Nie tylko Skłodowska. Pokażemy najlepszych młodych polskich naukowców
Sławomir Zagórski
21 października 2013, 08:47·6 minut czytania
Publikacja artykułu: 21 października 2013, 08:47
Kiedy w szóstej klasie podstawówki Kuba Gołąb zabrał się za trenowanie lekkiej atletyki, zaangażował się w to aż po same uszy. Postanowił na wstępie, że zostanie mistrzem olimpijskim w biegu na 400 m. przez płotki. Co więcej w tym, że będzie to możliwe, utwierdzał go trener, Włodzimierz Puzio. Trener twierdził, że spośród wielu wybitnych sportowców, z którymi pracował, tylko nieliczni dawali z siebie na treningach tyle, co Kuba. No bo ten rzeczywiście się nie oszczędzał i kiedy inni skracali sobie okrążenia, coś odejmowali mówiąc, że przebiegli więcej, on zamiast dziesięciu przebiegał dwanaście okrążeń i oszukiwał trenera, że to jeszcze nie koniec.
Reklama.
Partnerem akcji "Nie tylko Skłodowska" jest PGNiG SA
Kto wie, być może ta historia skończyłaby się rzeczywiście medalem olimpijskim, jednak w pierwszej klasie liceum przytrafiły się Kubie dwie poważne kontuzje, które wyeliminowały go na dobre ze sportu. Zmienił szkołę sportową na Liceum im. Gottwalda, następnie trafił na medycynę, a już po drugim roku do Zakładu Immunologii kierowanego przez prof. Marka Jakóbisiaka. A ponieważ jego zapał do nauki był jeszcze większy niż do sportu, nic dziwnego, że miał gotowy doktorat zanim zdążył skończyć studia (z otwarciem przewodu czekał, by nie burzyć akademickich zwyczajów), a wieku 34 lat został belwederskim profesorem.
- Kilka dni po wręczeniu nominacji zadzwonił do mnie ktoś z kancelarii prezydenta Kaczyńskiego z wiadomością, że przeszukali archiwa i podobno w historii Polski był tylko jeden młodszy ode mnie profesor – opowiedział mi kiedyś. - Tym profesorem był pewien matematyk, a działo się to przed wojną – dodał.
Kiedy Tomek Machała, szef serwisu „naTemat” poprosił mnie o napisanie felietonu zapowiadającego ich nową akcję pt. „Nie tylko Skłodowska” natychmiast pomyślałem o Kubie. Bo nauka, to dla mnie - oprócz wspaniałych, zmieniających stale nasze życie odkryć – także, a może przede wszystkim, uprawiający ją ludzie. Dawno temu sam należałem do tej społeczności, a potem zacząłem ją opisywać poznając niemal codziennie nowych, wspaniałych rozmówców, kompletnych „szajbusów” zwariowanych na punkcie swojej pracy, zanurzonych po szyję we własnych badaniach, danych, tabelach, wykresach.
Ta pozytywna „szajba”, to wariactwo, którego najlepszym przykładem jest wspomniany prof. Jakub Gołąb, zawsze wydawało mi się warunkiem koniecznym do sukcesu, nie tylko zresztą w nauce.
Ale nauka to nietypowa bardzo wymagająca „dama”. Wymaga nie tylko całkowitego oddania, ale także przenikliwego umysłu, kreatywności, anielskiej cierpliwości, umiejętności współpracy z innymi i wielu innych jeszcze przymiotów ducha. Dlatego też spektakularny sukces w nauce osiągają naprawdę nieliczni.
Kiedyś – a więc np. za czasów wspomnianej Marii Skłodowskiej-Curie – liczba naukowców była bardzo ograniczona (pani Curie znała osobiście wszystkich liczących się ówcześnie fizyków i chemików). Dziś nauką parają się setki tysięcy badaczy. Jest wśród nich jest wielu zwykłych rzemieślników (bez nich nie byłoby zresztą postępu w nauce) i niewielu – jak prof. Jakub Gołąb - luminarzy.
