Droższe obiady i gorsza jakość potraw - tak zdaniem rodziców będą wyglądać szkolne stołówki. Urzędnicy przyznają, że muszą oszczędzać na wszystkim, ale twierdzą, że nie mają wyjścia. Stolicę czekają protesty na miarę tych, które paraliżowały miasto gdy do szkół miały iść sześciolatki?
Protesty mieszkańców paraliżują kolejne posiedzenia rad dzielnic. "Albo konsultacje, albo opór społeczny" - mówią rodzice dzieci chodzących do stołecznych szkół i próbują zablokować prywatyzację stołówek - nowy pomysł ratusza na oszczędności w budżecie.
Na czym polega koncepcja? Szkoły mają zamknąć dotychczasowe stołówki i w drodze konkursu znaleźć zewnętrzne firmy, które je wynajmą. Dzięki temu z urzędników spadnie obowiązek utrzymywania stołówek, które w cenie obiadów będą finansować rodzice. Pomysł ma przynieść gigantyczne oszczędności - samo Śródmieście zachowa 3,5 mln zł, Mokotów - 3 mln, Wola i Bemowo - po 2 mln.
Niepokój rodziców
Takie rozwiązanie budzi niepokój rodziców. Po pierwsze dlatego, że ceny obiadów drastycznie wzrosną - nawet o połowę. Po drugie, ich zdaniem, dzieci będą jadły dania znacznie niższej jakości.
- Sprzedawca posiłków nie ma jakiegokolwiek interesu, poza swoim zyskiem, należy wobec tego zakładać, że jakość tych posiłków będzie niezadowalająca - napisała w liście do naTemat przewodnicząca Rady Rodziców przy SP nr 41, Joanna Kanicka.
Kolejnym zarzutem rodziców, jest to, że posiłki nie będą uwzględniały specjalnych potrzeb żywieniowych (np. alergików, czy dzieci uprawiających sport), a jeśli tak - trzeba będzie za nie słono zapłacić.
Rodzice boją się także o etaty szkolnych kucharek - w planach jest zwolnienie blisko 200 osób dotychczas gotujących obiady. - To osoby w wieku, w którym znalezienie nowej pracy będzie niezwykle trudne, tym samym osoby te skazuje się na bezrobocie i głodowe emerytury - napisała Joanna Kanicka.
Rodzice zwracają uwagę, że oszczędności są jednak pozorne, bo i tak urzędy będą musiały dopłacać do stołówek - na koszt obiadów nie będzie można przerzucić ani wynagrodzeń dla pracowników firm, ani kosztów dowozu jedzenia do szkół - potwierdziło to nawet orzecznictwo Sądu Najwyższego.
- Jak wiemy szkołom obcięto budżety po raz kolejny – pytanie co obetniemy za rok? - pytają rodzice.
Spokój urzędników
Pytani o sprawę urzędnicy tylko rozkładają ręce. - Stoimy przed wyborem: albo utrzymamy system taki, jaki jest i za dwa lata ok. tysiąca uczniów nie będzie miało gdzie iść do szkoły, albo będziemy oszczędzać - mówi Michał Łukasik, rzecznik dzielnicy Bemowo i dodaje, że urząd zaczął od siebie - w tym roku zwolni 30 osób. W zamian zamierza sfinansować budowę nowej placówki (koszt to ok. 40 mln zł plus 7 mln kosztów utrzymania rocznie).
Rzecznik szacuje, że obiady w dzielnicy podrożeją o ok. jedną trzecią, ale nie ma mowy o ich niższej jakości. - Ajenci będą wybierani na podstawie konkursów. Specjaliści z Wydziału Żywności i Żywienia Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego opracują katalog 30 potraw, które następnie będą serwowane dzieciom. Jeśli ktoś nie będzie w stanie sprostać ich podawaniu, zmienimy najemcę - mówi Łukasik.
Oświata nie powinna być traktowana jako wydatek konsumpcyjny ale jako inwestycyjny. Jak wiemy szkołom obcięto budżety po raz kolejny – pytanie co obetniemy za rok?