Zarzucają mu, że wcale nie chce dostać się do Europarlamentu. Brudziński odpowiedział na plotki
Zawrzało po ujawnieniu list PiS do Parlamentu Europejskiego z najważniejszymi politykami partii. Liderom partii zarzucano, że kandydują "na Biedronia" albo już zaplanowali ucieczkę z tonącego okrętu. Jednym z najgłośniejszych nazwisk na listach jest Joachim Brudziński, przez wielu uznawany za następcę Jarosława Kaczyńskiego. W nocy postanowił skomentować swój start.
O deklarację na temat startu w wyborach poprosił Brudzińskiego redaktor naczelny "Newsweeka" Tomasz Lis. "Joachim Brudziński to poważny polityk. Mam nadzieję, że nie bawi się w niepoważne gierki pt. 'będę na liście do europarlamentu, ale nie po to żeby w nim zasiadać'. Proszę Joachima Brudzińskiego o deklarację w tej sprawie" – apelował Lis.
Podobne pytanie wystosowała Dominika Wielowieyska. "A czy może Pan, Panie Ministrze, zapewnić tu i teraz, że nie zrezygnuje Pan z mandatu europejskiego i dotrwa do końca kadencji PE? Taka deklaracja jest bardzo ważna. Czekamy. Prosta deklaracja: 'Będę w PE pełną kadencję jako europoseł'" – napisała.
Brudziński potwierdził, że jeśli zdobędzie mandat europarlamentarzysty, to zamierza w PE pracować dla Polski.
"Jeżeli wyborcy mi zaufają i zdobędę mandat, wtedy odpowiem na to pytanie i będzie to odpowiedź twierdząca. Tak, zamierzam ciężko i odpowiedzialnie pracować dla Polski i UE w PE. W takiej właśnie kolejności, dla mnie i mojej partii zawsze na pierwszym miejscu jest Polska" – odpowiedział minister spraw wewnętrznych.
W poniedziałek pojawiły się listy z kandydatami Prawa i Sprawiedliwości do Parlamentu Europejskiego. To, co mogło zaskakiwać, to czołowe nazwiska polityków partii. Bo o ile plotki o starcie Beaty Szydło do Europarlamentu pojawiały się już znacznie wcześniej, o tyle kandydatura Brudzińskiego, wiceszefa PiS i przez wielu uważanego za następcę Jarosława Kaczyńskiego, wywołała polityczne zamieszanie.