Jak robi się slow food w fast Warszawie?
Katarzyna Wiekiera
14 lutego 2014, 20:16·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 14 lutego 2014, 20:16Moda na ciepły dom, na pachnący chleb, na wolno płynący czas, na smaczne jedzenie. Właśnie taki trend podbija serca Warszawiaków. Na Żoliborzu swoje drzwi otworzył „Dom” – kolejne miejsce na restauracyjnej mapie stolicy, gdzie je się dobrze i powoli. Sprawdzamy w jaki sposób Warszawa robi się „slow”.
„Trafiła Pani do Domu”, od progu zapewnia właścicielka-gospodyni. „Proszę się rozgościć” – i zaprasza do jasno oświetlonego salonu, którego okna wychodzą na zielony ogród. Jest tylko kilka stolików, a przez ladę widać krzątającą się parę kucharzy.
Stara willa na Żoliborzu nie ma szyldu. To w końcu jest dom. Pora poznać gospodynie.
Beata Boratyn najbardziej lubi chrupiące placki ziemniaczane. O miejscu, w którym ludzie mogliby dobrze się czuć i dobrze zjeść marzyła od dawna. Dom znalazła Magda Nowak, jej koleżanka, która jakiś czas temu prowadziła na Mierosławskiego 12 przedszkole. Dzięki Magdzie „Dom” to miejsce ciepłe i przyjazne dzieciom.
Beata przez lata pracowała dużo i szybko, i się tak po ludzku zmęczyła. Magda chciała odzyskać czas, smak i ludzi. Restauracja była ich marzeniem. Żadna z nich nie miała doświadczenia w gastronomii. Obie uważają, że razem jest lepiej i łatwiej: prowadzić biznes, uczyć się, gotować i śmiać. Dlatego powstał „Dom”.
- Chciałam przede wszystkim gościć ludzi – mówi Beata. I choć sama uwielbia gotować, do swojej nietypowej restauracji, razem z Magdą, zaprosiła wyjątkowych kucharzy.
W sercu domu, czyli w kuchni, rządzi i przygotowuje posiłki zakochana para - Mateusz Karkoszka i Weronika Nogańska. Pracują w skupieniu, do każdego talerza dosypując odrobinę szczęścia. Co chwila zerkają na salę i patrzą - czy na twarzach gości pojawił się bezcenny uśmiech.
W Slow Foodzie bardziej liczy się „jak” niż „co”. Kuchnia jest przede wszystkim sezonowa. Beata zdradza o co dokładnie chodzi:
- Nie korzystamy z półproduktów, nie kupujemy majonezu, tylko go robimy. Wybieramy produkty, które są najlepsze, ale też najtańsze. Zimą nie serwujemy pomidorów, tylko warzywa korzenne, cebulę i kapustę. Dążymy do tego, żeby wszystkie produkty były od osób, które znamy osobiście.
- Ketchup mamy od Pana Waldka, który latem kupuje 60 kg pomidorów i wekuje. Wiemy, gdzie bywały pszczoły, dzięki którym mamy miód. Chcemy mieć produkty wyjątkowe, których sposób produkcji jest bliski człowiekowi – dodaje.
W żoliborskim „Domu” najważniejsza jest szczerość. Dania są starannie przygotowane, z dobrej jakości produktów. Ale nie ma wykrochmalonych obrusów i białych kołnierzyków. Raczej bezpretensjonalny styl Jamiego Olivera.
- Ludzie z dziećmi przychodzą tu z taką ulgą. Przychodzą ludzie z psami. Starsi i młodsi. Cały przekrój. I czują się dobrze.
Z pieca wychodzi olbrzymia foccacia. Obowiązkowa do każdego zestawu obiadowego. Ciepła i pachnąca. Slow Food to taka terapia jedzeniem – wyjaśnia Beata:
- Chodzi o bycie fair wobec siebie, natury, jedzenia i innych. Dużo ważniejsze od tego, żeby jeść zdrowo, jest to żeby jeść smacznie i razem. Wtedy jesteśmy szczęśliwsi i absorbujemy z otoczenia, to co pozytywne. Kiedy robimy coś powoli zyskujemy jakość. Żyjemy za szybko, to czego potrzebujemy to zjeść coś razem w spokoju.
No to jemy. Nie ma jeszcze karty, dlatego trzeba zapytać:„Co dziś na obiad?” A dziś: krem z porów z oliwą truflową, policzki wołowe po burgundzku, pieczone warzywa z kozim serem. Pytam Beaty, co najbardziej lubi w swojej pracy.
- Ten wyraz twarzy człowieka, który zjadł coś bardzo dobrego i się bardzo dobrze tutaj czuje, to jest absolutnie obserwowalny wyraz zrelaksowania po zjedzeniu czegoś smacznego. Obcowanie z taką przemianą jest cudowne – ktoś wchodzi, może trafił tu przez przypadek, nie wygląda na zadowolonego, a potem ten błogi uśmiech!
„Dom” w tygodniu serwuje obiady, w weekendy również śniadania. Średnia cena zestawu lunchowego wynosi 25 zł. Warszawa, ul Mierosławskiego 12.