– Tę płytę nagrała Maryśka – mówi Maria Sadowska. Maryśka chuligan, która śpiewa dla samej radości śpiewania. Śpiewa ukochany jazz i obala mit, że jazz to muzyka dla snobów. – "Jazz na ulicach" to powrót do ulubionych zabawek. To moje najbardziej pierwotne ja – mówi artystka.
Twoja nowa płyta "Jazz na ulicach" to trochę odrodzenie, miałaś poczucie wracania do korzeni?
Rzeczywiście ta płyta jest dla mnie odpoczynkiem i w pewnym sensie powrotem do dzieciństwa. Kilka rzeczy złożyło się na wydanie tej płyty – fajnych rzeczy. Płyta jest dedykowana mojej córeczce, która ma niesamowitą energię i zdolność cieszenia się dla samego cieszenia. Przypomniała mi o radości bez konkretnego powodu. Mój film odniósł zaskakujący sukces, zjeździłam z nim świat, został dobrze przyjęty – to wszystko dodało mi skrzydeł. Dużo dały mi spotkania rozmowy z ludźmi. Ostatnio, z powodu filmu, zajmowałam się poważnymi sprawami. Chciałam trochę odpocząć, zrobić coś, co nie będzie obciążone misją społeczną, bo i moja ostatnia płyta, i film takie były. Zwyczajnie stęskniłam się za beztroską, robieniem muzyki w sposób abstrakcyjny. Nie po to, żeby koniecznie o coś zawalczyć. Teraz walczę o dobre samopoczucie słuchaczy, a nagrywając płytę miałam wrażenie, że jestem dzieckiem, które bawi się ulubionymi zabawkami.
Tę płytę nagrywała Maryśka, nie Maria?
Tak, czułam się jak mały chuligan. Jak moja mała. I trochę, jakbym się bawiła starymi zabawkami: jazzem, muzyką elektroniczną, funkiem.
Powiedziałaś o misji społecznej, zastanawiam się, czy tak postrzegasz też swoją rolę w "The Voice of Poland"?
Traktuję to trochę jak misję pedagogiczną. W kraju, w którym nie ma praktycznie żadnej edukacji muzycznej – lekcje muzyki, na których uczy się dzieciaki gry na nieśmiertelnym flecie, prowadzą często przypadkowi ludzie i nie ma pomysłu, jak to miałoby wyglądać – to mam wrażenie, że takie programy telewizyjne trochę przejmują rolę edukacyjną, zachęcają ludzi do interesowania się muzyką: ludzie, którzy oglądają te programy, zaczynają poszukiwać, zaczynają rozumieć, że sami mogą się w tym kierunku edukować, ćwiczyć. Pokazujemy w nich trochę, jak to wygląda od kulis, że śpiewanie nie jest takie proste i jak się w tym zawodzie pracuje. Bo jednak nie jest tak, że śpiewać każdy może. Pokazujemy, że trzeba w śpiewanie włożyć dużo pracy, głowy i serca. Jest kolejna edycja, wciąż znajdują się nowi ludzie, którzy chcą śpiewać, co świadczy o tym, że jest takie zapotrzebowanie. Jest też całe pokolenie ludzi, którzy na takich programach się wychowali i dzięki nim zaczęli śpiewać. Ćwiczą i przychodzą do programu wiedząc, że mogą się pokazać. Dla mnie ważne jest też to, że mogę przemycać w programie muzykę, którą sama lubię i wykonuję, a której praktycznie nie ma w mediach.
To głównie jednak rozrywka
Tak, to rozrywka, ale warto dbać o to, żeby była na dobrym poziomie. Jazz, funk, soul. Wierzę, że żniwa tego, co robimy teraz, zbierzemy za kilka lat. Mówię uczestnikom, żeby nie dali się zwariować, że to tylko program telewizyjny, który trwa chwilę. Żeby nie traktowali tego jako początku czy końca ich kariery, tylko żeby przyjęli jako to, czym jest – telewizyjnym show, który owszem, daje im chwilę sławy, ale jest to sława iluzoryczna.
