Z korporacjami jest jak z komputerem - to ludzie je wymyślili, a one stały się bardziej inteligentne - uważa Maciej Balcerzak. Autor książki "Planeta Korporacja" na kilka godzin został moim przewodnikiem po świecie procedur, organizacji i morderców w białych rękawiczkach. Po tej wyprawie on nadal jest przekonany, że korpo to póki co najwyższy poziom rozwoju cywilizacji. A ja? Chyba wciąż jestem szczęśliwa, że nie pracuję w jednej z nich.
Mam nadzieję, że nie będzie pana stresował dyktafon.
Skądże. Przez kilka lat sam byłem dziennikarzem. Muzycznym.
I wybrał pan korporację? Niebywałe.
Jestem radcą prawnym, skończyłem studia prawnicze, a wielu prawników trafia do korporacji, to naturalna droga. Z „Expressu Wieczornego” i „Kulisów” przeszedłem do kancelarii zajmującej się własnością intelektualną, skąd podkupił mnie potem Ernst&Young (dziś EY – red.). Później już na pięć lat przeniosłem się do Wrocławia, do Lukas Banku, a po tym doświadczeniu odszedłem w ogóle z Planety Korporacji, by z dwoma przyjaciółmi otworzyć własny biznes. Z powodu kryzysu nie wyszło, więc wróciłem i od prawie pięciu lat pracuję w Orange.
Będzie pan więc idealnym rozmówcą, by wyjaśnić mi pewien paradoks. Otóż z jednej strony w rankingu 100 pracodawców najbardziej pożądanych przez studentów figurują niemal same korporacje. Z drugiej trudno o bardziej rozgrzewającą czytelników historię, niż „odszedłem z korporacji i...”.
W trakcie pracy nad książką „Planeta Korporacja” czytałem wiele tekstów w naTemat, i szczerze mówiąc wszystkie zaskakiwały mnie z powodu swojego negatywnego wydźwięku. Mam do tego dwa komentarze. Po pierwsze: wiele z tych osób, to ludzie, którzy z korporacji wcale nie odeszli, tylko zostali zwolnieni i starają się sobie z tym jakoś poradzić. Proszę mi wierzyć, to nie jest tak, że ktoś rzuca papierami i odchodzi, bo ma wszystkiego dość, moim zdaniem to jeden z większych mitów. Korporacje są wbrew pozorom całkiem dobrymi pracodawcami - możemy być niezadowoleni z tego, jak jesteśmy tam traktowani, ale mamy w nich szereg ułatwień.
Drugi komentarz jest właściwie pytaniem – czy zrobiliście państwo z tymi samymi ludźmi wywiady na przykład pięć lat później? Bo z odejściem z firmy jest jak z rozwodem – pierwsze wrażenie to oczywiście wolność, ale później przychodzi chwila zastanowienia. Jestem więc ciekaw, ile z tych osób, które z hukiem odeszły, wróciło potem z podkulonym ogonem?
Może uda nam się to sprawdzić.
Myślę, że jest jeszcze jedna przyczyna złej prasy korporacji. Podczas pracy nad książką rozmawiałem z wieloma znajomymi. Część z nich, kiedy dowiadywała się, o czym piszę, wyrażała o wielkich firmach bardzo negatywną opinię. Tym gorszą, im mniej człowiek się na nich znał; w ekstremalnych przypadkach korporacja była postrzegana jako mityczny golem, wieża Babel. Procedury i organizacja wydawały się czymś obcym, nieznajomym i dlatego budziły strach.
Tymczasem, z perspektywy człowieka, który przepracował już w korporacji wiele lat, muszę przyznać, że to zupełnie nieprawdziwy obraz. Inaczej w tym zestawieniu, o którym pani powiedziała, nie byłoby prawie kompletu korporacji. My się tu możemy rozwijać, prowadzić duże projekty, wyjeżdżać za granicę. Mamy możliwość poznawania bardzo wielu postaci, a przede wszystkim uczymy się kultury pracy.
