Dwie potężne eksplozje wstrząsnęły syryjskim miastem Aleppo. Jak podała państwowa telewizja, zamach na siedzibę wywiadu wojskowego zabił co najmniej 28 osób i ranił 235, w tym wielu cywilów. Rebelianci przyznają, że byli w Aleppo w tym czasie, ale nie podkładali bomb. Tymczasem w Hims ciągle trwa bombardowanie, a kraju pojawia się podobno coraz więcej obcych żołnierzy.
Do tej pory handlowe Aleppo, największe miasto kraju, uchodziło za jedno ze spokojniejszych miejsc w Syrii. Dziś rano to się zmieniło.
Załzawiony reporter syryjskiej telewizji państwowej opisywał, że pierwsza bomba wybuchła w pobliżu pełnego cywilów parku. Druga eksplodowała tuż przed siedzibą wojskowego wywiadu. Przednia ściana budynku jest niemal całkowicie zniszczona.
Jak powiedział dziennikarz, sprawcami zamachu musiały być „uzbrojone grupy terrorystyczne” - tak od miesięcy reżim określa partyzantów. Opozycja natychmiast odparła te zarzuty i obwiniła za tragedię służby bezpieczeństwa, które „chcą zdyskredytować przeciwników prezydenta al-Assada”. Zwracali uwagę, że syryjska TV była na miejscu już kilka minut po wydarzeniu.
W południe stacja FRANCE24 podała, że rebeliancka Wolna Armia Syryjska była wtedy Aleppo. Jej przedstawiciele twierdzą, że wzięli udział w strzelaninie z wojskiem, ale nie podkładali bomb. Te, jak uważają, musiały detonować siły rządowe. - Ten zbrodniczy reżim chce odwrócić uwagę od tego, co robi w Hims - powiedział BBC pułkownik Malik al-Kurdi z Wolnej Armii.
Prezydent Barack Obama potępił „przerażający rozlew krwi w Syrii”.
W piątek trwające od tygodnia bombardowanie Hims straciło dziś swój impet. „Póki co wokół Hims cicho. Niebo się rozchmurzyło i ludzie zbierają się do protestów. Ciągle słychać strzały, ale nie tyle co wczoraj”, napisał na Twitterze Marin Chulov z Guardiana.
Istnieje obawa, że atak w Aleppo skłoni wojsko do ponownego nasilenia ostrzału
bastionu opozycji. W mieście podobno pojawia się coraz więcej czołgów. - Idą po nas – powiedział Chulovowi jeden z lekarzy. Według aktywistów od zeszłego piątku zginęło tam już ponad 400 osób.
Weryfikacji wszystkich informacji jest bardzo trudna, ponieważ w Syrii przebywa zaledwie kilku zagranicznych dziennikarzy. Rząd stara się nie wpuszczać obcych mediów na swoje terytorium. Najczęstsze źródło danych o ofiarach konfliktu - opozycyjne Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka - mieści się w Londynie i spotkało się już z zarzutami, że zawyża podawane liczby.
Wczoraj izraelski serwis zajmujący się analizą danych wywiadowczych doniósł, że w Hims i jego okolicach widziano brytyjskich i katarskich komandosów. Nie biorą udziału w walkach, ale mają mieszkać razem z rebeliantami i udzielać im porad taktycznych, a także zapełniać łączność i przekazywać zamówienia na broń do Turcji.
Tymczasem główny chiński dziennik Jenmin Jibao zdradził, że do wkroczenia do Syrii szykują się elitarne irańskie oddziały Quds. Irańczycy mieliby pomóc Damaszkowi zabezpieczyć najważniejsze syryjskie prowincje. Quds liczą do 15 tysięcy żołnierzy. Szkolili m.in. libański Hezbollah.
Rosyjski wiceminister spraw zagranicznych obciążył syryjską opozycję "pełną odpowiedzialnością za rozlew krwi, ponieważ odmówiła rozmów z rządem". Nazwał też kraje zachodnie "wspólnikami w zbrodni".
W sobotę Rosja i Chiny zawetowały rezolucję ONZ potępiającą prezydenta al-Assada i wzywającą go do dymisji. Moskwa twierdzi, że uda jej się zakończyć konflikt Syrii "przy pomocy innych środków dyplomatycznych". W tym tygodniu kilku rosyjskich polityków odwiedziło Damaszek.
Rosja od lat 70. jest ważnym sojusznikiem klanu al-Assadów. W Syrii ma swoją jedyną śródziemnomorska bazę marynarki wojennej. Sprzedaje też syryjskiemu wojsko uzbrojenie warte miliardy dolarów.