Przypomnij sobie koszmar przeprowadzki. Oni mają tak na co dzień, ale wiedzą jak na nim zarobić

Monika Przybysz
Jeśli nie jesteście blogerami, propagującymi życiowy minimalizm, jest spora szansa, że przeprowadzki wspominacie jako zdarzenia mocno traumatyczne. Istnieje jednak grupa ludzi, którzy właśnie na pakowaniu w pudła naszych wszystkich, nagromadzonych przez lata “przydasiów” i przewożeniu ich do nowych domów postanowili zbudować swoją finansową przyszłość? Szaleńcy? Możecie przekonać się na własne oczy.
Fot. materiały prasowe
BBC Studios rusza z emisją pierwszej polskiej produkcji, zatytułowanej: "Spakowane życie". Program będzie śledził losy właścicieli i pracowników firm przeprowadzkowych.

Jak wygląda funkcjonowanie tego rodzaju przedsiębiorstw? Czy to w ogóle może być dobry pomysł na biznes? Jak wyglądają (jeśli w ogóle wyglądają) przeprowadzki w dobie pandemii? Dowiecie się już w piątek, 8 maja. Premierowy odcinek “Spakowanego życia” zobaczycie o godz. 22:30 na BBC Brit.

Już dzisiaj, natomiast, możecie poznać bohaterów serii. Kulturysta, strażnik więzienny, para młodych biznesmenów - wszyscy oni doskonale wiedzą, że wpakowali się w “ciężki” biznes. W przeciwieństwie do sporej liczby z nas, na myśl o przeprowadzkach tylko zacierają ręce.

Koniczynka i Łukasz Szot

„Koniczynka” to firma przeprowadzkowa z Sosnowca, istniejąca na rynku od 2017 roku. Właścicielem jest Łukasz, który na co dzień jest strażnikiem więziennym. „Koniczynkę” tworzy grupa przyjaciół, dzięki czemu są bardzo zgranym zespołem.


W programie „Spakowane życie” śledzimy „Koniczynkę” podczas wykonywania różnorodnych zleceń od udziału w akcjach charytatywnych po przeprowadzki studia tatuażu, stadionu piłkarskiego czy teatru. Przenoszą dużo niezwykłych przedmiotów w wymagających warunkach, więc emocje czasami wymykają się spod kontroli. To co trzyma ich razem to prawdziwa przyjaźń i poczucie humoru.

Łukasz Szot jest właścicielem „Koniczynki” i strażnikiem więziennym. Obecnie przebywa na zwolnieniu lekarskim, ze względu na kontuzję kolana, więc nie może pełnić więziennych obowiązków.

W „Koniczynce” nie jest typowym szefem. Ceni sobie dobre relacje z pracownikami, którzy są podstawą jego biznesu. Łukasz stara się pomagać im zarówno zawodowo jak i prywatnie. Nigdy nie pozostaje obojętny wobec problemów pracowników. Uwielbia spędzać czas ze swoją 3 letnią córką Lenką.
Fot. materiały prasowe
Skąd się wziął pomysł na firmę?

Pomysł na firmę pojawił się niecałe 3 lata temu podczas rodzinnego wyjazdu w Bieszczady. Mój kuzyn Rafał, wiedząc, że dorabiam sobie przy przeprowadzkach zapytał, czemu nie spróbuję założyć firmy. Tym bardziej, że pomagałem mu wcześniej przeprowadzać się z Krakowa do Warszawy i wiedzieliśmy z doświadczenia, że przeprowadzka kosztuje nie tylko sporo pieniędzy, ale także czasu i zdrowia.

Kuzyn miał pecha i trafił na nierzetelną firmę, chociaż nic na początku w rozmowie mailowej i telefonicznej nic na to nie wskazywało. Dużo rzeczy musieliśmy więc załatwiać za nich. Jeszcze długo po wspomnianym wyjeździe w Bieszczady kuzyn mnie zachęcał i namawiał do założenia własnego biznesu. Miałem oszczędności i pomyślałem, że może rzeczywiście warto spróbować. Po co mam w kółko dorabiać jak mogę zbudować coś swojego. I tak się zaczęło.

