Dotąd znaliście go jako bohatera serwisów plotkarskich, męża aktorki Anny Czartoryskiej, syna miliarderów. Poznajcie Michała Niemczyckiego, biznesmena. Jego Vodę Naturalną piją szejkowie z Dubaju. Właśnie sprzymierzył się z firmą Zygmunta Solorz-Żaka i szykuje biznes warty miliony.
Jeszcze kilka lat temu Michał Niemczycki, syn miliarderów Zbigniewa i Katarzyny Frank Niemczyckiej (ich majątek: hotel, biura, fabryka telewizorów oraz biznes farmaceutyczny wyceniany jest na ponad 1,7 mld zł) buntował się przeciw wszystkiemu, co reprezentowali rodzice. Prowadził hulaszcze życie studenta, nie interesował się rodzinnym biznesem, a wychodząc z treningu MMA z podbitym okiem wyglądał jak typ spod ciemnej gwiazdy.
Dziś nie przypomina już beztroskiego studenta kalifornijskiej filmówki UCLA. Ubrany w elegancką koszulę i dżinsy wypowiada się konkretnie i z namysłem. Na ścianach jego biura wiszą dyplomy amerykańskich uczelni, m.in. North Carolina School of the Arts i Ohio University.
– Prowadzenie biznesu to nawał obowiązków. Dopiero teraz zaczynam rozumieć, dlaczego ojca tak często nie było w domu, gdy byłem mały. Praca staje się główną pasja i priorytetem, zabierając czas który kiedyś spędzałem z przyjaciółmi albo w siłowni – opowiada.
Życie na bogato
Kto zna Michała Niemczyckiego tylko z doniesień portali plotkarskich, zna jakąś inną osobę. Odkąd związał się z aktorką Anną Czartoryską ich zdjęcia co tydzień goszczą na łamach serwisów i kolorowych gazet. Szołbines rozpisuje się o jego ekscesach z młodości, szastaniu pieniędzmi, hucznym ślubie (którego de’ facto nie było – para wzięła cichy ślub w tajemnicy). W gruncie rzeczy to zwyczajny, ciężko pracujący 30-latek, który cały swój czas spędza w biurze, czasem wyrwie się na siłownię, publicznych imprez wręcz nie lubi.
– To, co wypisują na mój temat dotyczy zupełnie innej, fikcyjnej postaci. Już dawno przestałem to prostować. Nie reaguję, nie czytam, niech robią co chcą – mówi o swoich zmaganiach z popularnością. Ojciec Zbigniew Niemczycki doradził mu nabrać dystansu, korzystać z popularności, bo to przydaje się w biznesie.
Młody Niemczycki skorzystał z tej rady kilka razy. Dzięki showbiznesowi wypromował swój biznes – Voda Naturalna. Podczas akcji „Ubieramy Vodę” eleganckie butelki ozdobili projektanci i producenci biżuterii, których inspirację stanowiły gwiazdy. Podczas ostatnich dwóch edycji udało się zebrać ponad 150 tys. złotych, które zostały przeznaczone na cele dobroczynne.
Voda Naturalna pojawiła się na półkach delikatesów Alma, w ponad 250 ekskluzywnych restauracjach, klubach, hotelach również w tym w należącym do Niemczyckich - hotelu Bryza w Juracie. Voda zyskała popularność za granicą, jest dostarczana za granicę. – Znane nazwisko ojca na pewno na początku pomogło otworzyć kilka drzwi, jednak, aby doszło do interesu temat musi się sam obronić, czyli musi się spinać merytorycznie i finansowo – mówi Michał.
Voda idzie jak woda
W "wodnym biznesie" najdroższa jest butelka. Elegancka, z szarego matowego szkła powstaje w tej samej hucie, co butelki ekskluzywnych wódek Belvedere. Zawartość pochodzi z wydzierżawionych na 20 lat źródeł w Muszynie (woj. małopolskie). – Prawdziwa źródlana, a nie mineralizowana – podkreśla Niemczycki. Mała butelka kosztuje 7 zł, a większa, litrowa nawet 10 zł. Jak to sprzedać?
