– Uczy się irlandzkiego tak jak inne dzieci. Wszystkie zajęcia ma po angielsku, więc akcent ma lepszy ode mnie. Czasami jest zdziwiony, że do obcych dla niego ludzi mówię po polsku. I tyle – mówi Maciek o swoim synu – Irlandczyku.
Decyzja o posiadaniu dziecka w dzisiejszych czasach rzadko kiedy bywa łatwa. A gdy rodzina (lub jej część) jest na emigracji, może być jeszcze trudniejsza. Czy dziecko ma wychowywać się w nowym kraju, czy w Polsce? Jeśli to pierwsze, to jak podtrzymać w synu czy córce kontakt z ojczyzną? Czy pracujący za granicą ojciec powinien wrócić? A może lepiej zostać w pracy i przesyłać żonie pieniądze? Te i inne pytania spędzają sen z powiek wielu Polakom i Polkom, którzy zdecydowali się wyemigrować.
– Nie jest tajemnicą, że społeczne koszty emigracji dotykają także rodzin – mówi w rozmowie z naTemat prof. Maciej Duszczyk, wicedyrektor Instytutu Polityki Społecznej UW i ekspert CEED Institute, autor przygotowanego na zlecenie tej instytucji raportu “Migration in the 21st century from the perspective of CEE countries”.
– Nawet emigracja jednego rodzica powoduje wiele napięć wewnątrz danej rodziny. Po pewnym czasie rodzi się bowiem pytanie: wracać czy ściągać bliskich do nowego kraju? Wychowywać dziecko w ojczyźnie czy na emigracji? Niestety, konflikty na tym polu często prowadzą nawet do rozpadu rodziny – mówi prof. Duszczyk.
Ekspert dodaje nawet, że wysoki poziom emigracji w wielu krajach Europy Środkowej wiąże się też ze wzrostem liczby rozwodów. – Utrzymaniu związku nie sprzyja odległość, a także upływający czas. Można mówić o statystycznej prawidłowości, zgodnie z którą im dłużej pozostaje się za granicą, tym bardziej maleje prawdopodobieństwo powrotu do ojczyzny – mówi prof. Duszczyk.
Nie zawsze jednak rodzinne historie Polaków mieszkających za granicą są skomplikowane i przygnębiające. Często budowa związku i decyzja o posiadaniu dziecka zdają się czymś naturalnym, a wychowywanie potomstwa na obczyźnie nie przynosi większych trudności. Ba, bywa nawet łatwiejsze niż w Polsce.
Irlandczyk, Brytyjczyk, Polak?
Maciek do Irlandii przyjechał wraz z żoną w 2006 roku. – Od momentu przyjazdu zmieniałem pracę 7 razy, żona 2 razy. Przeprowadzaliśmy się 9 razy podążając za pracą po całym Dublinie – mówi. Dziś myślą o kupnie własnego mieszkania. Mają 5-letniego syna – Irlandczyka, jak mówi sam Maciek. – Dziecko jest Irlandczykiem i ma tego świadomość. Wie, że my jesteśmy Polakami i wie, gdzie jest Polska – babcie tam mieszkają – tłumaczy.
Syn Maćka uczy się irlandzkiego tak jak inne dzieci. – Wszystkie zajęcia ma po angielsku, więc akcent ma lepszy ode mnie. Czasami jest zdziwiony, że do obcych dla niego ludzi mówię po polsku. I tyle – podsumowuje Maciek.
Anna od 7 lat mieszka w Anglii. Jest nauczycielką. O swoim niespełna 3-letnim synu mówi “Brytyjczyk”. Dlaczego? – Przede wszystkim dlatego, że jego tata jest Anglikiem. Urodził się w Anglii, cała rodzina mojego męża jest z Wielkiej Brytanii. Nie przyszłoby mi do głowy myśleć o synu jako o stuprocentowym “Polaku na obczyźnie” – mówi. Przyznaje jednak, że chce, by syn miał kontakt z krajem. Dlatego możliwie często odwiedza z nim rodzinę w Polsce, uczy go języka.
– Staramy się go uczyć polskiego, ale jest to dość trudne, bo mąż zupełnie nie mówi w tym języku. Jeżeli mam wolną chwilę, to rozmawiam z synem po polsku, jednakże w szkole, czy kiedy mąż przychodzi z pracy, kontakt z językiem się urywa – przyznaje.
