Amy Adams i Gary Oldman nie wystarczyli. "Kobieta w oknie" nie przyspieszy ci tętna [RECENZJA]

Ola Gersz
Po thrillerach oczekujemy wiele – a zwłaszcza po adaptacjach literackich bestsellerów pokroju "Kobiety w oknie" A.J. Finn. Kilka lat temu film "Dziewczyna z pociągu" pokazał, że te oczekiwania nie zawsze są spełnione. Niestety tak samo jest w przypadku "Kobiety w oknie". Produkcji Netflixa nie ratuje nawet gwiazdorska obsada z Amy Adams na czele – jest mdło, nudnawo i paździerzowo.
Główną rolę w "Kobiecie w oknie" gra Amy Adams Fot. Netflix
Kilka lat temu "Kobieta w oknie" szturmem wdała się na listy literackich bestsellerów. Trudno się dziwić – powieść miała do zaoferowania wszystko, czego szukają w thrillerach i kryminałach czytelnicy: tajemnicę, gesty klimat i bohaterkę z problemami. A że niektórzy kręcili nosami, a pisarz A.J. Finn kłamał na temat swojego życia? To tylko podkręcało sprzedaż.


Plan nakręcenia filmowej adaptacji "Kobiety w oknie" pojawił się błyskawicznie, a książka otrzymała prawdziwie gwiazdorskie traktowanie. Za reżyserię wziął się nagrodzony w 2007 roku za "Pokutę" na Festiwalu Filmowym w Wenecji Joe Wright, reżyser ceniony również za "Dumę i uprzedzenie", "Anne Kareninę" czy "Czas mroku" z oscarowym Garym Oldmanem. Główną rolę oferowano Amy Adams, a do obsady dołączyli Julianne Moore, Jennifer Jason Leigh, Anthony Mackie i wspomniany już Oldman.

Po drodze pojawiły się problemy. Po pierwsze w 2019 roku zarządzono dokrętki i przesunięto premierę kinową, co nigdy nie zwiastuje dobrze. Po drugie, kompozytorzy Trent Reznor i Atticus Ross wycofali się nagle z projektu na rzecz animacji "Co w duszy gra" (co im się opłaciło, bo dostali za "Soul" Oscara), a zastąpił ich Danny Elfman. A po trzecie, wybuchła pandemia, która zamknęła kina i opóźniła premierę "Kobiety w oknie" jeszcze bardziej.
W końcu fani się doczekali. "Kobieta w oknie" zadebiutowała na Netflixie i z miejsca wskoczyła na pierwsze miejsce najpopularniejszych produkcji. Niestety fani książki, którzy ochoczo włączali "play", srogo się rozczarują. Zamiast trzymającego w napięciu thrillera wyszedł... miałki gniot pokroju telewizyjnych kryminałków.

Morderstwo czy halucynacje?

Fabuła – czego fanom książki mówić nie trzeba – jest obiecująca. Psycholożka Anna Fox (Amy Adams) mieszka sama w apartamencie na Manhattanie i w ogóle nie wychodzi za drzwi. Powód? Agorafobia, czyli paniczny lęk przed otwartą przestrzenią, tłumem i miejscami publicznymi. Anna, która rozstała się z mężem Edwardem (Anthony Mackie) i jest odseparowana od corki Olivii, każdy dzień spędza na oglądaniu filmów, braniu lekarstw, piciu alkoholu i podglądaniu sąsiadów przez okno.

Gdy do apartamentu naprzeciwko wprowadza się rodzina Russellów, życie Anny staje się nagle znacznie bardziej interesujące. Bohaterka poznaje swoją sąsiadkę Jane (Julianne Moore) i jej nastoletniego syna Ethana (Fred Hechinger), jej psychologiczne doświadczenie pozwala jej także stwierdzić, ze głowa rodziny, Alistair Russell (Gary Oldman), jest tyranem, który znęca się nad rodziną.
Fot. Netflix


Pewnej nocy Anna jest świadkiem morderstwa – przerażona widzi przez okno, jak Jane zostaje dźgnięta nożem. Bohaterka szybko dzwoni na policję, ale – jak łatwo się domyślić – nikt nie wierzy kobiecie z zaburzeniami psychicznymi i niezdrowym upodobaniem do wina. Służby przekonają Annę, że wszystko jest w porządku, a Allistair odwiedza sąsiadkę ze swoją żoną Jane, która jest... zupełnie inną kobietą (Jennifer Jason Leigh).

Anna postanawia szpiegować rodzinę Russellów, jednak – podobnie jak w przypadku "Dziewczyny w pociągu" – zaczyna tracić zaufanie do samej siebie. Czy naprawdę widziała morderstwo, czy miała halucynacje? Traci zmysły czy może jest wkręcana przez Alistaira Russella?

Amy Adams nie ratuje

Mimo tak obiecującej fabuły, "Kobieta w oknie" grzęźnie w schematach, kliszach i... nudzie. Scenarzysta Tracy Letts nie poradził sobie z literackim materiałem, który niemiłosiernie okraja i skraca. Skróty są w przypadkach adaptacji książek niezbędne, jednak tutaj scenariusz sprawia wrażenie, jakby Letts zupełnie nie wiedział, co w tej historii jest najważniejsze.
Fot. Netflix
A jej sercem jest Anna Fox – zagubiona, samotna, odizolowana od rodziny bohaterka, która jest uwięziona we własnym mieszkaniu (w dobie pandemii zyskuje to na znaczeniu i nie wydaje się aż tak dziwaczne) i probuje poradzić ze swoim panicznym lękiem. W filmie niestety tej walki z własnymi demonami zupełnie nie ma. Anna jest jednowymiarowa – irytująca, przerysowana, histeryczna.

Bohaterce trudno kibicować, wiec widza mało obchodzi zakończenie całej intrygi (zresztą pozbawione kulminacji). W filmie siada napięcie – mimo ze cala historia aż krzyczy klimatami Alfreda Hitchcocka (w filmie Anna ogląda zresztą "Okno na podwórze"), to fani mistrza nie będą zachwyceni. Produkcja jest rozlazła i miałka, schematyczna i chaotyczna do bólu. Widz szybko gubi się w fabule i traci nią zainteresowanie – a to największy grzech thrillerów.
Czytaj także: Kate Winslet wraca na szczyt. Za serial "Mare z Easttown" należą jej się wszelkie laury
Jedyny plus to bez wątpienia Amy Adams, aktorka, która do Oscarów była nominowana już 6 razy i nigdy nie otrzymała statuetki. Adams jest w rolach roztrzęsionych emocjonalnie kobiet z problemami psychicznymi i skłonnością do uzależnień doskonała, co udowodniła w znakomitym miniserialu HBO "Ostre przedmioty". W "Kobiecie w oknie" kradnie każdą scenę, a bez niej thriller byłby praktycznie nieoglądalny.

Jednak Adams nie wystarcza, żeby uratować film Netflixa. Zwłaszcza, ze Wright nie wykorzystał potencjału tak świetnych aktorów jak Oldman i Moore, który potraktowani są jednowymiarowo i po macoszemu. A szkoda, bo to mogła być naprawdę dobra produkcja, a nie thrilleropodobna papka.