Pomysł na nazwę „Koniczynka” i motto przewodnie, że „przywozimy szczęście” powstał dzięki żonie Rafała, Oli, która jest prawdziwą artystyczną duszą i osobą niezwykle kreatywną. To ona opracowała nam logo, nazwę i motto oraz wpadła na pomysł, aby po każdej przeprowadzce dawać klientowi prezencik w formie chińskiego ciasteczka z wróżbą na nowe miejsce.

Jak wyglądało to doświadczenie?

11 lat temu, jeszcze przed pracą w służbie więziennej, pracowałem jako kierowca. Posiadam kilka kategorii prawa jazdy, co okazało się bardzo przydatne przy przeprowadzkach. Pasowało mi, aby po służbie jeszcze sobie dodatkowo dorobić. Poznałem też dzięki temu branżę od środka. Znałem już wcześniej branżę typowo spedycyjną, a tutaj mogłem poznać zawód z innej perspektywy. Dzięki temu miałem rozeznanie, jak można robić przeprowadzki lepiej i inaczej. I dlatego zdecydowałem się założyć „Koniczynkę”.

W mojej pracy muszę czasami odgrywać trzy role zamiast jednej. Przed kontuzją kolana jeździłem czynnie na każda przeprowadzkę i transport. Na początku pomagali mi koledzy i znajomi, później już pracownicy, których będzie można zobaczyć w programie. praktycznie od godzin porannych do późnego wieczora odbieram telefony, robię wyceny przeprowadzek i wyceny transportowe.

Przy większych zleceniach jeżdżę również na miejsce – tak jak przy przeprowadzce prokuratury w Sosnowcu która była jednym z naszych największych zleceń od trzech lat istnienia firmy. Pracowaliśmy w 12 osób przez cały miesiąc. Specjalne pojemniki poplombowane z aktami, specjalne procedury. Ciekawe doświadczenie. Oprócz tego zajmuję się księgowością firmy. Żona czasami ma pretensje, że nie ma mnie w domu, chociaż teraz naprawdę staram się ograniczać moje obowiązki i więcej rzeczy zlecać ekipie. Na początku wszystkiego chciałem dopilnować sam.

Jaki mają Państwo sposób na przetrwanie pandemii?

Jeżeli chodzi o naszą branżę to można zaobserwować niewielki spadek zainteresowania. Ciągle są klienci, którzy mają już akty notarialne i potrzebują naszych usług. My od samego początku pandemii zachowywaliśmy środki ostrożności - jeździliśmy w maseczkach i
rękawiczkach, niezależnie od rządowych zaleceń. W naszej pracy mamy styczność z wieloma osobami, więc czuliśmy, że dla dobra klienta powinniśmy być zabezpieczeni. Myślę, że jakoś sobie poradzimy.

Chłopcy są chętni do pracy. Jak tylko będą zlecenia, to przetrwamy. Zobaczymy jak długo to potrwa. Myślę, że znacznie gorzej mają firmy transportowe, które pracują bezpośrednio w spedycjach, w logistyce, w transporcie międzynarodowym. My na razie mamy o niebo lepiej.

Achilles i Tomasz Wądołowski

„Achilles” to rodzinna firma z tradycjami, która istnieje na rynku od ponad 20 lat. Jej założycielami są Tomasz i Ewa, których wspierają dzieci Mateusz i Natalia.

W programie „Spakowane Życie” wątki rodzinne w ekipie „Achillesa” przeplatają się z interesami firmy. Obserwujemy jak właściciele wprowadzają swoje dzieci w arkana przeprowadzek, mając nadzieję, że któregoś dnia to oni przejmą stery. W programie śledzimy nie tylko ich różnorodne i inspirujące zlecenia, ale również ważne rodzinne wydarzenia, które zbliżają ich do siebie.

Tomasz Wądołowski jest pracowitym i ambitnym szefem. Uwielbia aktywności sportowe, dzięki którym poznał swoją żonę - połączyła ich kulturystyka. Ich pasją jest też podróżowanie, więc postanowili, że powoli będą przekazywać swoje obowiązki zawodowe dzieciom. Tomek często jeździ na zlecenia, lubi mieć wszystko pod kontrolą. Uczy córkę, jak zarządzać zespołem.
Fot. materiały prasowe
Skąd się wziął pomysł na firmę?Pomysł wziął się przede wszystkim z potrzeby stworzenia sobie zarobku. Wykonałem dorywczo parę transportów dla znajomych, po czym oni polecili mnie swoim znajomym. Mając małego busa dostawczego zacząłem więc wozić meble. Po paru tygodniach okazało się to całkiem dochodowym biznesem.
Jak wyglądało to doświadczenie?