Zdarza się jednak, że ludzie wychodzą z takiego programu, gdzie współpracowali z profesjonalnymi muzykami, mieli do dyspozycji dobre nagłośnienie, sztab stylistów i fryzjerów, i nie mogą się odnaleźć po tym, jak światła w studiu zgasną.
Tu nie jest aż tak różowo, poza tym ja staram się nie pozwalać na postawy roszczeniowe. Mówię ludziom, którzy przychodzą śpiewać do "The Voice of Poland", że muszą mieć na siebie jakiś pomysł, muszą wiedzieć, kim chcą być. To jest rodzaj szkoły, którą przechodzą – śpiewamy covery, i to jest dobre, bo trzeba się nauczyć podstaw, zanim zacznie się śpiewać własne utwory. Mogę im pomóc, pokazać, jak się funkcjonuje w show biznesie, może pomóc w wydaniu płyty, ale nie wymyślę za nich tego, kim chcą być.
Dużo jest wydmuszek?
W mojej grupie na szczęście nie, mam wrażenie, że wybierają mnie osoby, które są dość świadome, często są po szkołach muzycznych, traktują więc trening ze mną profesjonalnie i mają na siebie jakiś pomysł. Przychodzą świadomie po coś, ale zawsze staram się ich nauczyć, że roszczeniowa postawa nic im nie przyniesie, za to wzięcie się do roboty – tak. Mam wiarę, że ta misja dopiero za kilka lat nam się zwróci. Jedni nagrają płyty, staną się artystami, dla innych będzie to tylko etap, doświadczenie. Wierzę, że wielu z nich będzie szło własną drogą. Często widać to dopiero po latach, kto wykorzystał występ w takim programie jako naukę, krok do przodu – tak było w przypadku Moniki Brodki, Tomka Makowieckiego czy Krzyśka Zalewskiego.
I naprawdę idąc do programu miałaś taką wizję pracy u podstaw? O pieniądzach nie myślałaś?
To też duży atut, oczywiście. Ja jestem niezależną artystką, bardzo dużo inwestuję we własne projekty, udział w programie siłą rzeczy pozwala mi na większą swobodę przy ich realizacji. Ale mówiąc szczerze – nie było to główny powód, dla którego przyjęłam zaproszenie do „The Voice”. Zastanawiałam się nad tą propozycją, bo zaangażowanie się w taki program bardzo ogranicza, przede wszystkim zabiera bardzo dużo czasu i energii, którą mogłabym poświęcić na nagranie płyty.
"Jazz na ulicach" nagrałaś między edycjami programu.
Tak, choć ona powstawała jednocześnie krótko i długo – pierwszy pomysł na nią miałam tuż po płycie "Tribute to Komeda", kiedy dużo graliśmy jazzu i chcieliśmy od razu nagrać kolejną płytę jazzową, która będzie bardziej dynamiczna, mniej refleksyjna, raczej przypominająca o tym, że jazz to muzyka taneczna, z wielką energią. Ale bywa tak, że życie skręca w różne strony, czasami idzie się za jakąś intuicją, mnie wtedy pociągnęły inne sprawy – film i śpiewanie o rewolucji, a to nie pasowało do stricte jazzowego projektu, ale śmieję się, że ten jazz ciągle siedział za moim prawym uchem (śmiech). Pierwsze piosenki powstały już wtedy, przez cały czas myślałam o tym materiale, że już czas najwyższy zrobić tę płytę, bo to jestem ja w moim najbardziej prymitywnym, pierwotnym ja – wychowałam się na jazzie i muzyce klubowej, choć lubię poszukiwać. Rzeczywiście w pewnym momencie w czasie tych dwóch wolnych miesięcy stanęłam przed lustrem i pomyślałam sobie tak: Sadowska, powtarzasz uczestnikom, żeby się brali do roboty i robili autorskie projekty, a sama ostatnią autorską płytę nagrałaś pięć lat temu.
Jazz jest trochę postrzegany tak, jak kiedyś opera – muzyka dla wyrobionych elit, rozbudzonych muzycznie i intelektualnie.
