Majcherek: To nie posłowie i senatorowie ograbiają nasze wspólne państwo

Janusz A. Majcherek
Janusz A. Majcherek jest profesorem filozofii, socjologiem, wykładowcą w krakowskim Uniwersytecie Pedagogicznym, publicystą nagradzanym m.in. Grand Press za najlepszy tekst publicystyczny, Nagrodą Kisiela, nagrodą Allianz w kategorii media.
Wynagrodzenia za pełnienie wybieralnych funkcji publicznych zostały wprowadzone już w najstarszym, ateńskim systemie demokratycznym. Intencje były klarowne i do dziś pozostały aktualne oraz przekonujące.
Fot. Jakub Porzycki / Agencja Gazeta
Gdyby takie funkcje należało sprawować za darmo, rządzenie stałoby się przywilejem bogaczy, mogących sobie pozwolić na poniechanie pracy zarobkowej w okresie kadencji, a więc mających wystarczająco duże zasoby, aby utrzymać się z nich w tym okresie.

Bezpłatne urzędy państwowe byłyby więc niedostępne dla biedniejszych obywateli, zmuszonych porzucić dla służby publicznej swoje źródła zarobkowania, a więc i utrzymania. Wynagradzanie za sprawowanie funkcji we władzach publicznych jest więc wyrazem egalitaryzmu, pozwala każdemu obywatelowi na ubieganie się o nie i pełnienie ich, gdy zostaną na nie wybrani.

Miernoty, nieudacznicy, cwaniacy i karierowicze kuszeni wynagrodzeniem

Kontrowersyjną pozostaje natomiast wysokość tych wynagrodzeń, która obecnie rozpala emocje wielu Polaków, po zarządzeniu ich podwyżek na ewidentne życzenie funkcjonariuszy rządzącej ekipy.


Jeśli wynagrodzenia za zajmowanie stanowisk w instytucjach władzy są wysokie, kuszą i przyciągają rozmaite miernoty, nieudaczników, niezdolnych zarobić takich pieniędzy swoimi dwiema lewymi rękami i tępymi głowami, ale także wszelkiego rodzaju cwaniaków i karierowiczów. Niestety, można takie przykłady przytoczyć, choć nie jest ich aż tak dużo, jak to sobie wyobrażają niektórzy zazdroszczący funkcjonariuszom publicznym ich pozycji i dochodów, będąc nie dość wykształconymi lub rozgarniętymi, aby do nich aspirować.

Jeżeli natomiast honoraria za pełnienie funkcji publicznych są niskie, nie zechcą się ich podejmować profesjonaliści, dobrze wykształceni i o wysokich kompetencjach, które mogą zaoferować komercyjnym przedsiębiorstwom za znacznie większe pieniądze. Sprawni menadżerowie i zarządcy, specjaliści i eksperci, atrakcyjni dla komercyjnego rynku i dobrze na nim wynagradzani, nie będą chcieli pracować w sektorze publicznym. Ten zostanie więc pozbawiony szans na pozyskanie takich profesjonalnych kadr, będzie niesprawny i nieefektywny.

Trzeba przyznać, że Mateusz Morawiecki wiele stracił finansowo, przechodząc z komercyjnego banku na stanowisko – nawet najwyższe – w administracji rządowej. Jako bankowiec dorobił się milionów, na tyle zresztą licznych, że stara się do dzisiaj skutecznie ukryć ich wielkość różnymi sztuczkami, takimi jak przepisanie majątku na żonę. Ale stoi on obecnie na czele ekipy rządzącej dokonującej manipulacji księgowych na gigantyczną skalę.

Kwoty wyprowadzane z budżetu państwa do różnych agencji i funduszy oraz poddane różnym buchalteryjnym operacjom, aby ukryć realny dług publiczny, Najwyższa Izba Kontroli wyliczyła na ponad 200 miliardów złotych!

Lecz o wiele bardziej paskudne i oburzające jest wyprowadzanie ogromnych kwot z zasobów publicznych do prywatnych kieszeni funkcjonariuszy rządzącej partii i ich rodzin, za pośrednictwem spółek skarbu państwa. Publikowane coraz to nowe listy aktywistów „dobrej zmiany” oraz ich krewnych i powinowatych zajmujących lukratywne, hojnie opłacane stanowiska w sektorze państwowym, są znacznie bardziej bulwersujące niż kilkutysięczne podwyżki dla posłów, senatorów i samorządowców, a nawet prezydenta i jego żony.

To na tym obszarze powinien skoncentrować się gniew opinii publicznej

O ile Morawieckiemu i Dudzie – cokolwiek o nich sądzić – mandatu do sprawowania ich funkcji udzielili wyborcy, o tyle siostry, ciotki, pociotki, synowie i szwagrowie różnych funkcjonariuszy rządzącego obozu obsiedli i drenują państwowy sektor na swoje prywatne konto w wyniku samowolnego mianowania przez tychże funkcjonariuszy. A ich dochody znacznie, czasami wielokrotnie przewyższają wynagrodzenia posłów, senatorów i samorządowców, powołanych przez wyborców.

Jest tajemnicą poliszynela, że to właśnie dlatego posłowie i senatorowie „dobrej zmiany” wymusili podwyżki, jako rekompensatę za to, że nie załapali się na te lukratywne posady, że zamiast w radach nadzorczych za hojne wynagrodzenia muszą siedzieć w komisjach sejmowych za skromne diety.

Podwyżki wynagrodzeń, przyznane wybieralnym przedstawicielom instytucji władzy publicznej w okresie pandemicznych ograniczeń i perypetii prywatnego sektora oraz wielu obywateli, mogą być uznane za kontrowersyjne. Ale to nie one składają się na największy transfer publicznych pieniędzy do prywatnych kieszeni. Ten dokonuje się przede wszystkim poprzez spółki skarbu państwa oraz instytucje państwowe powoływane specjalnie w tym celu lub dla rozszerzenia władztwa rządzącego obozu i obsadzone jego służalczymi funkcjonariuszami. To jest największy obszar malwersacji i patologii, na nim powinna się skoncentrować uwaga i gniew opinii publicznej.
Czytaj także: Partia Kaczyńskiego jak grupa kiboli? Prof. Majcherek pokazuje, gdzie zaprowadził nas PiS [FELIETON]