Niepokonany do tej pory Hugo Chavez zmierzy się w końcu z godnym rywalem. Będzie polityk o polskich korzeniach, Henrique Capriles Radonski, który właśnie został prezydenckim kandydatem wenezuelskiej opozycji. Do październikowych wyborów jeszcze dużo czasu, ale już dziś wiadomo, że będą one prawdziwą bitwą o przyszłość kraju
To nie jest czas prawicy czy lewicy, to jest czas Wenezueli – mówił Capriles tysiącom swoich zwolenników po ogłoszeniu wyników. Chwilę później na scenie stanęli jego niedawni rywale, pogratulowali mu zwycięstwa i zapowiedzieli, że będą w pełni wspierać jego kandydaturę.
Był to na swój spokój wyjątkowy, symboliczny moment. Wenezuelską opozycję przez lata zżerały wewnętrzne spory i nieumiejętność wyłonienia ze swoich szeregów jednego człowieka, który mógłby zagrozić władzy Hugona Chaveza. W pewnym momencie była tak zdesperowana, że próbowała usunąć go przy pomocy armii, na co nie pozwoliły wierne mu oddziały i większość społeczeństwa. Dziś wydaje się, że nareszcie znalazła spokój i odpowiedniego lidera.
Wyborcy potrafili to docenić. Głosowanie wydłużyło się o godzinę, ponieważ frekwencja była znacznie większa niż się spodziewano. Do urn poszły prawie trzy miliony obywateli – i to pomimo, że rząd polecił pracownikom sektora publicznego pozostać w domach.
Wenezuelczycy wybierali między pięcioma politykami sformowanej w 2008 roku Koalicji na Rzecz Demokracji (MUD). Aż 62 proc. zagłosowało na Caprilesa, wnuka polskich i holenderskich Żydów, którzy po wojnie wyemigrowali do Wenezueli. Matka Radonskiego jako małe dziecko została cudem uratowana z warszawskiego getta, lecz jej dziadkowie zginęli w komorach gazowych.
39-letni Capriles ma szansę zrobić to, o czym do niedawna opozycja mogła tylko pomarzyć – zmierzyć się, na równych szansach, z Chavezem. Posiada sporo atutów.
Po pierwsze – jest przyzwoitym mówcą, a na tym polu dotychczasowy prezydent bez problemu miażdżył każdego rywala. Po drugie – jest zbyt młody, by można było oskarżyć go przynależność do elit, które w latach 80. i 90. niemal doprowadziły Wenezuelę do upadku. Po trzecie – był wystarczająco rozsądny, by nie krytykować programów społecznych Chaveza, które przywróciły godność milionom biedaków, lecz mocno nadwyrężyły budżet. Jako gubernator drugiego najludniejszego stanu, Mirandy, poparł nawet niektóre z nich.
Hugo Chavez
Urodzony: 28. lipca, 1954
1975 r. Kończy akademię wojskową
1992 r. Przewodzi nieudanemu zamachowi stanu. Spędza 2,5 roku w więzieniu. Po wyjściu staje na czele socjalistycznej opozycji
1998 r. wygrywa wybory prezydenckie
2002 r. na dwa dni traci władzę w wyniku przewrotu stanu, lojalne mu oddziały szybko odzyskują kontrolę
2009 r. Udaje mu się usunąć konstytucyjne ograniczenie ilości urzędniczych kadencji
2011 r. Walczy z rakiem na Kubie, wraca do kraju i zapowiada start w kolejnych wyborach
A to nie koniec wyliczanki. Wenezuelska gospodarka słabnie, a eksport ropy i pożyczki z Chin w dłuższej perspektywie nie wystarczą, by to zatrzymać. Dług zagraniczny rośnie, podobnie jak deficyt i inflacja. Wenezuelczycy narzekają też na rozdętą biurokrację i ogromną przestępczość – stolica Caracas należy do najniebezpieczniejszych miast na ziemi.
Do tego nie wiadomo, czy po zeszłorocznej, rzekomo wygranej batalii z rakiem Chavezowi wystarczy sił na całą kampanię prezydencką. Kiedyś potrafił przemawiać po osiem godzin. W zeszłym miesiącu, po półrocznej przerwie, udało mu się nawet poprawić ten czas, ale widać było po nim zmęczenie. Wielu obawia się również, co stałoby się z państwem, gdyby prezydent zmarł w połowie kadencji.
Wszystko to daje Caprilesowi nadzieję na dobry rezultat. Nie jest jednak póki co faworytem. Poparcie dla rządzącego od 1999 roku Chaveza ciągle przekracza 50 proc. Wenezuelczykom podobała się jego dzielna walka z chorobą, a rząd wprowadził ostatnio kolejne programy socjalne. El Presidente na pewno łatwo nie odda władzy. Przeciwników tradycyjnie nazywa „jankeskimi konspiratorami” i „sługami imperializmu”. Zapowiada też, że nie będzie publicznie dyskutował z opozycją, bo „orzeł nie ugania się za muchami”.
Dla obu stron wybory 6. października będą decydującą bitwą. Jeśli Chavez je przegra, będzie musiał najpewniej pożegnać się z polityczną karierą. Jeśli wygra, jedność jego przeciwników może rozlecieć się jak domek z kart. A odbudowa potrwa lata.