To jest mit, który trochę staram się obalić na tej płycie, bo przykro mi, że mój ukochany jazz został zepchnięty do katakumb małych klubików albo do poważnych sal filharmonii i rzeczywiście stał się trochę, za przeproszeniem, muzyką dla snobów. Chciałabym go trochę odczarować i przypomnieć, że jazz był muzyką rozrywkową, z której wywodzą się wszystkie te gatunki, których teraz słuchamy – i pop, i rock'n'roll, i muzyka taneczna. Pierwsza muzyką taneczną niefilharmoniczną był jazz. Do jazzu ludzie tańczyli, także w Polsce, to była muzyka ulicy i młodych ludzi. W latach 50. i 60. jazz był muzyką wolności, mojego ojca wywalili z politechniki za to, że grał jazz. Wtedy Tyrmand założył Jazz Jamboree. Wiele mówiło się o rock'n rollu jako muzyce buntowników, która walczy z systemem. Tak, ale najpierw był jazz. W latach 50. i 60. w klubach grano swingową, jazzową muzykę, przy której ludzie się bawili.
Powiedziałaś kiedyś, że należysz do pokolenia, które nie ma o co walczyć.
Jesteśmy pokoleniem, które pamięta koniec PRL-u, ale jednocześnie pokoleniem, które na nic nie mogło się nigdy załapać. Jak wchodziliśmy w dorosłość, to był wielki kryzys, nie było pracy dla młodych ludzi, nie załapaliśmy się na boom lat 90.... To wszystko nas ominęło. Byliśmy i jesteśmy trochę zagubieni i bierni, a ja rzeczywiście pięć lat temu śpiewałam piosenkę "Gdzie jest moja rewolucja", ale kiedy śpiewam to dziś, to rozumiem to inaczej. U nas jest problem z odpowiedzialnością społeczną, bo wszelkie stowarzyszenia, związki i grupy kojarzą się nam wciąż z komunizmem, dlatego jesteśmy totalnie aspołeczni. Cokolwiek pro społecznego kojarzyło nam się z komuną, ale sądzę, że do tego się dojrzewa. Dziś myślę, że trzeba działać razem, a kropla drąży skalę, nie można więc myśleć, że jeden człowiek nie potrafi nic zmienić. Mnie się to zmieniło po 30. Żyję w tym kraju, moje dziecko będzie tutaj dorastało i chciałabym, żeby dorastało w lepszym kraju niż ja. Stąd moje zainteresowanie tematami społecznymi, równością, wolnością.
Za mało mamy wolności?
Równości jest za mało, a wolność jest iluzoryczna, ponieważ jesteśmy rządzeni przez wielkie korporacje. Zrobiłam o tym film, ale zdałam sobie sprawę, że to za mało, trzeba się bardziej angażować. Na temat praw kobiet nagrałam ostatnią płytę, bo to jest rodzaj działalności, który mnie w tej chwili najbardziej interesuje.
Masz poczucie, tworząc swoją muzykę, robiąc filmy jak "Dzień Kobiet", że walczysz z bylejakością, której wszędzie jest dużo?
Od zawsze staram się walczyć z bylejakością. Miałam ostatnio przyjemność rozmawiać z Wandą Warską, zadzwoniła do mnie i powiedziała, że jest moją fanką, rozmawiałyśmy o tym że my jako społeczeństwo dajemy przyzwolenie na złą muzykę, na bylejakość, że nie równamy standardów do góry, tylko w dół, do ogólnego gustu i że ceni we mnie moją postawę, jakość tego, co robię. To dla mnie bardzo cenne słowa.
To znaczy, że Polacy mają wdrukowane umiłowanie obciachu?
Dla mnie przykre jest to, że nie myślimy przyszłościowo o naszej kulturze. Przecież kultura w czasach pokoju jest wizytówką kraju, poza tym na kulturze można robić biznes, przyciągać dzięki temu turystów... U nas nie ma takiego myślenia, kultura jest bardzo zepchnięta na margines.
Uważasz, że rozwiązaniem byłoby przyznanie artystom stypendiów?
Tak. Nie jesteśmy bogatym krajem, w którym, jak w Stanach Zjednoczonych, funkcjonuje mecenat. W Polsce to jest niewykonalne. Bogaci ludzie w Polsce rzadko interesują się sztuką. Wydają pieniądze na sport albo motoryzację, sztuka leży odłogiem. Muzycy, szerzej – artyści – tego wsparcia nie mają. To, że Libera przymiera głodem, to jest skandal i wstyd dla tego kraju.
