Kamil Bednarek jest jednym z najpopularniejszych młodych polskich muzyków. Jego profil na Facebooku "lubi" ponad milion osób. Jest też jednym z najbardziej utalentowanych: jako pierwszy Polak dotarł do finału nagród muzycznych MTV (MTV EMA 2013). To właśnie przed finałową galą w Amsterdamie spotkaliśmy się, żeby z nim porozmawiać.
Zostałeś zaproszony na galę MTV EMA jako finalista konkursu w kategorii „Najlepszy Międzynarodowy Artysta”. Co dla Ciebie znaczy przejście przez czerwony dywan? Czy trzy lata temu marzyłeś o czymś takim?
Gdy jeszcze nie byłem znany, takie wydarzenie graniczyło dla mnie z cudem. Czerwony dywan to dla mnie dziś przede wszystkim ogromna duma z moich fanów. Nagroda jest bardzo prestiżowa i to ogromne wyróżnienie zwłaszcza, że muzyka reagge nie jest w mediach jakoś szczególnie popularna.
Myślisz, że takie imprezy jak ta, mogą pomóc Ci się przebić gdzieś dalej?
Na taką imprezę przyjeżdża mnóstwo ludzi ze świata show-biznesu, muzyki, naprawdę poważnych, więc istnieje takowa szansa. Chciałbym podróżować, zwiedzać świat, a jeśli mógłbym ze swoją muzyką, to by było naprawdę pięknie. Szkoda tylko, że nie mogliśmy zagrać przed publicznością gali MTV EMA. Zaśpiewałbym z pewnością „Think about tomorrow”, „Could you be loved” w hołdzie dla Boba Marley’a oraz „Ciszę”, specjalnie dla fanów z Polski.
To, że znalazłeś się w takim miejscu, to przede wszystkim zasługa fanów – to oni na Ciebie głosowali. Jak to robisz, że są tacy oddani, wierni i zaangażowani?
To trudne pytanie. Zawsze staram się być na nich otwarty i na każdym kroku pozostawać sobą. Nigdy nie zrobiłem nic na siłę lub tylko dlatego, że ktoś mi kazał. To jest dobra symbioza: ja przekazuję im na koncertach swoją energię, daję tyle, ile potrafię, a oni odwdzięczają się własną energią...
Kontakt z fanami, energię utrzymujesz głównie poprzez koncerty, czy również przez internet – mam na myśli przede wszystkim social media?
Dla mnie najlepszą formą spotkań z fanami są zdecydowanie koncerty. Mam ich wtedy bezpośrednio przed sobą, mogę na nich popatrzeć, zobaczyć, jak się uśmiechają, pozytywnie nakręcają. Faktycznie w dzisiejszych czasach Facebook odgrywa ogromną rolę i wiem, że m.in. dzięki popularności mojego fanpage’a udało mi się zajść tak daleko w rywalizacji EMA MTV. Bowiem było to głosowanie internetowe. Reasumując, jestem naprawdę dumny z moich fanów.
Rzadko można Cię zobaczyć na ściankach i w kolorowych magazynach…
Bo nie lubię tego.
Właśnie - nie lubisz, unikasz?
Nie czuję się tam komfortowo, nie pasuje to do mnie. Nie uważam się za gwiazdę i zawsze powtarzam oczywistą sekwencję, że gwiazdy są tylko na niebie. Ja śpiewam i jasno stwierdzam, że to co mnie różni od fanów, to odległość od sceny do parkietu. Ja też mam swoje wady i zalety, trudniejsze i łatwiejsze dni. Jak każdy...
Twoi fani to ludzie głównie w Twoim wieku?
To jest piękne, że jednej strony są dzieciaki, które mają cztery lata i krzyczą „Bednalek”, a z drugiej osoby, którzy są już na emeryturze, ale na moich plenerowych koncertach bujają się, uśmiechają i dobrze bawią. Muzyka nie powinna dzielić, ale łączyć ludzi – również międzypokoleniowo.
A czujesz się trochę głosem swojego pokolenia?
Myślę, że na to trochę za wcześnie, ale mam nadzieję wykorzystać swój czas, żeby kiedyś tak się stało. Chciałbym, aby moje pokolenie skończyło z udawaniem, iż każdy jest niezależny, że sobie radzi ze wszystkim, etc. Myślę, że warto pokazywać swoje słabości, żeby ludzie bardziej się otwierali, nie oceniali innych po wyglądzie, nie znając osoby, nie zamieniając z nią nawet kilku zdań. Chciałbym, żeby to moje pokolenie było otwarte na świat i wzajemnie bardziej się szanowało.
Myślisz, że Twoi rówieśnicy często udają, że wszystko jest ok, gdy nie jest?
Wiem o tym. Sam dorastając widziałem, że dużo jest pokazywania na siłę, że wszystko jest dobrze, zamiast powiedzieć: „Kurczę, stary, nie wiem, co robić?”. Takie postawienie sprawy od razu motywuje drugą osobę: „Ja Ci pomogę, będzie fajnie, nie przejmuj się”. I właśnie tego mi brakuje w relacjach między ludźmi.
A jakie są główne problemy, z którymi młodzi ludzie nie dają sobie rady?
