
Marta ma dziś 34 lata, ale trzy spędziła za kratami. Do zakładu karnego trafiła jako 28-latka. Wychowywała się w patologicznym środowisku, a jej młodość minęła pod znakiem ciągłej gonitwy za narkotykami. Kilkukrotnie trafiała do aresztów śledczych, gdzie poznała wiele historii na temat życia w więzieniu. Wiedziała, że życie seksualne za kratami wygląda inaczej niż na wolności. – Wiedziałam, że z aresztu będę transportowana do Grudziądza i czułam lęk przed tym, co mnie tam czeka – wspomina.
Jedne naprawdę się zakochiwały, drugie szukały korzyści materialnych, trzecie po prostu zabijały nudę. Więzienie to jest swojego rodzaju osobny świat, kobiety może trochę inaczej niż mężczyźni starają się tam przeżyć, próbujemy stworzyć sobie prowizorkę domów, rodzin, których nie miałyśmy itd. Firaneczki w oknach jeżeli można, dużo starsze osadzone zastępują matki, których brakuje, tak samo więc związki - nie ma znaczenia wtedy płeć, po prostu bliskość.
40-letnia Kasia przesiedziała w zakładach karnych i aresztach znacznie więcej czasu niż Marta, bo aż osiem lat. Była osadzona w Warszawie, Łodzi i Lublińcu. Podobnie jak Marta, słyszała wiele opowieści o tym, co może spotkać ją w zamknięciu. – Gdy zostałam aresztowana po raz pierwszy, czułam lęk między innymi z powodu mieszkania z różnymi obcymi dla mnie "kryminalistami", jak je wtedy nazywałam – mówi Kasia.
Większość dziewczyn, które zawierały więzienne związki były tzw. młodymi gniewnymi, które w ten sposób chciały zaistnieć w środowisku. Dziewczyny nie uciekały się do przemocy i były dumne z tego, że kogoś mają. – Część związków była też po prostu z nudów, długie odsiadki, brak zajęcia... Zdarzało się i tak, że dziewczyna była w relacji z inną osadzoną, a kiedy zbliżał się weekend to wyskakiwały z kapturzastych bluz, wskakiwały w kiecki i szły na widzenie do chłopaka – słyszę od byłej więźniarki.
Więzienna miłość rządzi się tymi samymi prawami, co ta zwyczajna, za murami. Nie jest wolna od zazdrości, zdrady i zwykłych kłótni. Jednak jak mówi Marta, w zakładzie karnym częściej niż w normalnym życiu dochodziło do wymiany partnerek, zwłaszcza wśród młodszych dziewczyn. – Zawsze jednak było to nazywane związkiem i myślę, że nawet same zainteresowane liczyły po prostu na odrobinę miłości. W końcu z różnych domów tam przyszły i z różnymi deficytami – słyszę od swojej rozmówczyni.
Gwałty? Zmuszanie do seksu? Nigdy nie usłyszałam ani jednej opowiastki w tym klimacie. Dziewczyny które wchodziły w związki z innymi dziewczynami określało się jako "nawijki". Najczęściej były to młode dziewczyny, chociaż zdarzały się nieco starsze, ale albo już długo siedziały (recydywa) albo realnie były lesbijkami.
Wszystko odbywało się za cichym przyzwoleniem Służby Więziennej. – W sumie to z czym miałyby walczyć strażniczki? – zastanawia się głośno Marta. – Przemocy w tym nie było, może sporadyczne kłótnie albo większe afery, kiedy taki związek np. się rozpadał – mówi. Kasia także nie zauważyła, aby "klawiszki" w szczególny sposób rozprawiały się z więziennymi romansami. – Teoretycznie próbowali rozbijać takie lesbijskie związki, natomiast w praktyce przymykali na nie oko... Tak, dla świętego spokoju – mówi.
Dziewczyny, które zawierały więzienne związki, bardzo często miały na zewnątrz swoich chłopaków i mężów. Między innymi przez to, choćby najbardziej zażyłe kobiece związki za kratami, nie wytrzymywały próby czasu. – Były zapewnienia o wiecznej miłości, były obietnice wspólnych planów na przyszłość na wolności, a z perspektywy czasu niewiele z nich przetrwało – słyszę od 34-letniej Marty.