Mniej więcej miesiąc temu Premier odwiedził Ministra Sawickiego i - według PAP – „premier zwrócił uwagę na sprawę żywności modyfikowanej genetycznie. Porównał kwestię dopuszczenia do Polski GMO do sprawy ACTA.” Sprawie ACTA Premier poświęcił już sporo czasu, jednak sprawa GMO – genetycznie modyfikowanych organizmów, jak dotąd nie stała się na tyle gorąca, żeby nadać jej podobny priorytet i podjąć potrzebne decyzje. Sytuacja zmienia się jednak z miesiąca na miesiąc i Donald Tusk będzie teraz musiał stawić jej czoła.
Reklama.
Dziś w samo południe Greenpeace wraz z wieloma organizacjami rolniczymi i ekologicznymi rozpocznie przed Kancelarią Rady Ministrów coś, czego wcześniej nie robiliśmy. Udało nam się ściągnąć do Warszawy podobno największy bęben świata, na którym naraz może zagrać jednocześnie 120 ludzi. Przez 8 godzin kolejni ludzie będą wybijać rytm serca. Cel – chcemy przekazać Premierowi, że najwyższy czas spełnić obietnicę Polski wolnej od GMO, obietnicę, którą złożył jego rząd jeszcze na początku poprzedniej kadencji Sejmu. Czas ucieka i każdy miesiąc zwiększa szansę zanieczyszczenia polskiej żywności przez GMO, co miałoby katastrofalne skutki nie tylko dla przyrody i rolników, ale również dla pozytywnego wizerunku polskiej żywności za granicą, jaki przez ostatnie lata udało się wypracować.
Pomimo tego, że kolejne badania opinii publicznej pokazują, że około 70% Polaków jest zdecydowanie przeciwna użyciu GMO, a podobna liczba chce wprowadzenia zakazu praw tego typu roślin i pomimo tego, że prawo unijne daje taką możliwość i skorzystały z niej już Niemcy, Austria, Francja, Grecja, Węgry i Luksemburg (Bułgaria jest w trakcie wprowadzenia zakazu, a Włochy mają de facto zakaz wprowadzony w inny sposób), żaden polski rząd jak dotąd nie wprowadził skutecznego zakazu upraw GMO w Polsce. Rząd Belki wprowadził zakaz jedynie na część odmian owej zmutowanej kukurydzy, za czasów rządów premiera Kaczyńskiego Sejm wprowadzi ł zakaz obrotu materiałem nasiennym, który okazał się być nieskuteczny ze względu na konflikt z prawem unijnym, pierwszy rząd Tuska nie zrobił w tej sprawie nic. Tymczasem wspomniane kraje Europy użyły tzw. „klauzuli bezpieczeństwa”, dającej członkom Unii możliwość wprowadzenia zakazu upraw konkretnego GMO i do dziś zakaz ten funkcjonuje. Jest więc możliwość prawna. Tym, czego brakuje, jest wola polityczna.
Rezultatem jest ok. 3000 ha polskich pól, które już są obsiane kukurydzą modyfikowaną genetycznie MON810 firmy Monsanto. „Około”, ponieważ w Polsce żadne z ministerstw nie prowadzi rejestru upraw genetycznie modyfikowanych, co jest wymogiem prawa europejskiego, a dostępne dane pochodzą z doniesień przemysłu agrochemicznego. Skutkiem czego żaden rolnik ekologiczny czy tradycyjny, który chciałby się dowiedzieć czy jego sąsiad hoduje kukurydzę zmodyfikowaną, nie ma takiej możliwości. Jedyna możliwość to testy prowadzone sporadycznie przez inspekcje rządowe czy Greenpeace. Dopóty ta sytuacja nie ulegnie zmianie, dopóki konsumenci w Polsce nie mogą być pewni tego, co jedzą.
Oto parę argumentów użytych przez kraje, które zakazały zmodyfikowanej kukurydzy:
- Niemcy: „niezbadane są konsekwencje długofalowego spożywania GMO przez ludzi”
- Austria: „nie da się zachować różnorodności biologicznej jeśli wprowadzi się do przyrody rośliny GMO”
- Francja: „rośliny GMO krzyżują się zanieczyszczając ekologiczne uprawy”
Zajmuję się GMO już jakieś 10 lat. Przez ten czas byłem świadkiem wielu niespełnionych obietnic przemysłu agrochemicznego i wielu akcji mających na celu za kulisami zmusić poszczególne kraje do przyjęcia GMO (część z nich została ujawniona przez publikacje Wikileaks, wśród których znalazły się informacje o roli polskich polityków i dziennikarzy). Jednak pomimo setek milionów dolarów wydawanych na promocję tej technologii w ostatnim roku dało się zauważyć, że – w końcu – trend
zaczyna się odwracać.
Poza Europą, gdzie GMO uprawiane są na 0,01% powierzchni uprawnej, Chiny ogłosiły moratorium na uprawę genetycznie zmodyfikowanego ryżu, które ma potrwać przynajmniej 5 lat. Opór narasta też w Afryce, gdzie staje się coraz bardziej jasne, że GMO są ostatnią rzeczą, której potrzebuje tamtejsze rolnictwo. Zaledwie wczoraj okazało się, że kanadyjski Uniwersytet w Guelph, który wyhodował zmodyfikowaną genetycznie świnię, nazwaną „Enviropig” !?, zamknęło dalsze badania nad tym „wynalazkiem”. Powodem były nie tylko protesty organizacji ekologicznych, ale także hodowców wieprzowiny, którzy przestraszyli się, że zmodyfikowana świnia może doprowadzić do upadku ich branży.
Na całym świecie coraz więcej rządów i agencji regulacyjnych powoli zamyka furtkę dla GMO, która wcześniej została otwarta pod wpływem marketingu zbudowanego wokół fałszywego założenia, że inżynierowie na służbie kilku koncernów agrochemicznych są w stanie rozwiązać problemy głodu, środków chemicznych w rolnictwie czy suszy. GMO zawiodły na wszystkich frontach: jak się okazało plony nie zawsze są większe, z powodu adaptacji szkodników ilość środków chemicznych wzrasta po kilku latach stosowania GMO, a z suszą radzą sobie znacznie lepiej te odmiany roślin, które zostały stworzone bez użycia genetycznych modyfikacji.
Mam więc nadzieję, że w końcu Premier Tusk znajdzie czas na to, żeby zgodnie z wcześniejszymi obietnicami zamknąć rozdział GMO w Polsce. Bioróżnorodność w naszym kraju jest tym, co stanowi jedną z naszych najmocniejszych kart w Europie. To dlatego przyjeżdżają do nas turyści i to dlatego polska żywność uchodzi za lepszą od tej „plastikowej”, która jest dostępna w wielu innych krajach.
Zrozumienie, że droga do bezpieczeństwa żywnościowego nie prowadzi przez GMO, ani w Polsce, ani na świecie, rośnie szybciej niż myślałem parę lat temu. Sensowna droga do tego bezpieczeństwa prowadzi poprzez produkcję żywności metodami ekologicznymi, których koszt spada wraz z rosnącym popytem na zdrową żywność. Rynek wydał już werdykt – teraz czas nas Pana, Panie Premierze.