Stali tam, by mieć lepszy widok na pożar elektrowni. Ile żyć odebrał "Most Śmierci" obok Czarnobyla?

Bartosz Godziński
Jedna z najbardziej magicznych i równocześnie smutnych scen serialu "Czarnobyl" miała miejsce już w pierwszym odcinku. Grupa podekscytowanych mieszkańców Prypeci poszła na most, by podziwiać łunę unoszącą się nad elektrownią. To historia znana nie tylko z serialu.
W "Czarnobylu" ukazano znaną legendę o "Moście Śmierci". Ile jest w niej prawdy? Kadry z serialu HBO
Dzieci tańczyły wśród pyłu niczym Gene Kelly w "Deszczowej piosence", a samo obserwowanie pożaru elektrowni na tle nocnego nieba przypominało wspólne oglądanie zaćmienia Księżyca. Nie byli świadomi, że w takich momentach lepiej siedzieć w domu.
Kadr z serialu
Dla nas, jako widzów, ta scena była niezwykle przejmująca. Wiedzieliśmy z czym się wiąże przebywanie na dworze, kiedy niedaleko eksploduje reaktor elektrowni jądrowej. A mieszkańcy Prypeci szli tam kilkukrotnie, by obserwować rozwój sytuacji.
Kadr z serialu
"Według doniesień, spośród ludzi, którzy patrzyli na wybuch z mostu, nie przeżył nikt. Most jest dziś nazywany 'Mostem Śmierci'" – dowiadujemy się z napisów końcowych "Czarnobyla". Serial przez większość czasu kurczowo trzymał się faktów, ale czy tak było i tym razem?
A Ty jak myślisz?
czy
Napromieniowany wiadukt
"Most Śmierci" jest tak naprawdę wiaduktem nad linią kolejową. Prowadzi do Prypeci i znajduje się w okolicy ok. 2 km od samej elektrowni. Czyli bardzo blisko. W wielu miejscach sieci znajdziemy historie o jego niezwykłej "supermocy".
Blog "Fotokomórka"

Tragedia mieszkańców Prypeci zaczyna się nocą z 25 na 26 kwietnia, kiedy to dzieci wybiegają na wiadukt łączący miasto z Czarnobylem. Stoją i obserwują pożar bloku nr 4. Było to jedne z nielicznych wzniesień nieosłoniętych drzewami, które było bombardowane promieniowaniem gamma, nawet do 600 rentgenów na godzinę.

Wiadukt ten nazwano potem "Mostem Śmierci" ze względu na dużą dawkę promieniowania jakie przyjęły dzieci. Mówi się, że część z nich poniosła śmierć wyniku choroby popromiennej.

Czytaj więcej

Prawdą jest napewno to, że okoliczni mieszkańcy poszli na most jak na punkt widokowy. Jednak czy faktycznie potem zmarli? I to wszyscy? Zwłaszcza wtedy, kiedy weźmiemy pod uwagę rozbieżne informacje dotyczące liczby ofiar awarii elektrowni - szacunki wahają się od 4 tysięcy do 93 tysięcy...

Jednym z obserwatorów był ówczesny pracownik elektrowni Paweł Kondratiew, który razem z żoną Nataszą i dwiema córkami był tamtej nocy na wiadukcie. Już samo to, że udzielili w 2016 roku wywiadu "Guardianowi" dowodzi, że jednak ktoś przeżył.
Paweł Kondratiew

Mogłem dostrzec ruiny reaktora. Był całkowicie zniszczony i wydobywała się z niego chmura dymu. Nikt nie przekazał nam żadnych informacji, ale wiedzieliśmy, że to coś poważnego. Wiedzieliśmy, że to coś przerażającego. Kiedy zobaczyłem elektrownie, wiedziałem, że już nie ma dla nas powrotu.

Dwa lata po katastrofie, ich córka Tatiana zachorowała na astmę. – Była wystawiona na promieniowanie kiedy miała 12 lat. To krytyczny wiek w rozwoju dziecka. Prawdopodobnie to było powiązane z Czarnobylem, ale nikt nie wie na pewno – powiedziała Natasza.

Kadr z serialu

Kiedy Tatiana miała 19 lat upadła na ulicy. Ratownikom nie udało jej się uratować. Ich druga córka jednak nadal żyje. Takich przypadków było mnóstwo, dlatego tak trudno ocenić ile osób narażonych na działanie promieniowania z Czarnobyla zmarła po latach, a ile po prostu miało wrodzone wady lub po prostu zachorowało.

Niezwykle wiarygodny mit

Wszystko wskazuje na to, że miejska legenda została również powielona w serialu HBO, ale sam wiadukt faktycznie był śmiercionośny - został wysoce napromieniowany.

– Rzeczywiście wiadukt należał do miejsc mocno zanieczyszczonych izotopami promieniotwórczymi, m. in. dlatego że znalazł się na drodze tzw. śladu zachodniego czyli przemieszczających się znad elektrowni mas powietrza przenoszących cząsteczki izotopów promieniotwórczych. Być może na wiadukcie mogło znaleźć się kilka osób obserwujących zdarzenie, ale dawka jaką wówczas otrzymaliby nie byłaby śmiertelna, ani nawet nie doprowadziłaby do choroby popromiennej – mówi naTemat Artur Plata z portalu Czarnobyl.pl.
Artur Plata
Portal Czarnobyl.pl

Łącznie u 237 osób zdiagnozowano objawy choroby popromiennej (byli to wyłącznie pracownicy elektrowni oraz strażacy), późniejsza szczegółowa diagnoza potwierdziła wystąpienie tej choroby w 134 przypadkach. 28 z 134 pacjentów zmarło w ciągu czterech miesięcy po wypadku, w tym śmierć poniosło 32% pacjentów którzy otrzymali dawkę z zakresu 4,2–6,4 Gy (7 z 22) i 95% pacjentów którzy otrzymali dawkę w przybliżonym zakresie 6,5–16 Gy (20 z 21). W latach 1987–1998 spośród pozostałych 106 przypadków zmarło 11 osób.

Dane osób, które przeżyły naturalnie są chronione jako ich prywatne dane medyczne. – Co do osób które poniosły śmierć ich dane są oficjalnie dostępne w internecie – dodaje rozmówca. Wśród ofiar nie ma żadnego przypadkowego cywila, ale zaangażowani w wypadek pracownicy elektrowni i strażacy.
Kadr z serialu "Czarnobyl"
"W rzeczywistości żaden z mieszkańców znajdujących się w mieście 26 i 27 kwietnia nie zachorował na chorobę popromienną" – czytamy również na czarnobylskiej Wiki.
Obecnie promieniowanie jest tam minimalne, a "Most Śmierci" stał się zwyczajnym/niezwyczajnym wiaduktem, którym jeżdżą autobusowe wycieczki do Prypeci.
WNIOSKI

FAłSZ

Legenda o "Moście Śmierci" jest kompletnie zmyślona. Do dziś żyją osoby, które oglądały łunę nad reaktorem i nikt mieszkańców Prypeci nie zaangażowanych w wypadek w elektrowni nie zmarł na chorobę popromienną. Jednak sam wiadukt ponad 30 lat temu był faktycznie śmiercionośny - po katastrofie był wysoce radioaktywny. Teraz promieniowanie jest tam minimalne i jeżdżą po nim autobusy wycieczkowe.