Praca w tej branży, nie ma co ukrywać, jest ciężko, ale równocześnie bardzo ciekawa, bo każde zlecenie to kontakt z innym klientem, z inna osobowością i inne przygody. Człowiek poznaje wiele ciekawych miejsc i ludzi. Założenie firmy nie było dużym problemem, ponieważ moi rodzice też prowadzą firmę – wiem na czym to polega i z czym to się je. Z czasem firma się rozrosła i pozostali pracownicy, i rodzina zaczęli przejmować ode mnie więcej obowiązków. Na początku sam zajmowałem się wszystkim.

Największym wyzwaniem była dla mnie reklama – pokazanie się w Polsce, w Trójmieście. Aby ludzie się w ogóle dowiedzieli o takich usługach, bo wtedy ponad 20 lat temu nie było za dużo firm przeprowadzowych. Ludzie wręcz nie wiedzieli, że jest taka usługa. Wszyscy na własną rękę przewozili meble.

Jaki mają Państwo sposób na przetrwanie pandemii?
Nasza branża na szczęście nie została zblokowana, więc mamy prawo wykonywać swoją pracę. Zleceń jednak jest o połowę mniej. Jeżeli zazwyczaj codziennie jeździły 4 meblowozy, to teraz jeżdżą 2. Widać więc pewien spokój, taki przestój na rynku, aczkolwiek nie ma tragedii, bo wciąż pracujemy, chociaż może nie na pełnych obrotach. Firma działa, auta sa po każdym zleceniu dezynfekowane. Mamy swój jonizator, który zabija bakterie w kabinie samochodu. Nie boimy się za bardzo tej pandemii.

Przekludzki i Wiktor Weremiuk

„Przekludzki” to firma przeprowadzkowa z Rybnika, prowadzona przez dwóch braci - Kubę i Wiktora. Udało im się zebrać młody, entuzjastyczny zespół i widzą przed sobą świetlaną przyszłość.

W programie „Spakowane Życie” śledzimy ich ciężką pracę, aby się utrzymać na wymagającym rynku. Choć wiele osób w nich wątpi z racji na młody wiek, w programie widzimy jak starają się sprostać oczekiwaniom podczas wykonywania różnych zadań, zarówno zawodowych jak i rodzinnych. Mając wsparcie wesołej ekipy przyjaciół „Przekludzki” tworzą istne bractwo.

Wiktor Weremiuk jest wspólnikiem odpowiedzialnym za finanse firmy. Zajmuje się fakturami i umowami z kontrahentami. Wiktor głównie pracuje z domu, a gdy tylko ma wolną chwilę, stara się pomagać Kubie. Jest o rok starszy od brata.
Fot. materiały prasowe
Skąd się wzięła firma?Wszystko zaczęło się od telefonu, który wykonał do mnie kolega jeszcze z czasów podstawówki. Zapytał mnie czy nie chciałbym sobie dorobić. Powiedział: ,,Trudna robota ale duża kasa”. Jedno zlecenie zamieniło się w stałą pracę i tak właśnie w wieku 17 lat zacząłem pracować przy przeprowadzkach.

Z czasem wkręciłem w branżę także mojego brata i razem zdobywaliśmy doświadczenie. Na początku widzieliśmy dużo niedociągnięć, nie mieliśmy odpowiedniego sprzętu, jeździliśmy małym i starym autem. Zobaczyliśmy, że rynek przeprowadzek jest nijaki, nie ma dobrej, solidnej i reprezentatywnej firmy.

Wyjechałem do Niemiec w poszukiwaniu nowej pracy i właśnie tam powstał pomysł założenia naszej firmy. Razem z bratem, który był tysiąc kilometrów ode mnie zaczęliśmy planować. Nazwa firmy, logo, jaki sprzęt potrzebujemy, jakim autem chcemy jeździć. Pieniądze zarobione w Niemczech w całości poszły na początkowy kapitał firmy.