Miałem to szczęście, że los zetknął mnie z niejednym uczonym formatu Kuby i teraz, korzystając z okazji, wspomnę o kilku z nich. Ale najpierw słowo uzupełnienia o tematyce badań mojego pierwszego bohatera. Otóż próbuje on realizować marzenie wielu badaczy – opracować terapię, która doprowadziłaby do przełomu w leczeniu nowotworów. Oddam mu jeszcze raz głos: - Opracowujemy nowe leki o potencjalnym działaniu przeciwnowotworowym i zdajemy sobie sprawę, że gdy uda się coś takiego zrobić, korzyści będą gigantyczne. Trzymajmy kciuki za Kubę!
Obcując z moim bohaterem miałem wrażenie, że jest on bliski ideału pod każdym względem, pocieszam się jednak, iż są też inni wybitni uczeni, którzy robią wielką karierę, a jednak można doszukać się w nich pewnych przywar lub niedoskonałości.
– Jestem leniem co się zowie – oświadczył mi ciężko pracujący młody profesor, chemik, Karol Grela. – Nie chcę być niepedagogiczny, ale uważam, że moje wrodzone lenistwo popłaca – powiedział mi kiedyś. - Bo zawsze kombinowałem, co zrobić, żeby jak najmniej pracować w laboratorium, mimo, że pracę w laboratorium bardzo lubię. To właśnie dzięki lenistwu udało mi się odkryć i ulepszyć parę rzeczy.
Nigdy nie zapomnę wizyty w laboratorium na Wydziale Chemii Uniwersytetu Warszawskiego, którym kieruje Grela. Jest godzina 18 wieczorem, kończymy rozmowę i udajemy się na chwilę do pracowni. A tam głośno jak w ulu! Uśmiechnięte od ucha do ucha młode twarze, wszyscy jakby w transie przelewają z probówki do probówki, śmieją się, dyskutują. Już na pierwszy rzut oka widać, że są w swoim żywiole.
– Jakiż to optymistyczny obrazek – mówię zachwycony . - Oni tak zawsze, o tej porze? Karol Grela uświadomił mi także istnienie innej poza lenistwem „ludzkiej” cechy naukowca-chemika. – Chemicy często mają niesamowite hobby, bo jak się przez kilkanaście godzin myśli o rzeczach bardzo ścisłych albo bardzo śmierdzących, to potem ma się ochotę na coś zupełnie innego – opowiadał. – Na wyczynowe uprawianie sportów, na robienie zdjęć - żeby po prostu nie oszaleć. Dlatego wielu moich kolegów po fachu jest na boku filozofami, poetami, tylko nie przyznają się do tego.
- A kim ty jesteś na boku? – pytam.
- Jak to określił bohater pewnej powieści Sienkiewicza, jestem „artystą bez teki”, tzn. bardzo lubię konsumować kulturę i sztukę, ale jestem zbyt skromny, żeby coś tam amatorsko produkować własnego. I tak dość jest na świecie grafomanów...
Dla uściślenia grupa prof. Greli zajmuje się głównie chemią farmaceutyków, polimerami, a także surowcami odnawialnymi. A o tym, że profesor ma inklinacje w kierunku sztuki świadczy choćby jego strona www (karolgrela.eu). Warto zerknąć.
Mój kolejny luminarz, który ujął mnie poczuciem humoru i pięknym językiem, w jakim toczy swoje opowieści, to prof. Robert Hołyst - fizyk, dyrektor Instytutu Chemii Fizycznej PAN w Warszawie (profesurę uzyskał gdy liczył rok więcej niż Kuba Gołąb). W swojej wczesnej nominacji nie dostrzega niczego nadzwyczajnego. - Że niby taki młody i profesor? Ależ ja od 10 roku życia świadomie dążyłem do tego, by zostać fizykiem. Czy ćwierć wieku to mało?
W uprawianiu nauki najważniejsza jest motywacja – twierdzi Hołyst. – Mózg geniusza i mózg idioty z punktu widzenia fizyki wyglądają praktycznie tak samo. Decydują subtelności. A to wynik określonych połączeń. Gdy człowiek się uczy, tworzą się synapsy.
