Dobór gości we wczorajszym "Tomasz Lis na żywo" wzbudził ogromne kontrowersje. Internauci, dziennikarze i portale z pogardą mówią o zaproszonych: Joannie Koroniewskiej i Kasi Cichopek. A my zastanawiamy się - dlaczego matki-celebrytki miałyby być gorszymi ekspertami od macierzyństwa, niż zwykłe matki?
Falę krytyki w internecie wywołał wczorajszy program Lisa w TVP2. Tym razem żółć została wylana nie na treść rozmowy, a dobór gości, głównie dwie z zaproszonych osób: Joannę Koroniewską i Katarzynę Cichopek. "Tragedia, panie psycholog, tancerka, aktorska, łzy i tajemniczy coming out" - napisał kpiąco Konrad Piasecki na Twitterze.
"Pani doktor Cichopek", "prawdziwe ekspertki", "próbowały błysnąć", "(…) brakuje tylko naparzających się i rzucających krzesłami gości." - tak komentowano na Twitterze i portalach internetowych udział aktorek w programie.
Kto i za co nie lubi Cichopków?
W małą krucjatę przeciwko zapraszaniu celebrytów do "poważnej" publicystyki włączyły się m.in. gazeta.pl i fronda.pl. Na pierwszym z portali redaktorzy zadają sobie nawet pytanie: co one tam robią?! Z tekstów tych wynika, że w programie o macierzyństwie matki-celebrytki są mniej odpowiednie, niż inni goście. Dlaczego udział dwóch aktorek z "M jak miłość" wzbudził taką złość opinii publicznej?
- Zaproszenie tych dziewczyn nie było najlepszym pomysłem. Niezależnie od tego, czy są miłe i czy mają coś do powiedzenia, dla widzów będą zawsze przypisane do ich serialowych historii. A przez to będą wydawać się nieautentyczne, kiedy mówią o tragedii - rozjaśniła sprawę Krystyna Kofta, autorka "Kobiety z bagażem". Według niej, nie chodzi tutaj o fakt bycia celebrytą, a o przypisanie do konkretnego rodzaju rozrywki. - W opinii widzów, udział Cichopek i Koroniewskiej pomieszał prawdziwą, tragiczną historię z bajką serialu i dlatego może być to uznawane za nadużycie. Osoby z seriali zawsze będą wydawać się sztuczne w zderzeniu z takim dramatem, nawet jeśli mają do powiedzenia coś ciekawego - tak pisarka tłumaczyła falę krytyki pod adresem aktorek.
Jeśli nie "M jak miłość", to kto?
Kofta uważa, że od takiego postrzegania celebrytów "nie ma ucieczki". W jej opinii, publiczność oczekuje gości adekwatnie "poważnych" do tematu. - Gdyby Tomasz Lis zaprosił, na przykład, Krystynę Jandę, to potraktowano by ją poważnie, bo ma autorytet. Celebryta, jeśli ma występować w poważnej debacie, musi posiadać pewien prestiż społeczny - oceniła pisarka.
Kto, w takim razie, byłby odpowiedni? Znana lekarka, matka w wielodzietnej rodzinie, jak Henryka Krzywonos - to typy Krystyny Kofty. Pisarka podkreśla jednak, że zaproszenie obu pań do programu nie było błędem, wręcz przeciwnie: powinno się to traktować jako ciekawe doświadczenie.
Podobnie sprawę postrzega Jacek Żakowski - nie krytykuje celebrytów, bo są nimi wszystkie znane osoby. - Celebryctwo nikogo nie przekreśla, ani nie czyni wolnym. Nie jest to żadna kwalifikacja, ale też niczego nie ujmuje - jasno określił dziennikarz Polityki ii TOK FM. Zaznacza jednak, że zapraszanie znanych ludzi zawsze może spotkać się z oskarżeniami o chęć szybkiego zysku i podniesienia oglądalności tanim kosztem. Zdaniem Żakowskiego jednak, udział w serialach nie powinien nikogo dyskredytować jako członka debaty publicznej.
Celebryta - zły, psycholog… też zły
- Nawet jeśli ktoś kojarzy się tylko z tanią rozrywką, może mieć coś ciekawego do powiedzenia. Chociaż faktycznie jest w Polsce tendencja do gardzenia celebrytami, szczególnie właśnie z branży rozrywki - ocenił dziennikarz. Sam jest przeciwny zapraszaniu do programów publicystycznych… psychologów. - Psychologowie często nic nie wnoszą, nie mogą powiedzieć nic konkretnego, jeśli nie znają sprawy. Wymądrzają się i prawią banały - podsumował Żakowski.
Jak widać, internetowa nienawiść szybko zmienia swoje cele. Tydzień temu był tarczą był Hołdys, wczoraj Rutkowski, dziś są nimi Kasia Cichopek i Joanna Koroniewska. A kto będzie jutro zbierał na siebie złość sfrustrowanych internautów?