"Śmierć dla Trynkiewicza - Facebook odmówił mi usunięcia tej strony, bo 'nie narusza ona dokumentu Standardy społeczności'" – dziwił się ostatnio na swoim profilu znany reportażysta Wojciech Tochman. Podobnych skarg z każdym tygodniem jest coraz więcej. W na pozór oczywistych przypadkach naruszenia zasad moderatorzy często przymykają oko, a w tych mniej ewidentnych wykazują się nadgorliwością. Dlaczego? Niektórzy twierdzą, że to kwestia poprawności politycznej…
"Czy mamy j***ć Facebook, ponieważ on j***e Polskę?" – taka strona powstała kilka miesięcy temu na największym portalu społecznościowym w odpowiedzi na bezskuteczne apele do moderatorów o usunięcie fanpage'u "J***ć Polskę". Ma on jedynie kilkuset fanów, ale i tak dla wielu internautów jest nie do przyjęcia. Mimo niepowodzeń wciąż się mobilizują i zalewają moderatorów skargami.
Odpowiedź jest wciąż ta sama i dobrze znana wszystkim, którzy z faceookową moderacją treści się zetknęli: "Dziękujemy za poświęcenie czasu na zgłoszenie treści, które Twoim zdaniem naruszają nasze Standardy społeczności. Zapoznaliśmy się ze stroną (…), ale stwierdziliśmy, że nie narusza ona dokumentu Standardy społeczności".
Podobnych historii jest w sieci mnóstwo. Najgłośniejsza była chyba ta sprzed dwóch lat, dotycząca strony "Jan Paweł II zaj*** mi szlugi". Do zablokowania "szkalujących zmarłego papieża treści" wzywały nawet prawicowe portale, a mimo to jeszcze długo funkcjonował. Dopiero po kilku miesiącach został usunięty, a moderatorzy w końcu stwierdzili, że jednak "naruszał Standardy społeczności" (potem powstał kolejny, pod tym samym hasłem).
Wszystko należy do Facebooka
W teorii wszystko wygląda prosto. Zgodnie z regulaminem na Facebooku nie ma miejsca na treści pornograficzne, drastyczne, na propagowanie nienawiści, cyberprzemoc, nękanie, "zachowania autodestrukcyjne" (samookaleczanie, używanie narkotyków), przemoc i groźby. Problem w tym, że w każdej z tych kategorii pole do interpretacji jest szerokie, a i zadanie moderatorów trudne.
Weźmy przykład usuniętej strony "Sztuczne Fiołki", gdzie publikowano przeróbki dzieł sztuki. Z jednej strony – sztuka. Z drugiej – naruszenie własności intelektualnej. Moderatorzy zadziałali zgodnie z regulaminem, a spadła na nich krytyka. I tak naprawdę trudno jednoznacznie ocenić, czy zrobili słusznie.
– Facebook to jest instytucja stanowiąca państwo w państwie i rządzi się swoimi prawami. Może rzeczywiście nie są one do końca sprecyzowane, ale Facebook się na to godzi z pełną świadomością, żeby właśnie pozostawić sobie pole do działania – tłumaczy w rozmowie z naTemat Konrad Traczyk, pomysłodawca i twórca Hashrank.pl (a wcześniej Fejs.pl).
Traczyk nie rozumie internautów, którzy oburzają się usunięciem albo odmową usunięcia jakiejś strony. – Każda taka decyzja jest wypadkową wewnętrznych standardów Facebooka, regulaminu, otoczenia prawnego plus ryzyka wizerunkowego. Ciężko byłoby oczekiwać, że odnajdziemy w decyzjach jakieś wzory czy jasne deklaracje. To jest po prostu ryzyko naszego działania na Facebooku. Zawsze trzeba pamiętać, że to jest przedsiębiorstwo komercyjne i wszystko, co tam wrzucamy, do niego należy – dodaje.
Przechył na lewo?
Argument, że wchodząc na "Fejsa" godzimy się na ryzyko i zdajemy się na łaskę moderatorów nie przemówi zapewne do tych, którzy przyczyn niektórych posunięć serwisu upatrują w ideologii. Kilka miesięcy temu uruchomiono akcję "Wielkie sprzątanie FB. Stop mowie nienawiści, faszyzmowi i agresji", w wyniku której usunięto m.in. fan page "Płoń tęczo, płoń" oraz stronę Narodowego Odrodzenia Polski. Z kolei w styczniu, z powodu publikacji linku z protestu w trakcie spotkania Anny Grodzkiej, zdjęty został profil Marszu Niepodległości.
"Jeśli dalej będziemy bierni wobec postępów poprawności politycznej to za kilka lat także polskie firmy i urzędy będą stosować taką cenzurę" – napisał wtedy na Twitterze Krzysztof Bosak. Inni pytali zaś, dlaczego w przypadku prawicy moderatorzy są tacy skrupulatni, a w innych sytuacjach nie?
Koronnym dowodem na tezę, że Facebook cenzuruje treści zgodnie z poprawnością polityczną są też problemy portalu Fronda.pl. Miesiąc temu już po raz kolejny została zablokowana na 30 dni. Wszystko przez tekst o bokserze Arturze Szpilce, który pytany o gender mówił o "pedałach".
"Mamy bana na Facebooku. A po jej sieci nadal krążą strony, fan page antykatolickie, satanistyczne, progejowskie i inne "cholerstwa" na których natykamy się na jad antychrześcijański, że ma się wrażenie, że Facebook to miejsce opętane. I chyba coś w tym jest. To przestrzeń opętana przez głupią polityczną poprawność, która z wolnością wypowiedzi nie ma nic wspólnego. Jest hodowlą wszelkiej maści bełkotu lewicowego, liberalnego" – oskarżała "Fronda", zapowiadając, że po 30 dniach zastanowi się, czy chce dalej funkcjonować na Facebooku.
I chyba decyzję o likwidacji konta będzie musiała rozważyć na poważnie, bo swojego zarzutu nie jest w stanie w żaden sposób udowodnić.... – To, że komuś się wydaje, że Facebook bardziej goni jeden światopogląd, a jest bardziej tolerancyjny wobec innego, to jest spaczenie psychologiczne: po prostu zawsze wydaje się nam, że jesteśmy bardziej pokrzywdzeni. Facebook nie toleruje też przecież np. negliżu. Taki pogląd będzie zawsze subiektywny, bo trzeba byłoby przeprowadzić badania na jakiejś szerokiej próbie. Tego nikt jeszcze nie zrobił i pewnie nie zrobi – kwituje Traczyk.