Mimo pochwał, w książce pisze pan o „korporacyjnych niewolnikach”.
(Śmiech). Niewolnicy to określenie trochę na przekór, ale też nie do końca. Bo z jednej strony pracownicy korporacji, na pierwszy rzut oka,wyglądają tak samo i tak samo się zachowują, ale z drugiej, Planeta Korporacja ma ogromny wpływ na każdego z nas. Nie tylko w relacjach pracodawca – pracownik, ale też na inne dziedziny. Wystarczy spojrzeć na pani strój, mój strój, na pani telefon, mój telefon, samochód, cokolwiek innego. To wszystko jest wytworem korporacji. Co więcej, moim zdaniem rozwój korporacji ma wpływ na naszą cywilizację. Weźmy Google czy Facebook, które były małymi firemkami w garażu znajomych, a potem stały się globalnymi korporacjami. One nie tylko same rosły, ale także zmieniały relacje między zwykłymi ludźmi.
Ja w ogóle uważam, że korporacje są najwyższą formą dotychczasowego rozwoju cywilizacji. Myślę też, że istnienie korporacji w danym kraju jest pewnego rodzaju papierkiem lakmusowym. Bo jeśli ktoś decyduje się zainwestować w danym kraju, jest przekonany, że sytuacja w nim jest stabilna. Pamiętajmy o tym, że jeśli w państwie będzie jakiś przewrót, czy rewolucja, to korporacja traci natychmiast miliony dolarów. Więc jeśli firma ponosi ryzyko, to świadczy dobrze o stabilności państwa. W Korei Północnej nie ma korporacji.
A co to jest korporacja?
Najczęściej o korporacji mówimy wtedy, kiedy firma funkcjonuje już w kilku miastach lub w kilku krajach. Poza tym korporacje są do siebie bardzo podobne jeśli chodzi o wewnętrzną strukturę. Możemy mieć korporację farmaceutyczną, odzieżową, finansową, samochodową, ale w środku zawsze jest podobnie - wszędzie są procedury, jest relacja podporządkowania i pozioma struktura, a do tego anonimowość. One wszystkie służą do zarządzania tym bytem, inaczej nie sposób byłoby go kontrolować.
Ma to oczywiście pewne konsekwencje. Ogromny konglomerat przez swoją siłę i ustrukturyzowanie narzuca pracownikom korporacji poczucie, że są małym trybikiem w bardzo wielkiej machinie.
To znaczy?
W każdej chwili mogą zwolnić Macieja Balcerzaka, i to nawet mimo że on wykonuje fajną pracę, że szefowie są zadowoleni. I ten Maciej Balcerzak ma świadomość, że jak stamtąd zniknie, to nic się nie zmieni. Największym atutem korporacji jest to, że wszyscy są wymienialni, jeśli zabraknie jednej osoby, korporacja się nie rozpadnie. Najważniejsza jest tam organizacja. Jak w wielkim kosmosie, w którym nie zauważamy braku jednej gwiazdy czy planety.
Wiele osób sobie z tym nie radzi.
Jeśli nie ma znaczenia kto jest trybikiem, co w korporacji zależy od człowieka?
O! Bardzo dużo! To trochę jak z komputerami – to ludzie wymyślili komputery, które następnie stały się bardziej inteligentne niż oni. Korporacje stają się bezosobowymi bytami, ale są stworzone przez ludzi. Więc z jednej strony największą siłą korporacji jest procedura, a z drugiej - ludzie.
Ale kiedy już korporacja jest silna, zaczyna przypominać fabrykę?