Żyjemy ciągle w czasach gombrowiczowskich, kiedy "parobek rządzi i schlebia się jego gustom", jak powiedziałaś w jednym z wywiadów?
Tak, choć uważam, że nastapił powien progres. Na pewno pomogły festiwale, które stworzyły niejako drugi obieg muzyczny, choć szkoda, że wszystkie są nastawione głównie na zagranicznych artystów – nie ma w nas przekonania, że to, co polskie, jest dobre. Nie wiem, z czego to wynika. W polskich mediach tylko 30 proc. muzyki to muzyka polska, a najczęściej można ją usłyszeć między 2 a 6 rano. To jest paradoks.
To na czym się zarabia? Na talent show?
Z mojego doświadczenia wynika, że jeśli ktoś ma stworzone warunki do rozwoju – czyli dostaje stypendium na napisanie książki czy namalowanie obrazu – to to dzieło powstaje. Ja film mogłam zrobić dzięki temu, że miałam wsparcie studia Munka, które ma fundusze na to, żeby powstawały filmy debiutanckie. Muszę powiedzieć, że jako filmowiec czuję się w Polsce dopieszczona, natomiast brakuje organizacji, które by tak wspierały muzyków. Nie ma żadnej pomocy. Nie chcę wyjść na narzekacza, jestem świadoma drogi, jaką wybrałam, ale niestety taka jest prawda. Jasne, artyści nie pieką chleba, nie są więc pierwsi w strajkowaniu o podwyżki, ale o kulturze trzeba myśleć długofalowo. We Francji 70 proc,. repertuaru muzycznego to muzyka francuska. Po dwudziestu latach od podjęcia tej decyzji zbierają tego owoce. Ich artyści fantastycznie sobie radzą na rynku lokalnym, ale też dzięki wsparciu państwa wychodzą na rynek zagraniczny. To też zarzut wobec środowiska, my nie potrafimy się zorganizować, zrzeszać – to też pokłosie tego, o czym mówiłyśmy wcześniej, tego wstrętu do wszelkich struktur.
Wygląda na to, że życie śpiewającego artysty jest trudne. A skoro takie trudne, to dlaczego tyle osób łudzi się, że zrobi karierę dzięki talent show?
Jest dość trudne. Ale jeśli jest się wytrwałym i pracowitym, można zajść naprawdę daleko. Mamy mnóstwo zdolnych ludzi, na wysokim poziomie artystycznym. Cieszy mnie, że jest mnóstwo muzyków, którzy zjeżdżają się do Warszawy i próbują się gdzieś załapać, grają, spotykają się na jam sessions. Mają potwornie ciężko, dlatego próbują różnych możliwości. Podejmują pewne ryzyko ale uważam, że warto je podejmować.
"X Factor", "The Voice if Poland", "Must be The Music" – trzy programy, każdy po kilka edycji. Faktycznie jest w narodzie tak dużo ludzi, którzy chcą i umieją śpiewać?
O dziwo jest. My jako naród wmówiliśmy sobie, że nie mamy słuchu i nie nadajemy się do śpiewania, a to nieprawda! Obejrzałam brytyjskie i amerykańskie edycje „The Voice” i widzę, że ci wokaliści, którzy zaprezentowali się w polskiej, nie są gorsi od tych z pozostałych edycji. A trafiło się nawet kilku lepszych. Zdecydowanie mamy się, kim chwalić.
Fajnie, że ludzie śpiewają, ale większość z nich jednak idzie do programu sądząc, że zostaną następną Brodką czy Makowieckim. A miejsce na rynku muzycznym jest ograniczone, wszyscy się chyba nie zmieszczą?
Tak, ale oni często wiedzą o tym, że nie każdy musi być gwiazdą. Dla niektórych to po prostu próba sił. Ja też jestem przykładem osoby w tym jury, która nie jest wielką gwiazdą...
Kokietujesz.
