- Polityka UE wobec Białorusi przypomina w tej chwili taką sytuację, jakby ktoś przygotowywał sernik, po włożeniu do pieca jednak stwierdził, że chciałby jabłecznik, a później w ogóle wyłączył piec - tak Paweł Kowal komentuje doniesienia euobserver.com. Portal poinformował, że dyplomaci, którzy opuścili Białoruś w głośnym proteście przeciwko wydaleniu polskiego ambasadora, chcą wrócić. Tym razem po cichu.
Miesiąc temu ambasadorzy krajów Wspólnoty z hukiem opuszczali Białoruś. Solidaryzowali się z polskim ambasadorem Leszkiem Szerepką, któremu Łukaszenka polecił "udać się na konsultacje" do Warszawy. Była to odpowiedź Mińska na sankcje, jakie UE nałożyła na Białoruś z powodu łamania praw człowieka. Teraz, choć reżim nadal trzyma opozycjonistów w więzieniach, ambasadorzy chcą wrócić. Decyzja oficjalnie jeszcze nie zapadła, ale o nieoficjalnych ustaleniach pisze euobserver.com.
Według informacji portalu, unijni ambasadorzy pojawią się na Białorusi po świętach, jeśli w międzyczasie Łukaszenka nie zdecyduje się na "coś drastycznego". Dyplomaci mieli to uzgodnić podczas spotkania za zamkniętymi drzwiami.
- Polityka Unii Europejskiej wobec Białorusi opiera się na histerycznych zwrotach akcji - skomentował doniesienia Paweł Kowal, poseł do Parlamentu Europejskiego i były wiceminister spraw zagranicznych. Kowal przyznaje, że już kilka dni po wycofaniu ambasadorów zastanawiano się nad ich przywróceniem. - W wyniku takich decyzji pozycja UE słabnie coraz bardziej - uważa. Jego zdaniem "nie zdarzyło się nic, co kazałoby dyplomatom wracać".
Zaskoczony informacjami jest także eurodeputowany PO - Rafał Trzaskowski. - Jeśli ambasadorowie wrócą na Białoruś po świętach, będzie to przedwczesna decyzja - powiedział w rozmowie z naTemat.
Obaj posłowie zgadzają się jednak co do tego, że wraz z pozostałymi ambasadorami na Białoruś wróci także polski dyplomata. - W tej sprawie powinniśmy mieć spójne stanowisko z całą Unią. Gdyby nasz ambasador nie wrócił na Białoruś, byłoby to zgodne z naszym sumieniem, ale dałoby zwycięstwo Łukaszence, bo pokazałoby, że Wspólnota jest podzielona - uważa Trzaskowski.
Póki co wspólne stanowisko podjął Parlament Europejski. W przyjętej w czwartek rezolucji posłowie zażądali od Mińska uwolnienia wszystkich więźniów politycznych i wezwali do odebrania Białorusi organizacji Mistrzostw Świata w Hokeju na Lodzie w 2014 roku. Reżim nie zareagował. W więzieniu wciąż głoduje Siarhiej Kowalenko, który został skazany za wywieszenie biało-czerwono-białej flagi. Rodzina alarmuje, że stan zdrowia opozycjonisty jest bardzo ciężki.
Jak w takiej sytuacji postępować z Aleksandrem Łukaszenką? - Przede wszystkim postępować z żelazną konsekwencją i nie używać ostrej retoryki, bo Łukaszenka wykorzystuje ją w rozgrywkach wewnętrznych. Stwarza poczucie zagrożenia, pokazuje, że Białoruś jest atakowana. Tym właśnie uzasadnia swoją dyktaturę - uważa Paweł Kowal.
- Do tej pory najlepiej skutkowało wpisywanie oficjeli i dziennikarzy na listę osób zagrożonym zakazem wjazdu na teren UE. To była jedyna naprawdę dokuczliwa sankcja i pomagała w negocjacjach - mówi Rafał Trzaskowski i dodaje, że jeśli postępowanie Mińska nie zmieni się, Unia być może przygotuje kolejne sankcje.
Polityka UE wobec Białorusi przypomina w tej chwili taką sytuację, jakby ktoś przygotowywał sernik, po włożeniu do pieca jednak stwierdził, że chciałby jabłecznik, a później w ogóle wyłączył piec.
Rafał Trzaskowski
poseł do Parlamentu Europejskiego (PO)
Wydaje się, że z Łukaszenką próbowaliśmy już wszystkiego. Nie działał kij, nie działała marchewka.