Nie, nie. Oprócz tego, że zupełnie inny jest system pracy, bo nie ma tu pracy na akord, od – do, korporacje umieją jeszcze dbać o rozwój więzi międzyludzkich. Bez nich my byśmy nie byli w stanie tam funkcjonować. Dlatego jedną z kluczowych cech na drodze do sukcesu w karierze korporacyjnej jest umiejętność współpracy z ludźmi, pewna empatia. Prezesami zostają ludzie, którzy mają charyzmę, ale też umieją się dogadywać z ludźmi. Lubią ludzi. Charaktery samotnicze zwykle sobie nie radzą.
Nie radzą sobie też jednostki wybitne. Nie w sensie wiedzy, czy inteligencji, ale ci, którzy mają rozbudowane ego, lub nie są w stanie zmieścić się w ramach wyznaczanych przez firmę.
Czyli jednak korporacja wymaga przystrzyżonego pracownika?
To mit, że w korporacjach wszyscy jesteśmy ucinani na metr siedemdziesiąt. Z jednej strony oczywiście pewien poziom asertywności jest niepożądany, bo dyskusje można prowadzić tylko do momentu podjęcia decyzji, ale ja uważam, że korporacje mają świetne pomysły na to, jak sprowadzać do siebie fajne indywidualności – czy atrakcyjnym wynagrodzeniem, projektami czy gadżetami. Tacy ludzie są w strukturach bardzo potrzebni.
Kto sobie radzi? Jaki jest korporacyjny człowiek?
To jest dosyć ciekawe pytanie (pauza).
Z jednej strony mogę powiedzieć, że nie ma jednego typu korporacyjnego człowieka, ale z drugiej strony korporacja wpływa na nasz sposób bycia, porozumiewania się. Podczas pisania książki rozmawiałem z ludźmi, którzy mają podobny background intelektualny jak ja, pochodzą z podobnych rodzin, ale nie pracują w korporacji. Zauważyłem, że nasz sposób komunikowania jest zupełnie inny – czy w rozmowie, czy mejlowo (a zwłaszcza mejlowo). Ja staram się przekazywać, co mam do powiedzenia unikając zbyt bezpośrednich wypowiedzi, oni natomiast nie mają problemu, żeby powiedzieć „chyba jesteś głupi”, „to beznadziejne”. Doszedłem do wniosku, ze to podświadomy wpływ korporacji na mnie.
Bo w korporacji, oprócz tego, że musimy pracować, musimy też pilnować relacji personalnych, relacji o charakterze politycznym. Nawet jeśli z kimś zadzieramy, nawet jeśli kogoś nie lubimy, to nie wsadzamy mu sztyletu wprost pod żebra. Załatwiamy to makiawelicznymi metodami.
?
Bardzo lubię grać w szachy, moim ulubionym szachistą jest Anatolij Karpow. Wszyscy mówili, że podczas turniejów to był morderca w białych rękawiczkach - nikt nie wiedział, kiedy on przejmował kontrolę nad przeciwnikiem. I tutaj jest tak samo – białe rękawiczki są szalenie istotne. Tego nie ma w świecie freelancerów, ale ja natomiast uważam, że paradoksalnie to działa na korzyść korporacji. Używanie takiej socjotechniki, podchodzenie ludzi od tyłu, meandry relacji są zdecydowanie trudniejsze do prowadzenia, niż proste, jasne metody.
Pan się uśmiecha? Przecież to, co pan przed chwilą powiedział brzmi dość odpychająco.
Nie chciałbym podsycać kolejnego mitu o korporacjach, że każdy każdemu wisi u gardła. Ale w naszym świecie są spory, ludzie się nie lubią, próbują sobie zabierać projekty. To widoczne zwłaszcza w biznesie konsultingowym. Kiedy jest do poprowadzenia jeden duży projekt i siedmiu partnerów w firmie, to oczywiste jest, że tych siedmiu będzie próbowało sobie projekt zabierać. Biją się między sobą, żeby go dostać. Uważam, że to świetnie.
Słucham?