I tak to się wszystko zaczęło, pierwsze auto, pierwsza przeprowadzka. Biznes zaczął się rozkręcać jak kula śnieżna. Dwa lata później śmiejemy się z tej całej sytuacji i jak do tego doszło że znaleźliśmy się w telewizji. Na służbowy numer telefonu zadzwoniła osoba reprezentująca BBC. Kuba szybko i bez wchodzenia w szczegóły odpowiedział: „zostanie pani przekierowania do odpowiedniego działu, do usłyszenia!”. I się rozłączył. Od razu wysłał mi SMS z numerem telefonu i dopiskiem „Zadzwoń tam szybko”.

Jak wyglądało to doświadczenie?

Oczywiście to nie było tak, że od razu po powrocie z Niemiec założyliśmy firmę, bo to by było zbyt piękne. Przede wszystkim dużo czasu musiałem poświęcić na ogarnięcie strony prawnej. Pamiętam, że wiele razy kiedy znajomi zapraszali mnie na weekendowe wyjścia byłem zmuszony im odmówić, bo tonąłem w przepisach prawnych.

Założenie firmy to nie tylko kapitał początkowy ale i zrozumienie podstawowych praw podatkowych, uzyskanie wszelkich pozwoleń i zezwoleń, upewnienie się, że nie czekają na nas żadne pułapki finansowe. Zdobycie wiedzy na ten temat zajęło mi jak nic pół roku. Najgorszy w tym wszystkim jest fakt, że prawo ciągle się zmienia i trzeba je na bieżąco monitorować.

Gdy już udało nam się założyć firmę, na wszystkie zlecenia jeździliśmy razem z bratem. Przez pierwsze miesiące byliśmy terminatorami, pracowaliśmy tylko we dwóch. Zaczynaliśmy o 8 rano i często kończyliśmy po 22. To nie był łatwy okres, bo praca nie kończyła się tylko na przeprowadzkach. Po powrocie do domu nie odpoczywaliśmy ale wymyślaliśmy nowe pomysły, jak zdobyć więcej zleceń, jak lepiej i produktywniej pracować.

Ja zajmowałem się dodatkowo finansami, wystawiałem faktury, odpisywałem na maile, Kuba logistycznie planował kolejny dzień pracy. Nasze życie prywatne podupadało, zaniedbywaliśmy rodzinę, znajomych, a nawet drugie połówki. W głowach mieliśmy tylko „Przekludzki”.

Konkurencja na szczęście nie była duża, jak już wspomniałem rynek przeprowadzek był nijaki. My przede wszystkim wyróżnialiśmy się chwytliwą nazwą, młodzieżową siłą i estetycznym wyglądem. Myślę, że to właśnie nasze ubrania przedstawiały nas w dobrym świetle, polówki, spodenki, bluzy i nawet czapki z logiem „Przekludzek” z pewnością wyglądały profesjonalnie.

Z czasem zaczęliśmy zatrudniać pracowników, dzięki czemu mieliśmy więcej czasu na rozmyślanie nad rozwojem firmy. Po czterech miesiącach kupiliśmy drugie auto dostawcze, a nasza ekipa składała się z ośmiu osób. Pamiętam czasy, kiedy moja skrzynka mailowa pękała od zapytań o pracę. Chętnych było bardzo dużo ale nie każdy mógł dostać się do naszego zespołu, bo selekcja była bardzo rygorystyczna.

Przez to, że wcześniej razem z bratem pracowaliśmy w firmie przeprowadzkowej wiedzieliśmy, że jest to bardzo ciężka praca fizyczna i dlatego nasi pracownicy dostawali dwa razy większe stawki niż gdziekolwiek indziej. Zadowolony pracownik to dobry pracownik, a przede wszystkim uszczęśliwiony klient.

Często razem z naszą kadrą jeździliśmy na roboty, dlatego nasze relacje to coś więcej niż pracodawca - pracownik, jesteśmy wszyscy przyjaciółmi. Do teraz spędzamy ze sobą wiele czasu nie tylko w pracy ale również w czasie wolnym. Sądzę, że dzięki temu udało się nam stworzyć tak zgraną ekipę.

Jaki mają Państwo sposób na przetrwanie pandemii?

