Michał Karnowski, dziennikarz "Uważam Rze" i portalu wPolityce nie chce rozmawiać z naTemat, bo "nie autoryzujemy wywiadów" i "przynosimy hańbę polskiemu dziennikarstwu". Warto przy tej okazji przypomnieć, w jaki sposób Karnowski, niewątpliwy autorytet w zakresie autoryzacji, cztery lata temu przyniósł chlubę dziennikarstwu przy okazji wywiadu z Wojciechem Cejrowskim.
Zadzwoniliśmy do Michała Karnowskiego z prośbą o informacje, dotyczące systemu moderowania komentarzy pod artykułami na wPolityce.pl. Nie chciał jednak z nami rozmawiać, bo - jak stwierdził - "nie autoryzujemy wywiadów", "nie ma do nas zaufania", a w ogóle "przynosimy hańbę polskiemu dziennikarstwu". - Za łamanie standardów dziennikarskich się płaci - dodał tylko. Karnowskiemu chodzi o wywiad Teresy Torańskiej z Adamem Bielanem, który ukazał się nie w serwisie naTemat, ale w najnowszym "Newsweeku".
Pomijając już fakt, że zespół dziennikarski "Newsweeka", a zespół dziennikarski naTemat (Karnowski: "Nie mam elementarnego zaufania do uczciwości dziennikarskiej zespołu, który naTemat tworzy") to dwie różne rzeczy. Łączy je jedynie osoba Tomasza Lisa. Same oskarżenia o "hańbę", jaką rzekomo mamy przynosić dziennikarstwu, są w przypadku Karnowskiego oczywistym przejawem hipokryzji.
Przyjmijmy więc, że w dziennikarskim słowniku Karnowskiego słowo "hańba" oznacza brak autoryzacji wywiadu wbrew woli rozmówcy. Z tą wiedzą przypomnijmy wywiad z 2008 roku, który Karnowski - wtedy jeszcze dziennikarz "Dziennika" - przeprowadził z podróżnikiem Wojciechem Cejrowskim (przeczytaj jego wywiad dla "Newsweeka"). Dzień po publikacji rozmowy w gazecie, Cejrowski napisał na swoim blogu, że rozmawiał z dziennikarzem tylko prywatnie, a na właściwy wywiad byli umówieni, gdy wróci do Polski. "Wychodzi na to, że Dziennik nie jest gazetą codzienną, tylko kwartalnikiem i nie publikuje newsów, tylko fikcję literacką" - stwierdzał wtedy Cejrowski.
"Panie Wojciechu, pakuję właśnie do koperty kopię nagrania magnetofonowego zawierającego nagranie mojej wtorkowej rozmowy z Panem. Za kilka dni dostanie pan tę przesyłkę. Zapis wywiadu, w sumie zajmujący około kwadransa, zaczyna się od słów: "Dzień dobry, tu Michał Karnowski z Dziennika. Dziękuję, że zgodził się pan na ten wywiad. A kończy się pana obcesowym stwierdzeniem, że zadaję głupie pytania i rzekomo nie słucham odpowiedzi, więc autoryzacja będzie możliwa w czwartek. Albo i nie. W tej sytuacji redakcja zdecydowała się na publikację wywiadu nieautoryzowanego, ale dokładnie i precyzyjnie spisanego, co uczciwie zaznaczyliśmy" - w takich słowach odpowiadał podróżnikowi Karnowski.
Dwaj Panowie byli umówieni na autoryzację (co potwierdza sam dziennikarz), ale "redakcja" zdecydowała się opublikować wywiad, nie czekając na zgodę rozmówcy.
Michał Karnowski zrobił więc dokładnie to, co dziś sam nazywa "hańbą". A może takie zarzuty wygodnie mu stawiać tylko dziennikarzom naTemat i innym współpracującym z Tomaszem Lisem, a w jego przypadku brak autoryzacji nie przynosi hańby, a chlubę polskiemu dziennikarstwu?