My w korporacjach dlatego mamy możliwość się dobrze rozwijać, bo nieustannie rywalizujemy i konkurujemy. Zresztą gdyby nie te dwa czynniki, ludzkość pewnie dalej siedziałaby w pieczarach i próbowała krzesać ogień.
Co w korporacji najbardziej drażni?
Świadomość, że nie pracujemy dla siebie. Poza tym korporacje dość nachalnie narzucają metaforę rodziny – to widać i w komunikatach, i w przenoszeniu do nich rodzinnych obrzędów takich, jak Wigilie czy jajeczka. Oczywiście to porównanie nie jest prawdą, bo nie jesteśmy rodziną.
Dużo pan mówi o mitach. Co z mitem wysiadywania w pracy do późnych godzin?
Korporacje mają bardzo zły wizerunek pod tym względem. Jednym ze sposobów na jego naprawę jest traktowanie pracowników nie tylko jako tych korporacyjnych niewolników, ale jako osoby, które mają własne hobby, życie prywatne. Firmy zaczynają pilnować tego, żebyśmy kończyli pracę o rozsądnych porach, żebyśmy nie pracowali w weekendy, wieczorami.
W Polsce to się dodatkowo nakłada na przemiany cywilizacyjne. Kiedy zaczynałem pracę w 1996 roku, faktycznie bardzo dużo pracowaliśmy, byliśmy sfokusowani na robocie. Teraz to się zmieniło, mało kto traktuje pracę jako cel sam w sobie. Rozmawiałem ostatnio z jednym z moich kolegów, który jest prezesem. Opowiedział mi, że jego pierwsze małżeństwo się właśnie dlatego rozpadło, że nie umiał rozdzielić obowiązków służbowych od życia prywatnego. Potem zdał sobie sprawę z tego, że on dalej tak nie może funkcjonować i jeżeli nie będzie miał tej rodziny, to korporacja go totalnie pochłonie. Ten prezes dopiero jak założył drugą rodzinę, ma dzieci, psa, zrozumiał po co się pracuje. Ma wyższą motywację.
Work – life balance jest jednym z warunków dobrej kariery. Jeśli ktoś pracuje non stop, trudno mi sobie wyobrazić, że będzie się rozwijać tak szybo, jak ci, którzy poza pracą umieją znaleźć miejsce na relaks. Uważam, że życie prywatne jest bardzo ważnym elementem robienia kariery.
Pisałam kiedyś tekst o długich godzinach pracy w korporacjach. Zapytałam o to rzeczniczki dwóch znanych firm. Jedna odpowiedziała mi: „proszę pani, no pewnie, że jak mamy projekt, to siedzimy”. Druga przysłała e-mail, że „firma nie stawia przed pracownikami zadań, które wymagałyby siedzenia po godzinach”.
Nie wierzę w to.
No właśnie. Po co udawać?
To pytanie o strategię komunikacji w firmie. Widzę, że korporacje coraz bardziej starają się, żeby ich komunikat był prawdziwy. Jeśli rozmawiamy z grupą klientów, albo z rzecznikiem praw konsumenta, to mówimy: nie zrobimy tego, bo to dla nas za drogie, albo nie zrobimy tego, bo to nie nasz biznes. A kiedy zaczynamy to jakoś opakowywać w niestrawny sposób, to stajemy się, zwłaszcza w dobie mediów społecznościowych, ofiarą różnego rodzaju ataków.
Powiedział pan o pakowaniu w komunikat. Niedaleko stąd do zupełnie niestrawnej korpogadki.
Bardzo walczę z korpogadką, staram się jej unikać, bo to element budowania barier. Bo co my w ten sposób komunikujemy? „My pracujemy w korporacji, jesteśmy lepsi niż ci, którzy w korporacji nie pracują. Oni nas nie rozumieją”. Pomijam, że to pomieszanie angielskiego z polskim, jest jakąś tragedią. Nie mam spotkania, tylko mam meeting...
Chyba appointment(śmiech).