Synek Anny, choć mały, zaczyna powoli rozgraniczać dwa różne języki. – Kiedy mówię do niego po polsku i w pewnym momencie, przy wprowadzaniu nowych słów, przestaje mnie rozumieć, prosi mnie po angielsku, żebym mówiła poprawnie. Denerwuje się – śmieje się Anna.
"Perspektywy o wiele lepsze"
W Polsce często mówi się o tym, że na Zachodzie Polki chętniej rodzą dzieci głównie ze względu na szerokie i skuteczne wsparcie państwa dla młodych rodziców. Nasi rozmówcy twierdzą jednak, że radzą sobie bez państwowej pomocy.
Maciek nie wie nawet dokładnie, jak państwo wspiera rodziców o niskich dochodach. Na pewno jednak mniej zamożni rodzice mogą liczyć na darmowe leczenie, zasiłki, czy dodatki na mieszkanie. – Generalnie perspektywy na wychowanie dziecka są tu o wiele lepsze niż w Polsce – ocenia.
– Z mojego punktu widzenia nie jest jakoś szczególnie lekko. W Anglii wszystkie przedszkola czy żłobki są płatne. I trzeba za nie całkiem sporo płacić. Ale nie powiedziałabym też, że jest ciężko. Trzeba pracować tak, jak w każdym innym kraju, żeby było nas stać na dostatnie życie – mówi z kolei Anna. Świadomie postanowiła wrócić do pracy i płacić za opiekę nad synem. Przyznaje jednak, że spora grupa Polek zostaje w domach i korzysta z zasiłków.
Zarówno Maciek jak i Anna podkreślają, że ich dzieci nie mają w szkole żadnych problemów z powodu polskiego pochodzenia. W lokalnej mieszance narodowości nie są przez nikogo uznawane za “gorsze” – nie żyją w polskim getcie. – Widzę, że pomimo tego, że polskie matki bardzo się stresują wysyłaniem swoich pociech do angielskich szkół, dzieci są szczęśliwe – ocenia Anna.
Między Wyspami a Polską
– Wielokrotnie słyszałam pytania, czy będę sobie wymieniała paszport, ale nie widzę w ogóle takiej potrzeby. Nie rozumiem ludzi, którzy próbują zataić, że są z Polski – mówi Anna podkreślając, że zależy jej na tym, by syn czuł się po części Polakiem. Ona sama często rozmawia na Skype’ie z rodzicami, czyta też dużo polskich książek, z przyjemnością tłumaczy mężowi polskie tradycje i zwyczaje.
Maciek z rodziną w kraju rozmawia rzadziej. Przyznaje, że brakuje wspólnych tematów. Nie zamierza też jakoś szczególnie pielęgnować polskości swojego dziecka. – Uważam, że ponieważ narodowości się nie wybiera, to nie ma z czego być dumnym albo nieszczęśliwym. Syn urodził się w Irlandii, ma irlandzki paszport i tyle. Ja mam polski i żadnego wpływu to na nikogo nie wywiera – mówi. Ale oczywiście w domu rozmawia się po polsku.
Zarówno Maciek jak i Anna nie zamierzają wracać – i nie chodzi wcale o kwestię zarobków – na Wyspach mają rodzinę, pracę, znajomych. W przypadku Maćka dochodzi jeszcze jeden czynnik – niespecjalnie tęskni za krajem. Powodów jest wiele. Także prozaicznych.
– Choćby obsługa w sklepach, urzędach, biurach. Ludzie oschli, niemili, wyniośli. Wszyscy gadają i kłócą się o politykę w niedorzeczny sposób – Jarek powiedział to, Donald tamto – mówi Maciek. – Po kilku dniach pobytu w Polsce mam dosyć i chcę wracać, odetchnąć normalnością – kwituje.
Nawet nie tyle, że “państwo pomaga”. Przez 3 lata żyliśmy tylko z mojej pensji. Żona była w ciąży i zajmowała się małym. I nie mieliśmy nigdy jakichkolwiek problemów finansowych. Poza standardowym “child benefit” nie braliśmy od państwa grosza.
Anna
Ja swoją przyszłość wiążę z Anglią, ale niektórzy przyjeżdżają tu na 4-5 lat i wracają. Ich perspektywa finansowa i sposób myślenia o pieniądzach są więc inne od mojej. Niektóre mamy polskich dzieci z mojej szkoły mówiły mi: “Nawet jak mu nie idzie nauka, to nic złego się nie stanie. My i tak niedługo wracamy”. Przy takim nastawieniu rodziców ciężko jest oczekiwać, żeby te dzieci dobrze się uczyły.