Najważniejszy jest marketing. Kiedy zrecenzował ją branżowy serwis FineWaters napłynęły pierwsze zamówienia zza granicy. Voda Niemczyckiego była porównywana z tak ekskluzywnymi produktami jak woda wytapiana z grenlandzkich lodowców czy wydobywana u stóp wulkanu Fuji super-droga woda Fine. Dlatego produkt z Polski świetnie sprzedaje się w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Katarze, Bahrajnie. Miesięczna produkcja przekracza 100 tys. butelek wody.
Interesy z Plusem
To jednak nie wszystkie biznesy młodego Niemczyckiego. Już za kilka tygodni klienci telefonii komórkowej Plus, uruchamiając nowe smartfony zobaczą w nich zainstalowaną aplikację Freebee. Służy do zbierania punktów i odbierania nagród w sklepach, w których jako klienci często robimy zakupy. Niby nic szczególnego, przecież podobne programy lojalnościowe działają już na stacjach benzynowych, w kawiarniach i pizzeriach. Ale nie tym razem.
Po pierwsze Plus liczy, że dzięki miłym upominkom (dodatkowe minuty rozmów, gigabajty szybkiego internetu) zyska rzesze klientów, którzy nie odejdą do konkurencji zwabieni byle telefonem za złotówkę. Walczy przy tym na noże z Orange, który korzysta z największego na świecie programu lojalnościowego PayBack.
A Freebee? Dwójka kolegów z podstawówki właśnie złapała kontrakt życia. Aplikacja, z której początkowo korzystało kilka, a obecnie korzysta ok. 110 tys. użytkowników będzie miała szanse z automatu wskoczyć do kilku milionów urządzeń co roku sprzedawanych przez Plusa. I właśnie tutaj pojawia się Michał Niemczycki.
– Dzięki współpracy z Polkomtelem Freebee będzie mogło osiągnąć odpowiednią skalę w znacznie szybszym tempie. Naszym celem jest, aby aplikacja stała się powszechnie rozpoznawalną marką, docenianą przez miliony Polaków – Niemczycki, który jest udziałowcem w projekcie. Ten biznes od kilku lat tworzy razem z kumplem z dzieciństwa Aymericem Monod-Gayraudem.
– Dostrzegliśmy szansę, bo tradycyjne programy lojalnościowe słabo działają. Klient kupuje produkty za tysiące złotych, ciuła punkty, a dopiero po pół roku nagrodą jest firmowa czapeczka. Gdzie tu wzajemność? Brak - mówi Niemczycki. We Freebee użytkownicy mogą odbierać nagrody już po drugiej, trzeciej wizycie - często są to nagrody niedostępne nigdzie indziej, związane z charakterem ich ulubionych miejsc. Na przykład w warszawskiej restauracja Aioli nagrodą jest skomponowanie własnej pizzy. Na kilka tygodniu zostaje umieszczona w menu, zaś autor zarabia złotówkę od każdego zamówienia. Z kolei w Pizzerii Don Corleone w Kwidzynie klient być obsługiwanym w pierwszej kolejności. To jest właśnie wzajemność, o której mówimy – mówi dalej Niemczycki.
Woda, nawet ekskluzywna czy popularna aplikacja mobilna to w porównaniu do skali interesów ojca zaledwie namiastka wielkiego biznesu. Michał Niemczycki komentuje to tak, że 25 lat temu w raczkującym kapitalizmie łatwiej było o pierwszy milion. Dziś, aby wskoczyć do elity biznesu trzeba nie lada pomysłu albo wielkiego kapitału. Jednak już wkrótce nowi milionerzy będą się rekrutować spośród tych, którzy zarabiają w internecie.