Na ekrany kin wszedł właśnie „Karol, który został świętym”, film familijny o Janie Pawle II. Pierwsi krytycy, którzy go obejrzeli, są zgodni: to szmira, którą trudno odebrać inaczej, jak próbę zarobku przed zbliżającą się kanonizacją Ojca Świętego. Ale czy dzieła o papieżu Polaku muszą w ogóle trzymać artystyczny i warsztatowy poziom? Sukcesy „Karola. Człowieka, który został papieżem” i podobnych filmów dowodzą, że niekoniecznie.
Karol Wojtyła w polskim kinie był już papieżem i „pozostał człowiekiem”, więc teraz, tuż przed planowaną na koniec kwietnia kanonizacją w Watykanie, przyszedł czas, by „został świętym”. Najnowszy film Grzegorza Sadurskiego (reżyseruje teledyski m.in. „Arki Noego”) jest o tyle wyjątkowy, że skierowany do najmłodszej publiczności. Łączy w sobie elementy filmu fabularnego (grają m.in. Piotr Fronczewski i Katarzyna Glinka), animacji komputerowej oraz archiwalnych materiałów o papieżu. Opowiada historię chłopca, którego dziadek przyjaźnił się przed laty z Wojtyłą i teraz mówi wnukowi, jakim człowiekiem był przyszły Ojciec Święty.
„Kram z dewocjonaliami”, „kino eksploatacji”
Od premiery „Karola” minęło co prawda dopiero kilka dni, ale już słychać głosy, że to dzieło o wątpliwej jakości. „Dostajemy prościutką, skrojoną pod telewizyjny program edukacyjny historię (…) oraz wołającą o pomstę do nieba animację, która opowiada o kilku istotnych wydarzeniach z życia Jana Pawła II. [Animacja] wypełniona jest woskowymi postaciami bez mimiki, z sinymi twarzami i martwymi oczami, błyszczącymi jak tandetne breloczki i poruszającymi się jak bohaterowie pierwszych platformówek 2D” – recenzuje na Stopklatka.pl Magdalena Felis. Jak twierdzi, po filmie doskonale widać, że twórcy zrobili wszystko, by wyrobić się przed kanonizacją.
W jeszcze ostrzejszych słowach komentuje Grzegorz Fortuna z Klubu Miłośników Filmu. „To całkiem zabawne, że polscy twórcy dopiero teraz wypracowali swój model kina eksploatacji. Bo tym właśnie jest sklejka przygotowana naprędce przez Kino Świat [dystrybutor filmu - red.] - dość ordynarnym skokiem na kasę” – przekonuje.
Fortuna pisze, że jakieś pół godziny materiału do „Karola” „wyrżnięto” z włoskiego filmu animowanego o papieżu, który powstał w 2011 roku. Nikt się nim nie interesował, aż w końcu Kino Świat postanowiło zakupić do niego prawa. „Uradzili, że można wyrżnąć pół godziny, a resztę dokręcić po taniości w Polsce i nie chwalić się przesadnie częścią animowaną, żeby nie odstraszyć potencjalnych widzów” – stwierdza.
Animowane fragmenty rzucają się jednak w oczy, nawet w zwiastunie filmu.
„Karola” skrytykował też na Twitterze ksiądz Marek Lis z Katedry Homiletyki i Środków Przekazu Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Opolskiego. „Słaba animacja z naiwną treścią, część fabularna lepsza. Żal, bo to kolejna zmarnowana okazja. Może przesadzam, ale poziom filmów religijnych 2014 obrzydza chrześcijaństwo” – napisał, wymieniając jeszcze tytuły „Noe” i „Syn Boży”.
Laurka od kina
O samym Wojtyle filmów było mnóstwo, ale właściwie każdy spotykał się z podobnymi zarzutami. Jak mówi w rozmowie z naTemat krytyk filmowy Wiesław Kot, ostatnia produkcja tylko potwierdza, że na papieżu Polaku kino "poległo".
– Ja nie mam wątpliwości, że to próba wyłudzenia pieniędzy przed kanonizacją. Książki się nie sprzedają, pielgrzymki do Rzymu też słabo, więc jest taki film. I znów, tak jak przy poprzednich obrazach, palimy papieżowi kadzidła, bezrefleksyjnie budujemy mu filmowy pomnik – komentuje.
Od "Z dalekiego kraju" Krzysztofa Zanussiego z 1981 roku, przez amerykański "Papież Jan Paweł II" z 1984 roku, po "Jan Paweł II" z Jonem Voight'em i "Karol. Człowiek, który został papieżem" z Piotrem Adamczykiem – zdaniem Kota wszystkie te filmy można wrzucić do jednego worka. Tak jak w przypadku "Karola, który został świętym" pada porównanie do kramu z dewocjonaliami.
– Pod Jasną Górą na bazarach sprzedaje się oleodruki z wizerunkiem papieża. Filmy pełnią podobną rolę. Padamy przed papieżem na kolana, a czasem wręcz na twarz. Nie umiemy wykorzystać tego, co dla Polski zrobił, bo podskórnie się go boimy. Wolimy się do niego modlić, niż z nim rozmawiać. Dlatego też tego typu kino rzadko ocenia się pod kątem artystycznym – zauważa krytyk.
Ma wyciskać łzy
"Rzadko się ocenia", bo spora część widzów uważa, że choć to film, walory ma inne: "edukacyjne i wspomnieniowe". Tak przynajmniej mówi naTemat Marcin Przeciszewski, prezes Katolickiej Agencji Informacyjnej. – Te filmy, jak "Karol. Człowiek, który został papieżem", wyciskały łzy z oczu i wszyscy się w takiej formule odnajdowali. Mnie się wydaje, że warstwa artystyczna jest w takim kinie mniej ważna – podkreśla.
Jego słowa potwierdzają liczby. Ze statystyk stowarzyszenia filmów polskich wynika, że "Człowieka, który został papieżem" obejrzało prawie dwa miliony widzów. Kiedy zadebiutował w TVN-ie, pobił rekord oglądalności.
Choć "Karol, który został święty" taką popularnością cieszyć się z pewnością nie będzie, zbliżająca się kanonizacja na pewno mu pomoże. I, jak twierdzi Przeciszewski, nic w tym dziwnego, że właśnie teraz taki film się pojawia. – To całkiem uzasadnione. Ludzie do kanonizacji chcą się przygotować, a jeśli ktoś chce odpowiedzieć na to oczekiwanie, to świetnie! – ocenia.
Pierwsze, co przychodzi mi do głowy po obejrzeniu "Karola", to słynna sentencja z "Nieznośnej lekkości bytu" Kundery: "Zanim zostaniemy zapomniani, przemieni się nas w kicz". Film familijny Grzegorza Sadurskiego i Orlando Corradiego to niemal podręcznikowa ilustracja słów czeskiego pisarza. Fenomen papieża Polaka, który – cytując jednego z bohaterów – przemeblował pół świata, został tu sprowadzony do poziomu czytanki z kramu z dewocjonaliami. CZYTAJ WIĘCEJ