Kiedyś wsiadłem u siebie w firmie do windy. Na parterze rozmawiało dwóch kolegów, jeden narzekał, że ma strasznie zawalony dzień, bo jeszcze mu wskoczyło „telko z kapami”. Dojechałem do tego swojego 22. piętra i nadal nie wiedziałem, o co chodzi.
Teraz pan wie?
Okazało się, że miał telefoniczną konferencję z przedstawicielami firmy konsultingowej. Nigdy w życiu bym na to nie wpadł.
Jakie są polskie korporacje?
Uważam, ze polscy korporacyjni niewolnicy, mówiąc kolokwialnie, bardzo jarają się pracą i traktują ją jako challenge. Jesteśmy świeżym rynkiem i praca w korporacji daje bardzo duże możliwości rozwoju. No i umówmy się, rynek pracy jest dziś rynkiem trudnym, więc wielu ludzi, zwłaszcza młodych, bardzo chce pracować w stabilnej firmie. Jeśli już tę pracę dostanie, bardzo ją szanuje, a jeśli ma do tego fajnego szefa, angażuje się w pracę zdecydowanie bardziej, niż koledzy z zachodu.
W korporacji jest miejsce na emocje?
O tak, tak. Tylko trzeba powiedzieć, że my musimy bardzo umiejętnie grać tymi emocjami. Swoim czytelnikom rekomenduję, by byli bardzo ostrożni w wyrażaniu zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych. Trzeba być też szalenie ostrożnym w komunikacji elektronicznej, bo jednym głupim mejlem można stracić pracę. Za przestrogę może służyć historia dyrektora teatru, który do pracowników wysłał wiadomość pełną inwektyw. Wiadomość wypłynęła do mediów i najprawdopodobniej – choć to nie korporacja – ten człowiek zostanie zwolniony.
Korporacje uczą też dobrego wychowania. Jeśli ktoś nie przyszedł do pracy dobrze wychowany, to korporacja go tego nauczy. To dla firm bardzo ważne, bo one żyją przede wszystkim z dobrej reputacji. Podam pani kolejny przykład: szefowa PR jednej z amerykańskich firm została wysłana na delegację do Afryki. Wsiadając do samolotu napisała na Twitterze „Lecę do Afryki, muszę uważać, żeby nie złapać AIDS. Żartowałam. Przecież jestem biała”. Nim doleciała do Afryki i włączyła telefon, w internecie rozpętała się burza, pod adresem firmy posypały się tysiące negatywnych komentarzy, a firma zdążyła wydać oświadczenie. Kobieta została zwolniona.
Pisze pan, że korporacje nie są dla starych ludzi.
Kiedy piszę o starych ludziach nie mam jednak na myśli metryki, ale stan umysłu. Jeśli miałbym wybrać jedną najbardziej immanentną cechę korporacji, to jest to zmiana. W korporacji nieustannie coś się dzieje, ciągle ktoś przychodzi, ciągle ktoś odchodzi. Osoba, która jest przyzwyczajona, że pracuje 9-17, przez ileś lat z tymi samymi ludźmi sobie po prostu nie poradzi.
W Polsce średnia wieku w korporacjach wynika z charakteru przemian gospodarczych, które były bardziej atrakcyjne i zrozumiałe dla młodych ludzi. Starsi nie byli do nich przygotowani – nie mieli wyższego wykształcenia, nie znali angielskiego. Teraz proporcje liczbowe starszych do młodych zmieniają się, mogę się założyć, że starszych będzie ich coraz więcej.
A pan się zestarzeje w korporacji?
(Śmiech). Wie pani co, praca w korporacji ma jeszcze jeden walor: my nie wiemy, jak będzie wyglądało nasze jutro. Mam takiego kolegę, który bywał bardzo wysoko w hierarchii korporacyjnej i zawsze był przygotowany wyłączyć komputer z gniazdka, wstać i wyjść. I to faktycznie tak jest. Nie można prognozować.