Co zrobić, żeby nasz leniwy mózg – bo jest leniwy jak diabli – czymś się zajął? Musi się to wiązać z przyjemnością. Przyjemny jest seks. Ale ludzki mózg sprzeciwił się ewolucji i wymyślił sobie, że będzie odczuwać przyjemność także z powodu różnych działalności, niekoniecznie związanych z rozmnażaniem. Na przykład biczownik, pustelnik, mnich, naukowiec. Przecież to wszystko są zawody, których matka natura by nie tolerowała.
Nie mogłem sobie odmówić przyjemności zacytowania tej wypowiedzi prof. Hołysta (pisanie artykułów podobnie jak uprawianie nauki potrafi być bardzo przyjemne). Obawiam się jednak, że moi czytelnicy pomyślą, iż polska nauka to wyłącznie domena mężczyzn. Nic bardziej mylnego. Z braku miejsca wspomnę tylko o dwóch młodych, świetnych dziewczynach, które robią oszałamiającą karierę i które ostatnio zdystansowały wielu mężczyzn w walce o naprawdę duże europejskie pieniądze na badania.
Pierwsza to dr Justyna Olko, specjalistka od historii, antropologii i archeologii Mezoameryki przedhiszpańskiej i wczesnokolonialnej. Olko to jedna z najlepszych specjalistek na świecie od języka nahualt, w którym zapisanych jest najwięcej tekstów tubylczych z terenu Nowego Świata. Od 12 lat dr Olko uczy tego języka innych i doprowadziła do tego, iż mamy dziś największą liczbę zgłębiających go studentów w Europie (ustępujemy tylko kursom organizowanym w Meksyku).
Druga to socjolog dr Natalia Letki kierująca zespołem realizującym projekt „Dobra publiczne w oczach zwykłych ludzi. Badania nad stosunkiem i zachowaniami obywateli wobec dóbr publicznych i państwa”.
Natalię interesują takie kwestie jak np. od czego zależy, że ludzie uważają, iż w porządku jest pobieranie zasiłku, do którego nie ma się prawa. Albo jazda autobusem na gapę, albo to, że ktoś nie płaci podatków. W epoce komunizmu oszukiwanie państwa mogło być nawet w dobrym tonie, ale w demokracji? Wielki grant Europejskiej Rady ds. Badań Naukowych, jaki otrzymała dr Letki (1,7 mln euro na pięć lat!), pozwala jej zespołowi prowadzić prace aż w 15 krajach. Nikt jeszcze na świecie nie robił podobnych badań na taką skalę.
I ostatni bohater tego felietonu – prof. Maciej Wojtkowski z Instytutu Fizyki Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Wojtkowski stworzył coś, co w polskiej nauce nie zdarza się często, a mianowicie jest twórcą zupełnie nowej wersji urządzenia, które zrewolucjonizowało okulistykę na całym świecie. Chodzi o tzw. tomograf optyczny, który pozwala oglądać wnętrze oka bez czynienia najmniejszej krzywdy pacjentowi. Dzięki tomografowi można zobaczyć dokładnie strukturę siatkówki, dostrzec, czy nie ulega ona jakimkolwiek niekorzystnym zmianom, a także diagnozować np. jaskrę lub nawet choroby nerek.
Proszę sobie wyobrazić, że prototyp tomografu optycznego powstał w Polsce (w Zawierciu) 10 lat temu i że przez chwilę kontrolowaliśmy światową produkcję tych urządzeń! Dziś na świecie działa tysiące tomografów optycznych, w samej Polsce jest ich ok. 400. A stało się to za sprawą młodego fizyka pochodzącego z Włocławka, który postanowił, że swoje plany będzie wcielał w życie tu w Polsce, a nie w Stanach, że stworzy w tym celu cały zespół ludzi przejętych jedną ideą, że pozna od podszewki mechanizmy wprowadzania odkryć do przemysłu i – wreszcie - że dowiedzie, iż możliwa jest u nas produkcja oparta na wysokiej technologii. Tym kimś jest właśnie Maciej Wojtkowski, rocznik 1975.
Nie wiem czy Państwa przekonałem, ale czuję, że gdyby nawet sama Maria Skłodowska siadła do rozmowy z moimi bohaterami, byłaby pod wrażeniem.
Większość cytatów pochodzi z książki „Wspierać najlepszych. 20 lat Fundacji na rzecz Nauki Polskiej”, Wyd. Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń, 2011