Jeśli nie możemy ich pokonać, niech się do nas przyłączą – uznali półtora roku temu dowódcy sił NATO w Afganistanie i rozpoczęli program reintegracji talibów. Zakłada on, że każdy partyzant, który złoży broń, otrzyma pieniądze, pracę i zagwarantuje pomoc swojej wiosce. Niestety, w praktyce nie zawsze to działa. Wiele pieniędzy się marnuje, a niektóre trafiają nawet do rebeliantów...
Na pierwszy rzut oka statystyki wprowadzonego 18 miesięcy temu Programu Pokoju i Reintegracji (APRP) wyglądają zadowalająco – do tej pory skorzystać z niego miało około trzech tysięcy talibów. To niemało.
Każdy otrzymał amnestię, około 150 dolarów miesięcznego zasiłku, krótki trening i pracę (zazwyczaj w armii lub policji) oraz pomoc dla swojej wioski.
Niestety, prawie wszyscy z nich działali na północy kraju – czyli tam, gdzie od lat jest najspokojniej. Na niebezpiecznym południu walczył zaledwie co dziesiąty.
W prowincji Helmand, w której Brytyjczycy ponieśli większość ze swoich 397 ofiar, reintegracji poddało się zaledwie 18 bojowników. Brytyjski rząd wydał na to... 11 milionów dolarów.
W Ghazni, gdzie stacjonują polscy żołnierze, programem zajmują się Amerykanie. Do listopada wyłożyli na niego w tej prowincji 200 tysięcy dolarów. Sęk w tym, że z oferty NATO nikt tam jeszcze nie skorzystał.
Co gorsza, w wielu miejscach pieniądze są rozkradane przez nieuczciwych lokalnych urzędników (którzy mają werbować ochotników do integracji), a czasem trafiają do ludzi, którzy albo nigdy nie byli żadnymi bojownikami, albo wcale nie przestali sprzyjać talibom. W północnym regionie Sar-e Pol do programu zgłosiło się aż 600 rzekomych rebeliantów. Niedawne śledztwo wykazało jednak, że co trzeci był zwykłym naciągaczem.
Zdolności aktorskie Afgańczyków były już problemem dla Sowietów, którzy w latach 80. próbowali reintegrować mudżahedinów. Wielu z nich składało broń, korzystało z bonusów, regenerowało siły i wracało do boju.
Dlaczego talibowie z południa nie chcą się skusić obiecanej amnestii i atrakcyjnym, jak na afgańskie warunki, zapomogom? NATO twierdzi, że przyczyną jest strach. - Ci ludzie boją się, że to mogłoby narazić ich na zemstę talibów – powiedział gen. David Hook, który zajmuje się brytyjską częścią programu.
Ale to nie musi być wcale główna przyczyna. Ujawniony na początku miesiąca wojskowy raport z przesłuchań tysięcy pojmanych talibów nie pozostawia złudzeń – większość z nich głęboko wierzy, że odzyskają władzę w kraju, gdy tylko zachodnie wojska opuszczą go w 2014 roku. Dlaczego mieliby więc stawać po stronie, która – w ich przekonaniu – ostatecznie przegra?