Prowadzenie biznesu w Polsce już samo w sobie jest wyzwaniem. Nie ukrywam, że obecna sytuacja jest bardzo ciężka. Firmy z którymi współpracowaliśmy zawiesiły działalność. Wiele przeprowadzek zostało przesuniętych na dalsze terminy lub odwołanych.

Zlecenia osiągnęły poziom minimalny, a koszty środków bezpieczeństwa są niewyobrażalnie duże. Nie możemy jednak narzekać za bardzo, ponieważ innym branżom z pewnością oberwało się bardziej. Mam przyjaciela, który jest właścicielem nowego klubu w Rybniku i patrząc na jego obecną sytuacje aż serce boli, bowiem otworzył swój biznes półtora miesiąca przed pandemią.

InRooms i Adam Radowski

„InRooms” to firma działająca od 2017 roku w Warszawie. Założycielem jest Adam Radowski. Od dwóch lat jego wspólnikiem jest Damian Lenart, który piastuje również stanowisko Specjalisty ds. logistyki.

W programie „Spakowane życie” obserwujemy jak Adam i Damian reprezentują różne podejścia do prowadzenia biznesu. Adam to twarz firmy, Damian to jej siła. Czasami współpracownicy nie rozumieją jak spółka może działać i podśmiewują się z modnych stylizacji Adama. Jednak kiedy sytuacja tego wymaga Adam także potrafi zakasać rękawy.

Adam Radowski to profesjonalistą w każdym calu, uważa że „jak cię widzą tak cię piszą", dlatego zawsze jest elegancko ubrany. Jest elokwentny i pełen pozytywnej energii, co pomaga mu w kontaktach z ludźmi i pozyskiwaniu nowych klientów. Nieczęsto pomaga przy zleceniach, o co jego pracownicy mają czasami pretensje. Adam przeszedł jednak długą drogę, aby się znaleźć w miejscu, w którym jest. Zaczął pracować już jako nastolatek i stale dążył do niezależności.

Od 2012 r. do 2017 r. prowadził działalność gospodarczą usługi przeprowadzkowe i transport specjalistyczny. Od 2017r. ma swoją firmę „InRooms” i marzy o tym by ją rozbudować. Myśli o wynajęciu większego biura i zatrudnieniu nowych pracowników. Ma 32 lata i dwuletniego synka Stasia.
Fot. materiały prasowe
Skąd się tam wzięła firma?

Kilka miesięcy temu zadzwoniła do mnie Pani z produkcji z zapytaniem czy byłbym zainteresowany udziałem w programie. Z tego co mi powiedziała to szukając firm do programu natrafiła na informacje o mnie w internecie, widziała dużo pozytywnych opinii i często polecano moje usługi na forach i portalach.

Jak wyglądało to doświadczenie?

Długo zastanawiałem się czy wziąć udział w projekcie. Na co dzień obsługujemy sektor Państwowy, mamy wielu klientów biznesowych, a to wymaga od nas poufności i dyskrecji. Wiedziałem, że największą trudnością będzie namówienie klientów do wspólnego wystąpienia w programie.

Nagrania często znacznie wydłużały czas realizacji zleceń, co wiązało się dodatkowymi kosztami, zarówno dla mnie jak i dla klienta. Nie zapominajmy, że przeprowadzka dla większości osób to bardzo stresujące wydarzenie, dodatkowo trema przed ekipą produkcyjną i kamerą.

Jednak po wielu namysłach razem z Damianem, postanowiliśmy wziąć udział w programie. Jest to bardzo ciekawe doświadczenie, wymagające dużo poświęceń i naszej uwagi. Dziś bardzo cieszę się z udziału w programie, lubię nowe wyzwania i uważam, że od teraz będzie jeszcze ciekawiej.

Jaki mają Państwo sposób na przetrwanie pandemii?

Spokój i opanowanie to jest moja recepta. Mam dużo stałych klientów i większość zleceń jest realizowana na bieżąco. Co nie znaczy, że nie odczuwam skutków pandemii. Ilość zleceń zmalała, część została przesunięta w czasie, ale dajemy radę. Nawet w zaistniałej sytuacji znalazłem parę plusów. Na przykład to, że moi pracownicy mogą „odpocząć”, co w sezonie rzadko się zdarza, i możemy lepiej przygotować się do odroczonych zleceń.

Artykuł powstał we współpracy z BBC.