Taniec kobiety i mężczyzny, którzy nie są małżeństwem, wiąże się z "poważnym ryzykiem popadnięcia w grzech" i "praktycznie zawsze oznacza przekraczanie kulturowych oraz naturalno-biologicznych granic bliskości cielesnej, poufałości i skromności pomiędzy płciami". Tak twierdzi publicysta "Frondy" Mirosław Salwowski, który podpierając się "wiekowym nauczaniem autorytetów kościelnych" stworzył całą teorię dotyczącą tego, jak szkodliwe i naganne są "tańce d-m". To już obsesja?
Salwowski jest autorem cyklu artykułów na temat "pozamałżeńskich tańców damsko-męskich", które ukazały się na portalu Fronda.pl. Właśnie opublikował kolejny tekst, w którym ostatecznie wyjaśnia, dlaczego jest przeciwnikiem takich zabaw i przekonuje, że jego pogląd potwierdzają opinie przedstawicieli Kościoła. A mieści się on w jednym zdaniu: "Sądzę, że tańce d-m wówczas, kiedy mają miejsce pomiędzy dojrzałymi seksualnie, bądź wkraczającymi w tzw. okres dojrzewania, osobami płci przeciwnej nie będącymi małżeństwem, zazwyczaj będą wiązały się z poważnym ryzykiem popadnięciem w grzech".
Tańczy się dla podniety?
Publicysta wymienia kilku powodów takiego rozumowania. Pierwszy sprowadza się do "przekraczania granic" w pozamałżeńskim tańcu. Salwowski przypomina czasy, kiedy na sali balowej nie do pojęcia było, by mężczyzna trzymał kobietę za dłoń. "Bądźmy szczerzy, nawet dziś trzymanie dłoni kobiety przez mężczyznę nie jest odbierane jako tylko wyrażenie pewnej uprzejmości i grzeczności, ale stanowi oznakę wejścia na pewien poziom większej bliskości, poufałości i intymności" – stwierdza.
A co widzimy na weselach? Mężczyźni w takt muzyki trzymają kobiety w ramionach, lub nawet - o zgrozo - obejmują je w okolicach bioder. Co więcej, kobiety są zazwyczaj ubrane w krótkie, obcisłe sukienki. "Czy takie rzeczy - nawet współcześnie - są uważane za całkiem normalne - w szeregu innych sytuacji? Oczywiście, że nie. Kobiety poza parkietem zazwyczaj nie pozwalają mężczyznom, z którymi nie są związani jakimś silniejszym węzłem uczuciowym, trzymać się za ramiona czy dotykać w okolicach bioder" – przytomnie zauważa Salwowski.
Autor tekstu nie ma też wątpliwości, że taniec wiąże się z czerpaniem przyjemności z dotykania drugiej osoby. "Chęć pozamałżeńskiego tańca damsko-męskiego dla rozrywki oznacza de facto powiedzenie do owej tanecznej partnerki: 'Hm, wiesz, chciałbym Cię trochę podotykać dla przyjemności, niekoniecznie oznacza to, że chcę się przy tym seksualnie podniecać, ale lubię Cię trochę podotykać" – pisze.
Autorytety sprzed wieków
Nie bez przyczyny Salwowski powołuje się w tekście na powściągliwe zwyczaje sprzed dobrych kilkuset lat. Pisząc o "wiekowym nauczaniu autorytetów kościelnych" też ma na myśli równie stare źródła, np. książkę o kościelnym potępieniu dla pozamałżeńskich tańców z 1857 roku czy "Katolicki Katechizm Ludowy" wydany w 1906 roku. Jest również tekst sprzed 50 lat o świętych Kościoła katolickiego (m.in. Karolu i Franciszku), którzy uważali takie zabawy za grzeszne.
A dziś? "W Kościele katolickim ze świecą szukać duchownych, którzy poddawaliby pozamałżeńskie tańce surowej krytyce. Ba, niektórzy z księży nawet owe jawnie wspierają" – przyznaje publicysta.
Chyba podobnego zdania, jak ci księża, są komentujący pod tekstem Salwowskiego internauci. Choć to "Fronda", uznali rozważania na temat grzesznego tańca za "pierdoły". "Ośmieszanie katolicyzmu wychodzi znacznie lepiej innym. Pańskie wpisy są infantylne", "To nie tańcz chłopie i przestań truć, bo i tak pewnie nie traktuje tego serio" – piszą.
Kościół się zmienia
O to, czy Salwowskiego traktować serio, zapytałem Tomasz Terlikowskiego. Tak jak internauci uważa, że publicysta nie ma racji. – Nie wiem, czy to jest ośmieszanie katolicyzmu, ale po prostu się z nim nie zgadzam. Ten jego tekst to nie jest rzecz nowa, bo on już od jakiegoś czasu takie poglądy głosi i wiem, że są popularne w niektórych środowiskach. Zaznaczam, że pisze w swoim imieniu, a nie "Frondy" – komentuje.
Z drugiej strony są tacy, którzy myślą podobnie jak autor teorii o tańcach d-m. Na portalu wielodzietni.org, gdzie dyskutowano o tej kwestii, pojawiło się sporo głosów potępiających pozamałżeńską zabawę. W tym taki: "By mieć radość z ruchu jako takiego nie trzeba tańczyć z osobą płci przeciwnej. Jeśli tańczymy z osobą płci przeciwnej, właśnie dlatego, że jest to osoba płci przeciwnej, to znaczy, że chodzi o coś więcej niż niż tylko radość z ruchu jako takiego".
Wklejono też linki do tych samych kościelnych źródeł, na które powołuje się Salwowski. Terlikowski je jednak odrzuca. Dlaczego? – Bo nauczanie Kościoła ulega zmianom – kwituje.
Mimo zmieniających się w ciągu wieków tak konkretnych form tańca d-m, jak i pewnych społecznych konwenansów i obyczajów, jedna rzecz pozostaje w omawianej kwestii niezmienna. A jest nią łatwo zauważalna prawidłowość polegająca na tym, iż w tańcach d-m zawsze idzie się o kilka mostów za daleko.
Mirosław Salwowski
prawnik, publicysta "Frondy"
Kościół święty niejednokrotnie oficjalnie piętnował rozpowszechnione i popularne w swych czasach tańce jako: "haniebne" (Synod Akwizgrański) "szaleńcze" (Synod Reński); "bezwstydne" (Pius XI, encyklika "Ubi Arcano"); "jedne gorsze od drugich, najskuteczniejszym środkiem do pozbycia się wszelkiej wstydliwości" (Benedykt XV, encyklika "Sacra Propediem"); będące "sztuką i ponętą szatańską" (Synod Turyński); "brudną rozrywką" (Benedykt XIV o balach); "prawie wszystkie najgorszego pochodzenia" (oświadczenie Episkopatu Austrii z 1926 r.).