Nie, sporo osób nie wiedziało nawet kim jestem, zanim pojawiłam się w programie. Ja im pokazuję, że nie musisz być gwiazdą, tylko muzykiem. Trzeba zdawać sobie sprawę z prawidłowych wartości. Możesz działać w obiegu festiwalowym, niekomercyjnym, możesz robić muzykę alternatywną…Możesz robić „karierę” wykorzystując możliwości, jakie daje nam dziś internet. To dziwne czasy. Z jednej strony jest trudno, z drugiej – łatwo, bo Internet demokratyzuje sztukę.
Działasz w dziedzinach, w których wszystkim, ale mam wrażenie, że kobietom zwłaszcza, jest trudno....
Nie odczułam nigdy bezpośrednio dyskryminacji ze strony mężczyzn, choć faktem jest, że są instrumentaliści, którzy nie lubią instrumentalistek. Kiedy pierwszy raz poszłam na plan teledysku, musiałam trochę udawać – wydawało mi się, że muszę przyjąć trochę postawę babochłopa. Byłam wtedy dużo młodsza niż teraz, dopiero później zrozumiałam, że my, kobiety, nie możemy udawać facetów, tylko być sobą nawet, kiedy wykonujemy zadania czy przejmujemy role tradycyjnie zarezerwowane dla mężczyzn. Jak studiowałam w szkole filmowej, byłyśmy dwie na roku. Teraz jest pięć, sześć dziewczyn. To się ciągle zmienia, na naszych oczach dokonuje się rewolucja. Chociaż, jak patrzymy na sposób, w jaki przyznawane są Oscary – jedna jedyna Kathryn Bigelow z Oscarem przez tyle lat. Wstyd.
A nie uważasz, że kobiety sobie trochę same rzucają kłody pod nogi?
Nie! Nie pozwólmy sobie wmówić, że nie jesteśmy solidarne. To stereotyp. Nienawidzę, kiedy kobiety mówią, że jesteśmy niesolidarne. Przede wszystkim my, kobiety, musimy sobie poprzestawiać pewne rzeczy w głowach.
Umocniłaś się w swoim feminizmie po narodzinach córki?
O tak. Zaczęło mnie bardzo interesować, w jakim świecie ona będzie żyła i jakie prawa będą ją chronić. W naszym kraju, ze względu na hegemonię Kościoła, prawa kobiet są w opłakanym stanie.
Chodzisz do Kościoła?
Jestem religijna, zostałam wychowana w religii, wierzę w Boga, ale bardzo jest mi ciężko myśleć o tym, że nasze korzenie, na których się wychowaliśmy, są w gruzach – na własne życzenie Kościoła. Ja na pewno wiem, że do Kościoła nie wrócę, ale chcę mieć wiarę, bo wierzę w duszę, duchowość. Ale na Kościół jestem wściekła – pamiętam, jak był walczący po dobrej stronie, a teraz nastąpiło kompletne przewartościowanie naszych ideałów z czasów dojrzewania, i mnie jest z tym ciężko. Kościół zniewala kobiety, zmienił język dotyczący np. aborcji, szkoda społeczna tego, co robi, jest ogromna.
Gdybyś teraz miała napisać manifest 40-latki, jak kiedyś napisałaś "Spis treści"?
Już od dawna czuję się, jakbym miała 40 lat. Przygotowuję się psychicznie, żeby potem się nie zdziwić (śmiech). Chyba już się nie nadaję do pisania manifestów. „Spis treści” jest wciąż aktualny, choć napisałam to jeszcze nie będąc rodzicem. Ale właśnie – chciałam nagrać inną płytę, nie manifest. I taki jest "Jazz na ulicach". Najważniejsza była dla mnie muzyka i te emocje, które mogę przekazywać pozawerbalnie. Jeśli chcecie je poczuć, zapraszam na koncerty w ramach trasy „Jazz na ulicach Live Tour”, którą właśnie rozpoczęliśmy!
Zaczęliśmy w naTemat cykl, w którym różni ludzie dzielą się z nami swoją jedną prawdą na temat życia. Jaka jest Twoja?
Dbajmy o duszę. Biegamy, zdrowo się odżywiamy, staramy się żyć „eko,” a duszę zaniedbujemy. Dbajmy też o nasz środek.