Janusz Palikot właśnie zapowiada, że szeregi jego partii zasilą dwaj posłowie Platformy. Skąd my to znamy. Jakby urządzić wśród polityków mistrzostwa w kłamstewkach, niespełnionych obietnicach i nagłych zmianach swoich stanowisk, Palikot wygrywa je w cuglach. Nazywał Tuska premierem, "który sam stoi naprzeciw społeczeństwa i słyszy, czego ono chce", by po kilku miesiącach okrzyknąć go "aktorem po photoshopie". Zapowiadał "palenie zioła" w Sejmie, a ostatecznie zakurzył kadzidełko. Wieszczył "sensacyjny transfer" do swojego Ruchu, by w końcu przyjąć zapomnianego specjalistę od PR. I po tym wszystkim wciąż cieszy się zaufaniem wyborców.
Janusz Palikot przez prawie pięć lat był jednym z czołowych polityków Platformy Obywatelskiej i przy okazji etatowym komentatorem wszystkich stacji telewizyjnych. Choć jego kontrowersyjne występy, jak ten z gumowym penisem czy świńskim łbem, sprawiały partyjnym kolegom wiele kłopotu, zawsze lojalnie go bronili. A Palikot odwdzięczał się wtedy tym, co potrafił najlepiej - łajał PiS i komplementował Tuska.
Kopalnią takich komplementów stała się książka "Ja, Palikot" wydana w marcu 2010 roku. Dziś może służyć jako doskonały dowód na to, że lider Ruchu Palikota to jeden z najbardziej zmiennych i niekonsekwentnych polityków.
Co Palikot myśli o premierze?
"Tusk dokonał gigantycznej operacji politycznej, która polegała na dostosowaniu modelu władzy do potrzeb społeczeństwa. Balcerowicz zrobił wielką reformę otwierającą gospodarkę na kapitalizm, Buzek dostosował do kapitalizmu sferę usług państwa, a Tusk zreformował polską politykę" - cukrował swojemu szefowi ówczesny poseł PO. Krytykom gabinetu Tuska, którym nie podobał się brak gruntownych reform, odpowiadał zaś górnolotnie, że premier "sam stoi naprzeciw społeczeństwa i jako pierwszy słyszy czego ono chce".
Z chwilą złożenia partyjnej legitymacji Palikot całkowicie zmienił zdanie. Z pierwszego piewcy rządów Tuska stał się jednym z liderów opozycji. W ostrych słowach uderzał w Platformę, nie oglądając się na pochlebstwa, które z pełnym przekonaniem głosił ledwie kilka miesięcy wcześniej. - Bez proszenia przepraszam, że popierałem Tuska - stwierdził w TVN 24. Okazało się, że lider PO nie jest już ani wielkim, ani nowoczesnym przywódcą. - Tusk to dzisiaj aktor po photoshopie, a nie mąż stanu - dodał.
Ciekawa sprzeczność pojawiła się też w ocenie dorobku rządów koalicji PO-PSL.
- Premier mówi, że jest lepiej, a my czujemy, że ni chu.. - powiedział Palikot w jednym z wywiadów dla tygodnika "Wprost". Choć jeszcze niecały rok wcześniej, za główną zasługę Tuska uważał "rezygnację z polityki wielkich celów, które zawsze pozostają tylko na papierze".
Dwugłos o krzyżu
Palikota - lidera Ruchu własnego imienia i Palikota - szeregowego posła PO, podzieliła też drastyczna różnica poglądów w sprawie obecności krzyża w miejscach publicznych. Z tej różnicy, będącej kolejnym dowodem na niekonsekwencję posła, najgłośniej śmiali się byli koledzy z PO. W 2009 roku Palikot tak pisał bowiem na swoim blogu: "Nie przeszkadzają mi krzyże w szkołach czy innych miejscach publicznych. Krzyż jest w takim samym stopniu w Polsce symbolem religijnym, co narodowym (…). Kościół w Polsce był zawsze po stronie ludu i po stronie polskości. Dlatego(…) nie można bezmyślnie walczyć z krzyżem".
Już jako lider antyklerykalnego Ruchu Palikota w październiku 2011 roku na antenie TVN 24 mówił zaś, że "w miejscu, gdzie się uchwala ustawy, nie powinno być krzyża".
- Chcemy, żeby zgodne zgodnie z Konstytucję w Sejmie nie było krzyża. Uważam to za element ładu konstytucyjnego - dodał. Ten szybki przeskok z prawej na lewą stronę sceny politycznej nie uszedł jednak uwadze mediów.
Sensacyjny transfer
Właśnie w mediach Palikot najczęściej składał obietnice bez pokrycia i hucznie zapowiadał wydarzenia, które potem okazywały się "eventami" małej wagi. Tak było w przypadku słynnego "sensacyjnej transferu", który ogłosił w styczniu 2011 roku. Wszyscy spodziewali się, że szeregi Ruchu Palikota zasili któryś z czołowych polityków, a transfer będzie bolesnym ciosem dla któregoś z politycznych rywali. Palikot - jak zwykle zresztą - zaskoczył wszystkich prezentując na konferencji prasowej nowy nabytek w postaci Piotra Tymochowicza, który znany jest tylko z tego, że był specjalistą od wizerunku Andrzeja Leppera.
Mrzonką okazał się też projekt budowania wspólnej lewicowej formacji z Ryszardem Kaliszem i Bartoszem Arłukowiczem. Ten drugi miał być zresztą wspomnianym sensacyjnym transferem. "W ostatniej chwili, kiedy ja miałem już zapowiedzianą konferencję prasową, wycofał się. Musiałem jakoś opanować sytuację, miałem już rozkręconą psychozę medialną" - pisał Palikot w książce "Kulisy Platformy".
Sam też przyznał się do tego, że zaledwie w ciągu kilku miesięcy radykalnie zmienił zdanie o Kaliszu i Arłukowiczu. Najpierw widział w nich nadzieje nowej lewicy, by potem na łamach książki orzec, że "w nich najlepiej widać - w kraju nie ma autentycznej lewicy, tylko lewicowa partia władzy".
Zapalimy zioło
Ostatni przykład szumnej i niezrealizowanej zapowiedzi to styczniowe zamieszanie z marihuaną w roli głównej. - Spróbujemy wejść do pokoju 143, by zgodnie z zapowiedzią zapalić zioło - zapowiadał Palikot. Potem okazało się, że ukradkiem zapalił w jednym z pokoi tylko kadzidełko, zawierające niewielkie ilości liści marihuany i mające jej zapach. To właśnie miało być tym "ziołem".
W takiej sytuacji prawdziwym fenomenem wydaje się fakt, że Palikot ciągle cieszy się zaufaniem wyborców i stabilnym poparciem. Zamiast odpychać od siebie rozczarowanych niekonsekwencją zwolenników, pozyskuje kolejnych, którym najwyraźniej wszystko jedno, co kilka miesięcy temu mówił ich lider.