania?
Pomysł pojawił się w lutym, w marcu ten lokal był remontowany. W sumie trwało to jakieś dwa, może trzy miesiące.
Szybka akcja.
Bardzo szybka. Tylko na początku w sklepie były w każdym pokoju po dwa mebelki. Mam takie zdjęcie z początku działalności [LePukka ma już ponad dwa lata red.], kiedy na witrynie stoją cztery krzesła. Pamiętam, kiedy je robiłam, taka zadowolona z siebie (śmiech).
Dziś nie wszystko się tu mieści.
Tak, to jest dziś showroom. Na początku miało być tak, że tu będzie sklep, a internet potraktujemy jak dodatek. Okazuje się jednak, że tych ładnych rzeczy jest strasznie dużo i nie zmieszczą się tutaj wszystkie. A szkoda byłoby nie dać klientom możliwości nabywania ich (śmiech). Dziś w sklepie internetowym wybór jest dużo większy, niż tutaj. Sklep stał się showroomem do tego stopnia, że też gdyby ktoś chciał na przykład kupić ten stolik [biały mebel, przy którym rozmawiamy aut.], nie wiem czy bym go sprzedała, bo jest u nas za krótko, jeszcze za mało osób go widziało.
Jak pani wybiera to, co znajdzie się w ofercie sklepu?
W większości są to meble od firm, nie pojedynczych projektantów. W poszukiwaniu mebli przeszukiwałam na początku strony internetowe producentów, wyszukiwarki, jeździłam na targi. Na początku było bardzo ciężko, choćby dlatego, że nie miałam jeszcze dużego pojęcia o rynku i kiedy kupowałam meble do sklepu po prostu za nie przepłacałam. Poza tym trudno negocjowało się z dostawcami; mi podobała się jedna, konkretna sofa, a oni chcieli dać od razu całą kolekcję.
Kim jest pani z zawodu?
Nie kończyłam architektury (śmiech). To było raczej moje hobby, zamiłowanie, ale dzisiaj współpracuję z tyloma architektami, tyle projektów przeszło już przez moje ręce, że nie wiem, czy udałoby mi się więcej nauczyć na studiach. Bo klienci przychodzą do nas i pokazują swoje domy: gdzie jest kontakt, gdzie są okna, jak się otwierają, jak się otwierają drzwi.
Ale nie urządzacie całych mieszkań?
Doradzamy. Pytamy klienta jak ma urządzone wnętrze, jak je sobie wyobraża, jak chciałby żeby to wyglądało. Często też staramy się po prostu trafić w jego gust, wyczuć jego charakter. Wbrew pozorom to widać, na przykład po ubiorze.
Co jest dla was wtedy najważniejsze?
Najpierw gust. Później ściany. Jaki będą miały kolor, jaka będzie podłoga, jakie to wnętrze ma być: bardziej surowe, czy przytulne? Czy mieszkają tam dzieci, czy nie? Czy wnętrze jest wysokie? Wydaje mi się że to jest dłuższa rozmowa.
Ludzie tutaj przychodzą i mówią: podoba mi się krzesło takie i takie. Wtedy ja odpowiadam: dobrze, a do czego jest to krzesło? Do stołu, czy do tego żeby sobie stało tak w rogu? Załóżmy, że klient odpowiada, że do stołu. No dobrze, a jak ten stół wygląda?.. Czasami klienci już sami zaczynają rozmowę: kolory ścian mamy mniej więcej takie jak te...
Macie wtedy dla nich gotowe pomysły?
Tak, bo kiedy ludzie tu przychodzą, widzą swoje wnętrza. Starałam się urządzić ten sklep tak, żeby on przypominał mieszkanie, żeby każdy pokój był tu małą kawalerką.
Kim są wasi klienci?
Nie są to raczej 25-latkowie, chociaż tacy też się zdarzają. Nasz klient ma 30-45 lat.
Czyli jeszcze nie jest konserwatywny, ale już może sobie pozwolić na stół za dwa i pół tysiąca złotych.
No na przykład. Mamy też starszych klientów, którzy mają już urządzone mieszkania, a tu przychodzą po dodatek. Ostatnio była u nas pani po pięćdziesiątce, która kupiła fotel w super fluokolorze. Mówiła, że ma mieszkanie urządzone bardzo klasycznie, ale chciałby jeden detal, który sprawi, że wszyscy będą wchodzili i reagowali: wow!
Wnętrze jest odzwierciedleniem tego, kim jesteśmy?
Z jednej strony tak. Z drugiej myślę też, że bardzo wpływa na nasze samopoczucie. Znałam jednego artystę, który był bardzo zamkniętym człowiekiem i o swoim mieszkaniu sam mówił: nora. Faktycznie, kiedy go odwiedziłam okazało się strasznie ciemne, z jakimiś mazami na ścianach, surrealistycznymi obrazami. Nie można dobrze czuć się w takim miejscu. Myślę, że w jego przypadku trudno byłoby już powiedzieć, czy mieszkanie źle wpływało na niego, czy on na mieszkanie.
Wydaje mi się, że poświęcacie bardzo dużo czasu na jednego klienta.
Tak, to prawda. Niektórzy znajomi nawet śmieją się, że w takim sklepie nie ma nic do roboty. Nic podobnego. Czasami rozmowa z jednym klientem trwa półtorej godziny. Albo pięć dni korespondencji mailowej. W porównaniu z początkiem, to i tak niewiele. Kiedy przychodzili pierwsi klienci, poświęcałam im pół dnia, potrafiłam pójść z nimi na lunch, przechodziliśmy na „ty” rozmawialiśmy. Oni przychodzili do mnie po dwóch miesiącach i patrzyli, jak mi idzie. A po pół roku robili wielkie zakupy.
Pamięta pani pierwszego klienta?
Pierwszą rzeczą jaką sprzedałam, była poduszka. Spakowałam ją w firmową torbę (było dla mnie ważne, żeby je mieć od razu). Pomyślałam wtedy: o rany, ona pójdzie przez miasto teraz i wszyscy ją zobaczą, wszyscy zobaczą ten logotyp.
Warto jest postawić na własny biznes?
Warto, jeżeli będą chęci, jeśli człowiek nie zrazi się do tego za szybko. Jeszcze większą przyjemność jak widać z tego zyski (śmiech).
Nie miała pani obawy co do ryzyka finansowego?
Miałam, chyba każdy ma. Z jednej strony zastanawiałam, czy warto, obawiałam się. Z drugiej miałam ogromną chęć robienia tego i byłam nastawiona na to, że to na pewno wyjdzie.
Jakie ma pani najbliższe plany na rozwój?
Bardzo bym chciała mieć większy lokal. Myślę o tym, żeby otworzyć jeszcze jeden showroom w Warszawie, takie miejsce, gdzie będzie tylko ekspozycja, miejsce, do którego mogę podejść z klientem i pokazać o czym rozmawiamy.
ZNIŻKA DLA CZYTELNIKÓW
Na hasło "naTemat" w LePukka Concept Store można otrzymać 10 proc. zniżki.