Wojciech Olejniczak o katastrofie smoleńskiej dowiedział się, będąc na antenie TVN24. Europoseł SLD w rozmowie z naTemat przyznaje, że nie myślał o tym, czy ukrywać emocje czy nie, bo w takiej sytuacji nie ma to znaczenia. Polityk uważa, że tragedia z 10 kwietnia do dzisiaj jest wykorzystywana w walce politycznej.
10 kwietnia 2010 roku był Pan w poranku TVN24. Jak się czuje ktoś, kto o śmierci swoich znajomych, przyjaciół, dowiaduje się, będąc na wizji?
W takim momencie nie ma to znaczenia. Wszyscy byliśmy w szoku, a przekazywanie informacji o katastrofie trochę trwało. Nie można było od razu powiedzieć: rozbił się samolot z prezydentem. Pojawiały się doniesienia, że samolot nie wylądował, że są trudne warunki, potem, że odleciał na drugi krąg. To wszystko narastało i tym bardziej było to dramatyczne, bo poszła informacja, że ktoś jednak przeżył.
Media na początku donosiły, że prezydent leciał Jakiem-40, a nie Tupolewem.
Rzeczywiście informacje były podawane nieprecyzyjnie. Kilka minut po godzinie 9 wydawało się, że jest to potwierdzone, że samolot się rozbił i wszyscy zginęli. Przez kilkanaście minut nie było jednoznacznej odpowiedzi.
W takiej sytuacji da się ukryć emocje?
Nie wiem czy jest możliwe, ale nie ma to żadnego znaczenia. Nie ma sensu ukrywać emocji w takiej sytuacji. Nie myślałem o tym, czy je ukrywać czy nie. Z mojej strony było to naturalne zachowanie.
Co było potem? Wyszedł Pan z TVN i udał się do domu?
Dosyć długo zostałem w TVN. Komentowałem tam informacje, rozmawiałem z różnymi osobami, także przez telefon. Następnie pojechałem do Małgosi Szmajdzińskiej, a potem do domu.
Jak zareagowała Małgorzata Szmajdzińska, kiedy dowiedziała się o śmierci swojego męża?
Byłem tam już później, kiedy wiedziała już o wszystkim.
Po dwóch latach od katastrofy smoleńskiej, są możliwe wspólne uroczystości? Polska po 10 kwietnia jest bardzo podzielona. Prawo i Sprawiedliwość organizuje własne obchody.
Tutaj nie powinno być gry politycznej. Wiem jednak, że tak jest, ale nie mam na to zbyt wielkiego wpływu. Od samego początku wokół tragedii była prowadzona gra polityczna. Po katastrofie były przyśpieszone wybory prezydenckie, więc wszystko w polityce zostało temu podporządkowane. Minęła żałoba i rozpoczęła się normalna walka polityczna. Tragedia Smoleńska jest do dzisiaj w tej walce wykorzystywana.
Prawo i Sprawiedliwość wykorzystuje katastrofę smoleńską? Antoni Macierewicz głosi tezy o zamachu, o dwóch wybuchach.
Każdy logicznie myślący człowiek może się doszukiwać jakichś podtekstów w tym wszystkim. To cyrk robiony na potrzeby polityczne, bo jak naprawdę było, można sobie wyobrazić. Wszystkie dowody jasno, bez wątpienia wskazują, że był to wypadek.
Przyczyny tragedii z 10 kwietnia są już znane? Leszek Miller powiedział niedawno, że winna jest załoga i dysponenci lotu.
Nie chciałbym wskazywać jednoznacznie, kto jest winny. Nie ulega wątpliwości, że cały system i procedury związane z lotami specjalnymi źle funkcjonowały. W skutek tego wydarzyła się rzecz najgorsza, czyli wypadek. Nawarstwiło się wiele złych przyzwyczajeń, praktyk, a także brak zakupu odpowiedniego sprzętu.
Piloci ponoszą odpowiedzialność?
Piloci podjęli próbę lądowania w trudnych warunkach, na nieprzygotowanym lotnisku. Z jednak drugiej strony Rosjanie nie zakazali lądowania. To są niepodważalne fakty.
W sprawie bezpieczeństwa coś się zmieniło? W zeszłym roku został zlikwidowany 36. specpułk odpowiedzialny za przeloty VIP-ów.
Jestem przekonany, że nie ma takiego ciśnienia wywieranego na pilotach i na obsłudze. To nie jedna osoba, nie tylko pilot, ale cały zespół, i w Polsce, i na lotnisku w Smoleńsku, za to odpowiadał. Jestem przekonany, że wnioski zostały wyciągnięte i są przestrzegane procedury. A w takich warunkach procedury jednoznacznie zakazują lądowania.