Obejrzałem "Kalifat" na Netfliksie i zaniemówiłem. Ten serial wbił mnie w fotel na cały dzień
"Kalifat" na Netfliksie poleciło mi kilka osób, więc w końcu powiedziałem: sprawdzam. Tym bardziej, że zawsze interesowałem się, jak działa Państwo Islamskie i jakie ma wpływy w Europie. Ostrzegam, to nie jest serial dla "odmóżdżenia", bo zostawia w głowie smutek i bezsilność. Ale każdy powinien go zobaczyć.
"Planowany atak ISIS na Szwecję łączy losy grupy kobiet, w tym matki na zakręcie, natchnionej studentki i ambitnej policjantki" – czytam. Tak, tu wszystko się zgadza, ale kompletnie nie oddaje tego, z czym widz zderza się od pierwszego odcinka.
O czym jest "Kalifat?
"Kalifat" Wilhelma Behrmana i Niklasa Rockströma pozwala nam zobaczyć świat Państwa Islamskiego z kilku perspektyw. Na początku poznajemy Pervin (Gizem Erdogan) – jedną ze szwedzkich uciekinierek do Państwa Islamskiego. Natchniona ideologią wyjechała do Syrii, gdzie została żoną Husama, jednego z pochodzących z Europy bojowników ISIS.
Pervin (Gizem Erdogan)•Fot. screen z netflix.com
Za centralną postać w "Kalifacie" można uznać Fatimę, agentkę Szwedzkiej Policji Bezpieczeństwa (SÄPO), która rozpracowuje działające w kraju grupy muzułmańskich radykałów. Pervin staje się jej informatorką, dzięki czemu dowiaduje się, że terroryści chcą dokonać zamachów w Szwecji na niespotykaną skalę. Nie wiadomo tylko gdzie, kiedy i w jaki sposób. Jednocześnie zaczyna się walka o życie Pervin, której grozi śmierć, jeśli nie wydostanie się z Rakki.
Fot. screen z netflix.com
"Podróżnik" sprytnie przeciąga na swoją stronę m.in. Szwedki o arabskich korzeniach. Robi im takie pranie mózgów, aż zapragną wyjazdu do Syrii. Widz w ten sposób jest prowadzony za rękę po świecie radykałów. Można zobaczyć, jak młody człowiek, atakowany z każdej strony zabójczą ideologią, sam zmienia się w maszynę pełną nienawiści.
Fot. screen z netflix.com
Finał serialu "Kalifat" miażdży widza
Kiedy dobrnąłem do ostatnich odcinków "Kalifatu", poczułem się, jakby ktoś zrzucił na mnie bombę. Pewnie wiecie jak to jest, kiedy widz przywiązuje się do bohaterów. W tym przypadku żaden nie jest do końca "czysty", ani całkowicie zły. Dlatego finał w ósmym odcinku kompletnie mnie rozwalił. Nie zdradzę wam ani jednej sekundy, z tego co zobaczyłem, ale zapewniam: to trzyma przed ekranem jak najlepszy thriller.
"Kalifat" zachwycił mnie nie tylko samą fabułą. W tym serialu nie ma żadnych efektów specjalnych, bo nie są one potrzebne. No dobrze, było parę naciągniętych scen, ale nie miały szans nikogo wybić z rytmu.
Muszę też wspomnieć o grze aktorskiej. Dla mnie najwięcej emocji oddała Gizem Erdogan, ale moim zdaniem jej bohaterka znalazła się w najtrudniejszym położeniu. W serialu było kilka innych, mniejszych ról, które idealnie wpasowały się do całego klimatu.
Fot. screen z netflix.com
Czytaj także: Porzuciła świat ortodoksyjnych Żydów. "Unorthodox' to serial inspirowany życiem