Brak perspektyw. Gdybyśmy mieli troszeczkę lepsze warunki życia... Byłem parę razy za granicą i zauważyłem, że tam wszystko inaczej funkcjonuje. Zdałem sobie sprawę, iż u nas ludzie cały czas pracują dla państwa, a nie państwo dla nich. Sądzę, że tam te proporcje bardziej sprzyjają obywatelom.
Gdyby młodzi ludzie mieli perspektywy, mogli się rozwijać w tym, co kochają najbardziej, to byliby bardziej szczęśliwi. Pasja potrafi naładować energią i dać tyle radości, że można zapomnieć o problemach. Zamiast robić, to co się kocha, stale walczy się o byt i myśli tylko o tym, które rachunki trzeba zapłacić. Często młodzi ludzie zarabiają śmieszne pieniądze i nie mogą sobie pozwolić na chwilę przyjemności w tym całym zgiełku.
Tobie się udało robić to, co kochasz. Odnosisz sukcesy. Czy to kwestia ciężkiej pracy, czy raczej łut szczęścia?
Na pewno potrzebna jest niezłomna wiara w siebie. Jeżeli jej brak, to nasze działania przestają mieć sens. Trzeba wspinać się po największych skałach, górach, pokonywać najtrudniejsze przeszkody, żeby osiągnąć cel. I nie chodzi tu o chodzenie „po trupach”, tylko o to, żeby w środku siebie radzić sobie z najgorszymi momentami. Nakręcać się pozytywnie...
Szczęście trzeba czasami okupić ciężką pracą, która owocuje tym, że wysiłek powraca w postaci nagrody. Ważny jest też szacunek dla innych. Każda praca ma swój koniec, a kontakty z ludźmi zawsze pozostają ważne. Mam nadzieję, że to, co mi się przytrafiło w życiu, zainspiruje młodych. Wierzę, że uda mi się pokazać ludziom, że można nie mieć nic w sensie materialnym, ale za to żyć pasją i zrobić coś dobrego, tudzież wielkiego.
Skąd w Tobie tak ogromna wiara w powodzenie? Kto Cię inspiruje?
Bob Marley - chyba nikogo tym nie zaskoczę. Dużo ostatnio dowiedziałem się o jego życiu i najbardziej mi się podoba to, że był na maksa prawdziwy, Wychodził do ludzi i zawsze był sobą. Nie musiał nikogo udawać i ludzie właśnie za to go kochali. Był im bliski. Dla mnie jest inspiracją, mentorem i przewodnikiem w tym, co robię.
A wiarę w siebie mam dzięki przyjaciołom. Zanim się to wszystko zaczęło, to oni mnie wspierali, wierzyli, że z mojej pasji kiedyś coś dobrego się narodzi.
A muzycznie - kto Cię inspiruje, poza Bobem Marleyem, oczywiście?
Teraz pracuję nad swoimi utworami, więc staram się nikim nie inspirować. Używam własnych melodii. Najbliższa płyta będzie szalona. Nadal w klimatach reagge, ale czuję, że dostałem głos nie po to, żeby się zamykać w jednym gatunku, ale szukać różnych nurtów, które można by ze sobą połączyć.
Jak się czułeś wykonując piosenkę Grechuty? Dla wielu jest on mistrzem.
Gdy miałem jakieś 14 lat i za sobą pierwsze próby śpiewania, to przede wszystkim wykonywałem piosenki Marka Grechuty. „Dni, których jeszcze nie znamy” śpiewam praktycznie od pięciu lat. Ten utwór jest mi wyjątkowo bliski, bo sam przekonałem się na własnej skórze, jak ważne są te dni, których jeszcze nie znamy. Gram ten utwór na koncertach i chciałbym go pokazywać kolejnemu pokoleniu, które być może nie wie nawet, kim był Marek Grechuta.
Po premierze piosenki sprawdzałeś, jakie są recenzje, komentarze?
Rzadko zaglądam do internetu, nie potrzebuję tego. Jeszcze w czasach „Mam talent” zaglądałem częściej, bo nie wierzyłem, jak to możliwe, aby licznik mojej popularności tak szybko wzrastał. Wówczas czytałem różne komentarze, jednak byłem niedoświadczony w show-biznesie i nie wiedziałem, jak się w nich odnaleźć. Nie rozumiałem jeszcze, co to znaczy być osobą publiczną. Trochę się wtedy naczytałem złych komentarzy, co mnie trochę demotywowało... I to było po tym, jak wyszedłem zaśpiewać tylko jedną piosenkę w programie!
Jak sobie poradziłeś?
Zacisnąłem zęby i stwierdziłem, że dam radę. Na szczęście mam przyjaciół, do których zaliczają się też moi menadżerowie. Zawsze dbali o to, żebym czuł się bezpiecznie....
Na początku byłem dość naiwny i kilka razy sparzyłem się przez to, jednak wyciągnąłem wnioski i odebrałem lekcję. Teraz wszystko się znormalizowało. Ja wiem, czego chcę, co mam robić i czuję się swobodnie. Cieszę się, że nigdy nie musiałem nikogo o nic prosić, tylko robię to, co czuję.